Viv

Viv

niedziela, 12 stycznia 2014

[RECENZJA] Ektenia, czyli gliniane nogi rzeczywistości


Emil Strzeszewski
Ektenia

Ocena: 7,5/10

Anna Kańtoch użyła kiedyś, w odniesieniu do swojego opowiadania z antologii Rok po końcu świata, określenia „oszukany steampunk” – coś, co niby wpisuje się w ramy konwencji „wieku pary”, ale nie do końca odpowiada potocznemu jej oglądowi. Po lekturze debiutanckiej powieści Emila Strzeszewskiego odnoszę wrażenie, że do Ektenii owo określenie również nieźle by pasowało: niby mamy cuda techniki – sterowce, rozwój kolei, a nawet paromaty grające w szachy – ale to tylko warstwa wierzchnia, pod którą próżno szukać gadżeciarstwa i zachwytu nad „kolejnym wielkim krokiem dla ludzkości”.  Znaleźć można natomiast solidną dawkę koszmarów.

Steampunk zazwyczaj kojarzy się z rozwojem i postępem, siłą intelektu; czasami, gdy technologia nie jest wroga, nie chce zrobić z ludzi baterii alkalicznych, lecz podporządkowuje im się całkowicie, dzięki czemu opadają bariery geograficzne i społeczne, a ludzkość zmierza – jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało – ku lepszej przyszłości. I choć błędem byłoby postrzegać Ektenię przez pryzmat takiego optymistycznego schematu progresji, to bez trudu można znaleźć podstawę, na jakiej zasadza się zarówno dzieło Strzeszewskiego, jak i ogólna konwencja – mianowicie zainteresowanie czasem przełomu, punktem przejścia między jednym porządkiem a drugim oraz wszystkimi implikacjami, jakie niesie ondla społeczeństwa. Jednocześnie jednak widać wyraźnie różnicę w podejściu do tej kwestii. Podczas gdy dla wielu powieści steampunkowych ów okres przełomu jest tylko tłem dla fabuły, funkcjonującym nierzadko tylko jako maszynka do produkowania gadżetów, o tyle w Ektenii stanowi on jądro historii, tym istotniejsze, że autor zdaje się odrzucać przekonanie, że postępujące zmiany koniecznie muszą ze sobą nieść poprawę.. Znaczące w tym kontekście jest również tło wydarzeń powieści: konflikt między Prusami Zakonnymi a Wschodniobałtami, skutkujący długotrwałą i wyniszczającą wojną. A wojna jest wszak jednym z najważniejszych czynników generujących zmiany historyczne – nie tylko obala królów i przesuwa granice, lecz wywraca do góry nogami całe hierarchie społeczne: człowiek przestaje być jednostką, a zaczyna być częścią organizacji wyższego rzędu; stare prawa przestają obowiązywać, zastąpione nowymi definicjami. Życie wymaga stosowania się do innych reguł oraz strategii przetrwania, odmiennych sposobów oceny zachowań ludzkich, dostosowanych do zmienionego porządku społecznego. Strzeszewski wybrał więc znakomitą scenografię dla swojego, rozpisanego na cztery akty, koszmaru przemian.

W Widmie przyszłości niewiele jeszcze widać zwiastunów nadchodzącego szaleństwa: całość zaczyna się jak kryminał i długo oscyluje wokół niego, lecz wraz z upływem czasu opowieść o kabaliście Sarmencie, szukającym przepisu na stworzenie golema i opętanego pragnieniem poznania Prawdy rezygnuje z gatunkowego kubraczka, zagłębiając się w świat ludzkich ułomności, żądz i bezwzględności, otwierających drzwi koszmarowi. W Glinianym golemie mamy do czynienia z rannym żołnierzem, poddawanym pionierskiej terapii przeszczepu glinianej protezy. Z jego perspektywy – okaleczonego, słabego i bezwolnego człowieka – czytelnik obserwuje postępujące działania wojenne, zezwierzęcenie i szaleństwo coraz mocniej rozpełzające się po świecie; tym potworniejsze, że można mu się tylko biernie przyglądać. Jednocześnie granica między koszmarami jawy i snu rozmywa się, podobnie jak podmiotowość bohatera, która całkiem już rozpada się w następnym tekście, Karnej kolei. Przedstawiona w nim historia młodego chłopca pełniącego służbę na tytułowej kolei, przeżywającego czegoś na kształt schizofrenii czy rozdwojenia jaźni ociera się chwilami mocno o horror: wojna przesunęła wszelkie granice, negując nie tylko jednostkową wolność, ale poczucie człowieczeństwa w ogóle, przez co trudno już powiedzieć, kto tak naprawdę jest tu potworem. Wreszcie w Tarocie dla ułomnych patrzymy oczami wojskowego weterana jak świat tonie w gniewie i szaleństwie uwolnionym przez ból człowieka, w glinie odsłaniającej ludzkie grzechy i sycącej się nimi, przed którą nie ma ratunku ani ucieczki, a jedyne, co można zrobić, to zmierzyć się z Prawdą.

Strzeszewskiego jednak wydają się interesować nie tylko przemiany społeczne, powodowane przez wojnę i wynalazek gliny, wykorzystywany przez zdesperowany Zakon, lecz także – a może przede wszystkim – przemiany wewnętrzne, dotykające ludzkiej moralności i duchowości. Cała Ektenia przesycona jest mistycyzmem i wątkami religijnymi, ale przepuszczonymi przez filtr subiektywnego spojrzenia, którego autor jednak przed czytelnikiem nie odkrywa. Choć glina i golemy odgrywają w opowiadaniach zasadniczą rolę, Strzeszewski nie zdradza, czym tak naprawdę są, jakie jest ich zadanie, ani czym stały się dla kabalisty Sermenta; tak samo jak nie opisuje objawień Wyroczni, a jedynie reakcje wybranych i implikacje ich działań. Nawet sam koszmar, jaki spada na świat, jawi się jako coś nie do końca zdefiniowanego: z jednej strony szaleństwo, totalny rozpad i przenicowanie rzeczywistości, z drugiej – swego rodzaju „dotyk Boga”, wobec którego nic się nie ukryje, na wierzch wypłyną wszelkie tajemnice, a wszystko stanie się na swój sposób czystsze i bardziej prawdziwe.

Niebagatelną rolę w budowaniu tego mistycznego, a zarazem mocno apokaliptycznego klimatu ma styl autora: dość minimalistyczny, a jednocześnie niemal poetycki, niezwykle barwny i przemyślany. Strzeszewski płynnie potrafi przejść od zahaczającej o grafomanię gazetowej powieści odcinkowej, poprzez niesamowicie emocjonalne, niemal klaustrofobiczne fragmenty historii kalekiego żołnierza, aż po oniryczne, przerażające wizje „triumfu gliny”. Chwilami co prawda ma się wrażenie, że autor popada w lekką egzaltację, skutkującą przesadą i sztucznością, ale są to rzadkie przypadki – zresztą, biorąc pod uwagę, że powieść była pisana przez lata, trudno się dziwić, że nie wszystko idealnie się „klei”.

Ektenia to bez wątpienia książka intrygująca: bierze z konwencji steampunka wybrane elementy, doprawia je ciężkim, dusznym klimatem, garścią niebanalnych pomysłów i znakomitym stylem. Nie ma tu miejsca na fikuśne stroje czy skomplikowane ponad miarę wynalazki, nie znajdziemy w niej beztroskiego optymizmu ani przygody w towarzystwie awanturników i pięknych dam. Ba, nawet tradycyjnej fabuły tu nie uświadczymy; miast tego zanurzymy się w estetykę sennego koszmaru, którego logiki do końca nie znamy i zapewne nie poznamy nigdy, a jedyne, czego możemy być pewni to fakt, że wcześniej czy później coś przyjdzie i wbije nas w ziemię. Nie każdemu musi to przypaść do gustu – podobnie jak fakt wydania Ektenii tylko w formie ebooka – ale jeśli ktoś ma ochotę na ciekawy, autorski zamysł, opakowany dodatkowo w naprawdę przemyślaną formę, to książką Strzeszewskiego zdecydowanie zainteresować się powinien. 

poniedziałek, 6 stycznia 2014

[FILM] Duży ekran, mały ekran #12

No i kolejny wpis filmowy, tym razem w całości poświęcony tegorocznym premierom i nadrabianiu zaległości w tej materii. Udało się obejrzeć sześć filmów, w większości naprawdę dobrych, a w niektórych przypadkach ocierających się wręcz o doskonałość. Oczywiście trochę mnie irytuje, że nie udało się obejrzeć więcej (You’re next! Spring Breakers! Królowie lata!) no ale cóż, co się odwlecze, to nie uciecze. A kolejna notka filmowa będzie zapewne podsumowaniem poprzedniego – całkiem niezłego – roku.