Viv

Viv

niedziela, 21 kwietnia 2013

Duży ekran, mały ekran #7

No i kończy się OFF plus Camera. Pod względem filmowym nie było źle - a wiadomo przecież, że festiwale to często gra w rosyjską ruletkę: albo trafisz na cudny film, albo na szrota, po którym będziesz miał ochotę wydłubać sobie oczy. Trochę żałuję, że nie udało się obejrzeć wszystkiego, co chciałem, ale cholera - dużo tego było. Poniżej wszystko, na co udało się dotrzeć z małym komentarzem. Może komuś się przyda.


Panaceum Stevena Soderbergha zapewniło sporo dobrej rozrywki na „dzień dobry” festiwalu.
Co prawda reżyser zbudował swój film na dość zgranych motywach – oszustwo, zaszczucie jednostki, stygmatyzacja, walka o dobre imię – ale wycisnął z nich zaskakująco dużo miąższu. Pozwoliło mu to również nieco zagrać na nosie widzowi, podsuwając mu znajome tropy (spisek film farmaceutycznych? Ostatni sprawiedliwy?) by następnie poprowadził intrygę w zupełnie inną stronę. Dzięki temu film trzyma w napięciu, kolejne zwroty fabularne zaskakują, ma się jednak momentami wrażenie, że intryga jest tak skomplikowana i starannie wycyzelowana, że absolutnie niemożliwa. A jednocześnie tak wciągająca, że przestajemy zwracać na to uwagę. Zabawnie przy tym było obserwować, jak zmienia się optyka produkcji w miarę zdobywania kolejnych informacji o bohaterach: postacie, które można by posądzać o marginalne znaczenie nagle zyskiwały, a te "główne" znikały z pola widzenia. Zresztą, Sodenbergh pokazał, że nawet gwiazdy pierwszej wielkości mogą u niego umrzeć w połowie filmu. Całości dopełniają świetne zdjęcia, bardzo dobre aktorstwo (Rooney Mara w roli chorej na depresję i Jude Law jako jej lekarz to po prostu klasa) oraz dobra i subtelnie użyta muzyka. I tylko zakończenie – dość cukierkowe i bardzo hollywoodzkie lekko rozczarowuje. Wciąż jest to jednak kawałek dobrej rozrywki. (7/10)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Duży ekran, mały ekran #6

Tym razem w wersji festiwalowej, z OFF Plus Camera 2013, czyli (bardzo) krótko o tym, co fajne.






Na dzień dobry "Żądza bankiera" Consty-Gavrasa - stylowy, mocny, trzymający w napięciu thriller o świecie wielkich finansów. Reżyser nie wdaje się w dywagację na temat przyczyn obecnego kryzysu, snując raczej uniwersalną opowieść o żądzy pieniądza i jego mocy, uciekając jednocześnie od prostych tez, w cyniczny i ironiczny zarazem sposób komentując zasady tej gry dla finansowych harpii. I tylko zakończenie wydaje się ciut przeszarżowane, jak wyjęte z zupełnie innej bajki, przez co szpila tego zgryźliwego komentarza stała się ciut przytępiona. (8/10)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Pieprzne życie filmowych hitów pod knutem popkultury, czyli o fanach i porno-parodiach


Disneyowski femslash? Materiału aż nadto.
Każdy, kto korzysta z Sieci w celach nieco bardziej wyrafinowanych niż sprawdzanie poczty i serwisów plotkarskich, prawdopodobnie wcześniej czy później natknie się na tzw. Zasadę 34 (Rule 34). Zrodzoną po Ciemnej Stronie Internetu regułę można ująć w stwierdzeniu, iż jeśli istnieje jakiś tekst, to gdzieś w Sieci znajduje się również jego wersja pornograficzna. Komiks o upojnej nocy Roszpunki i Meridy Walecznej? Frywolne fanarty z Mario i Princess Peach? Opowieść o zakazanej miłości Bilba Bagginsa i Thorina Dębowej Tarczy? Panie i Panowie – witamy w Internecie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Duży ekran, mały ekran #5


... czyli strasznie, głośno i tajemniczo.

Powrót zimy – pomijając jawne jego skurczysyństwo – ma jeden zasadniczy plus: dzięki niemu moje przydżumienie, jakie towarzyszyło przedwiośniu cementując mi mózg, poszło w cholerę, razem z nastawieniem „niec-mi-się-nie-chce-umrzyjcie-wszyscy”. I nagle okazało się, że obejrzenie filmu wcale nie jest tak bardzo złym pomysłem, jak wydawało się przed zapadnięciem w jedenastogodzinną drzemkę...

Na dzień dobry poszedł Lemmy (2010) Grega Ollivera i Wesa Orshoskiego. Dokument opowiadający o liderze grupy Motorhead, Lemmym Kilmisterze dotarł do naszego kraju z opóźnieniem, lecz wszedł z pompą – i cholera, było co pompować. Technicznie jest to całkiem dobra robota. Mamy tu wszystko, czego potrzeba: sporo wstawek z koncertów, fragmenty z sal nagraniowych, pogaduchy z tuzami rocka – jest i Ozzy, Metallica, i Dave Grohl – a także mnóstwo obrazków z życia codziennego Lemmy’ego, wszystko to zaś sprawnie zmontowane i podlane solidną dawką mocnego łojenia. Świetnie sprawdzają się również wywiady brane na żywca – o ile zwykle nie przepadam za takim rozwiązaniem (wolę, aby twórca pozostał niewidoczny), tak tutaj efekt jest znakomity – głównie za sprawą samego Lemmy’ego, któremu nie można odmówić dystansu do samego siebie i przekonania, że nie ma co żałować tego, co się robiło. Bez skrępowania zatem opowiada o dragach, kobietach i rockowym stylu życia – co czasem prowadzi zresztą do zabawnych sytuacji (wystarczy wspomnieć scenę, gdy Lemmy wspomina, jak to z synem wymienili się kiedyś laskami, podczas gdy rzeczony syn siedzi obok z wyrazem solidnego „WTF?” wypisanym na twarzy).