Emil Strzeszewski
Ektenia
Ocena: 7,5/10
Anna
Kańtoch użyła kiedyś, w odniesieniu do swojego opowiadania z antologii Rok
po końcu świata, określenia „oszukany steampunk” – coś, co niby wpisuje się
w ramy konwencji „wieku pary”, ale nie do końca odpowiada potocznemu jej oglądowi.
Po lekturze debiutanckiej powieści Emila Strzeszewskiego odnoszę wrażenie, że
do Ektenii owo określenie również nieźle by pasowało: niby mamy
cuda techniki – sterowce, rozwój kolei, a nawet paromaty grające w szachy – ale
to tylko warstwa wierzchnia, pod którą próżno szukać gadżeciarstwa i zachwytu
nad „kolejnym wielkim krokiem dla ludzkości”.
Znaleźć można natomiast solidną dawkę koszmarów.
Steampunk
zazwyczaj kojarzy się z rozwojem i postępem, siłą intelektu; czasami, gdy
technologia nie jest wroga, nie chce zrobić z ludzi baterii alkalicznych, lecz
podporządkowuje im się całkowicie, dzięki czemu opadają bariery geograficzne i
społeczne, a ludzkość zmierza – jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało – ku
lepszej przyszłości. I choć błędem byłoby postrzegać Ektenię
przez pryzmat takiego optymistycznego schematu progresji, to bez trudu można
znaleźć podstawę, na jakiej zasadza się zarówno dzieło Strzeszewskiego, jak i
ogólna konwencja – mianowicie zainteresowanie czasem przełomu, punktem
przejścia między jednym porządkiem a drugim oraz wszystkimi implikacjami, jakie
niesie ondla społeczeństwa. Jednocześnie jednak widać wyraźnie różnicę w
podejściu do tej kwestii. Podczas gdy dla wielu powieści steampunkowych ów
okres przełomu jest tylko tłem dla fabuły, funkcjonującym nierzadko tylko jako
maszynka do produkowania gadżetów, o tyle w Ektenii stanowi on
jądro historii, tym istotniejsze, że autor zdaje się odrzucać przekonanie, że
postępujące zmiany koniecznie muszą ze sobą nieść poprawę.. Znaczące w tym
kontekście jest również tło wydarzeń powieści: konflikt między Prusami
Zakonnymi a Wschodniobałtami, skutkujący długotrwałą i wyniszczającą wojną. A
wojna jest wszak jednym z najważniejszych czynników generujących zmiany
historyczne – nie tylko obala królów i przesuwa granice, lecz wywraca do góry
nogami całe hierarchie społeczne: człowiek przestaje być jednostką, a zaczyna
być częścią organizacji wyższego rzędu; stare prawa przestają obowiązywać,
zastąpione nowymi definicjami. Życie wymaga stosowania się do innych reguł oraz
strategii przetrwania, odmiennych sposobów oceny zachowań ludzkich,
dostosowanych do zmienionego porządku społecznego. Strzeszewski wybrał więc
znakomitą scenografię dla swojego, rozpisanego na cztery akty, koszmaru
przemian.
W Widmie
przyszłości niewiele jeszcze widać zwiastunów nadchodzącego szaleństwa:
całość zaczyna się jak kryminał i długo oscyluje wokół niego, lecz wraz z
upływem czasu opowieść o kabaliście Sarmencie, szukającym przepisu na
stworzenie golema i opętanego pragnieniem poznania Prawdy rezygnuje z
gatunkowego kubraczka, zagłębiając się w świat ludzkich ułomności, żądz i
bezwzględności, otwierających drzwi koszmarowi. W Glinianym golemie mamy
do czynienia z rannym żołnierzem, poddawanym pionierskiej terapii przeszczepu
glinianej protezy. Z jego perspektywy – okaleczonego, słabego i bezwolnego
człowieka – czytelnik obserwuje postępujące działania wojenne, zezwierzęcenie i
szaleństwo coraz mocniej rozpełzające się po świecie; tym potworniejsze, że
można mu się tylko biernie przyglądać. Jednocześnie granica między koszmarami
jawy i snu rozmywa się, podobnie jak podmiotowość bohatera, która całkiem już
rozpada się w następnym tekście, Karnej kolei. Przedstawiona w nim
historia młodego chłopca pełniącego służbę na tytułowej kolei, przeżywającego
czegoś na kształt schizofrenii czy rozdwojenia jaźni ociera się chwilami mocno
o horror: wojna przesunęła wszelkie granice, negując nie tylko jednostkową
wolność, ale poczucie człowieczeństwa w ogóle, przez co trudno już powiedzieć,
kto tak naprawdę jest tu potworem. Wreszcie w Tarocie dla ułomnych patrzymy
oczami wojskowego weterana jak świat tonie w gniewie i szaleństwie uwolnionym
przez ból człowieka, w glinie odsłaniającej ludzkie grzechy i sycącej się nimi,
przed którą nie ma ratunku ani ucieczki, a jedyne, co można zrobić, to zmierzyć
się z Prawdą.
Strzeszewskiego
jednak wydają się interesować nie tylko przemiany społeczne, powodowane przez
wojnę i wynalazek gliny, wykorzystywany przez zdesperowany Zakon, lecz także –
a może przede wszystkim – przemiany wewnętrzne, dotykające ludzkiej moralności
i duchowości. Cała Ektenia przesycona jest mistycyzmem i wątkami
religijnymi, ale przepuszczonymi przez filtr subiektywnego spojrzenia, którego
autor jednak przed czytelnikiem nie odkrywa. Choć glina i golemy odgrywają w
opowiadaniach zasadniczą rolę, Strzeszewski nie zdradza, czym tak naprawdę są,
jakie jest ich zadanie, ani czym stały się dla kabalisty Sermenta; tak samo jak
nie opisuje objawień Wyroczni, a jedynie reakcje wybranych i implikacje ich
działań. Nawet sam koszmar, jaki spada na świat, jawi się jako coś nie do końca
zdefiniowanego: z jednej strony szaleństwo, totalny rozpad i przenicowanie
rzeczywistości, z drugiej – swego rodzaju „dotyk Boga”, wobec którego nic się
nie ukryje, na wierzch wypłyną wszelkie tajemnice, a wszystko stanie się na
swój sposób czystsze i bardziej prawdziwe.
Niebagatelną
rolę w budowaniu tego mistycznego, a zarazem mocno apokaliptycznego klimatu ma
styl autora: dość minimalistyczny, a jednocześnie niemal poetycki, niezwykle
barwny i przemyślany. Strzeszewski płynnie potrafi przejść od zahaczającej o
grafomanię gazetowej powieści odcinkowej, poprzez niesamowicie emocjonalne,
niemal klaustrofobiczne fragmenty historii kalekiego żołnierza, aż po
oniryczne, przerażające wizje „triumfu gliny”. Chwilami co prawda ma się
wrażenie, że autor popada w lekką egzaltację, skutkującą przesadą i
sztucznością, ale są to rzadkie przypadki – zresztą, biorąc pod uwagę, że
powieść była pisana przez lata, trudno się dziwić, że nie wszystko idealnie się
„klei”.
Ektenia
to bez wątpienia książka intrygująca: bierze z konwencji steampunka
wybrane elementy, doprawia je ciężkim, dusznym klimatem, garścią niebanalnych
pomysłów i znakomitym stylem. Nie ma tu miejsca na fikuśne stroje czy
skomplikowane ponad miarę wynalazki, nie znajdziemy w niej beztroskiego
optymizmu ani przygody w towarzystwie awanturników i pięknych dam. Ba, nawet
tradycyjnej fabuły tu nie uświadczymy; miast tego zanurzymy się w estetykę
sennego koszmaru, którego logiki do końca nie znamy i zapewne nie poznamy
nigdy, a jedyne, czego możemy być pewni to fakt, że wcześniej czy później coś
przyjdzie i wbije nas w ziemię. Nie każdemu musi to przypaść do gustu –
podobnie jak fakt wydania Ektenii tylko w formie ebooka – ale
jeśli ktoś ma ochotę na ciekawy, autorski zamysł, opakowany dodatkowo w
naprawdę przemyślaną formę, to książką Strzeszewskiego zdecydowanie
zainteresować się powinien.