No i kończy się OFF plus Camera. Pod względem filmowym nie było źle - a wiadomo przecież, że festiwale to często gra w rosyjską ruletkę: albo trafisz na cudny film, albo na szrota, po którym będziesz miał ochotę wydłubać sobie oczy. Trochę żałuję, że nie udało się obejrzeć wszystkiego, co chciałem, ale cholera - dużo tego było. Poniżej wszystko, na co udało się dotrzeć z małym komentarzem. Może komuś się przyda.
Panaceum Stevena Soderbergha zapewniło sporo dobrej rozrywki na
„dzień dobry” festiwalu.
Co prawda reżyser zbudował swój film na dość zgranych
motywach – oszustwo, zaszczucie jednostki, stygmatyzacja, walka o dobre imię – ale
wycisnął z nich zaskakująco dużo miąższu. Pozwoliło mu to również nieco zagrać
na nosie widzowi, podsuwając mu znajome tropy (spisek film farmaceutycznych?
Ostatni sprawiedliwy?) by następnie poprowadził intrygę w zupełnie inną stronę.
Dzięki temu film trzyma w napięciu, kolejne zwroty fabularne zaskakują, ma się
jednak momentami wrażenie, że intryga jest tak skomplikowana i starannie
wycyzelowana, że absolutnie niemożliwa. A jednocześnie tak wciągająca, że
przestajemy zwracać na to uwagę. Zabawnie
przy tym było obserwować, jak zmienia się optyka produkcji w miarę zdobywania
kolejnych informacji o bohaterach: postacie, które można by posądzać o
marginalne znaczenie nagle zyskiwały, a te "główne" znikały z pola
widzenia. Zresztą, Sodenbergh pokazał, że nawet gwiazdy pierwszej wielkości
mogą u niego umrzeć w połowie filmu. Całości dopełniają świetne zdjęcia, bardzo
dobre aktorstwo (Rooney Mara w roli chorej na depresję i Jude Law jako jej
lekarz to po prostu klasa) oraz dobra i subtelnie użyta muzyka. I tylko
zakończenie – dość cukierkowe i bardzo hollywoodzkie lekko rozczarowuje. Wciąż
jest to jednak kawałek dobrej rozrywki. (7/10)