Viv

Viv

niedziela, 27 lipca 2014

[FILM] Wojownik doskonały, czyli przypadki samuraja w popkulturze [3]


Sprzeciw wobec niegodziwości

Honor samuraja (1969)
Starcie ideałów honoru.
Często powtarzającym się motywem jest również konflikt między jednostką a systemem, którego podłożem jest odmienna definicja honoru oraz obowiązków wynikających z podążania drogą samuraja. W tym kontekście filmami, które w pierwszej kolejności przychodzą na myśl, są produkcje Masakiego Kobayashiego Hara-kiri (1962) i Bunt (1967), które w sposób drastyczny odsłaniają opresyjność hierarchicznego systemu, zastygnięcie samurajów w pustych formach rytuałów i bezwzględne wykorzystywanie zajmowanych pozycji by wymusić określone zachowania na swych wasalach. Oczywiście nie wszystkie produkcje traktujące o konflikcie indywidualistycznego pojęcia honoru ze świadomością klasy samurajskiej musiały przybierać formę tak skrajną, ani nieść ze sobą treści antysystemowe. W Honorze samuraja (1969, Hideo Gosha) główny bohater, Magobei Wakizaka, jest świadkiem, jak członkowie jego klanu, pod wodzą przywódcy, Rokugo Tatewakiego, dokonują masakry mieszkańców rybackiej wioski. Okazuje się, że rybacy odnaleźli złoto z zatopionego statku należącego do szogunatu. Rokugo decyduje się zarekwirować złoto, by podreperować sytuację klanu, a następnie wydaje wyrok na chłopów, aby nie mogli nikomu zdradzić tajemnicy. Magobei jest wstrząśnięty tym czynem – choć zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji oraz obowiązku zapewnienia spokoju na ziemiach klanu Sabei, nie jest w stanie zaakceptować takiej nikczemności, nawet jeśli jest to cena za lojalność wobec szoguna. Dla Rokugo jest to konieczność wynikająca z podążania drogą samuraja – dla Magobeia mordowanie bezbronnych poddanych jest czymś nie licującym z honorem wojownika, dlatego decyduje się odejść z klanu, wymuszając na przyjacielu obietnicę, że nigdy więcej nie uczyni nic podobnego. Magobei jest więc człowiekiem, który wyżej stawia swoje własne, indywidualne poczucie honoru, niż brutalne podporządkowanie politycznej instytucji, jaką jest klan; nie zatracił współczucia i szlachetności, które skierowały go do podważenia decyzji rodu. Jednocześnie kiedy okazuje się, że Rokugo złamał słowo samuraja i ponownie zamierza wykorzystać chłopów (a przy okazji zabić przyjaciela, nasyłając na niego zabójców), decyduje się wystąpić przeciw niemu i zmazać z siebie winę, jaką było dopuszczenie do pierwszej rzezi rybaków.

wtorek, 22 lipca 2014

[RECENZJA] Dochodzenie 3, czyli brudna gra


Dawid Hewson
Dochodzenie 3

Ocena: 7/10

Co może wyniknąć z książkowej adaptacji popularnego serialu? W powszechnym mniemaniu – absolutnie nic dobrego. Przyzwyczailiśmy się, że o ile przeniesienie na ekrany literackich fabuł skutkuje mniej lub bardziej udaną produkcją, o tyle proces odwrotny kończy się zazwyczaj straszną szmirą, na której próbują wypłynąć trzeciorzędni wyrobnicy. Ba, często nawet nie próbują ukryć, że po prostu przepisują akcję i dialogi, dodając od siebie co najwyżej kiepski styl. Co więc mogło wyniknąć z adaptacji znanego duńskiego serialu kryminalnego ?

poniedziałek, 14 lipca 2014

[RECENZJA] Pies i klecha. Żertwa i inne historie, czyli Czerwony i Czarny na tropie


Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk
Pies i klecha. Żertwa i inne historie

Ocena: 7,5/10

Do spotkania z księdzem Andrzejem Gilem i komisarzem Zbigniewem Enką, tytułowymi psem i klechą, dotychczas doszło dwukrotnie: w 2007 wydawnictwo Fabryka Słów wypuściło powieść Pies i klecha: Przeciw wszystkim, by rok później powrócić z kontynuacją zatytułowaną Tancerz. W tym roku zaś możliwość kolejnego zetknięcia się z dziwacznym duetem umożliwiło wydawnictwo Powergraph, wypuszczając w ebooku zbiór opowiadań Pies i klecha. Żertwa i inne historie.

piątek, 11 lipca 2014

[RECENZJA] Opowieści z Wilżyńskiej Doliny, czyli to nie jest dobra bajka


Anna Brzezińska
Opowieści z Wilżyńskiej Doliny

Ocena: 8/10

Książka dostępna jest w pakiecie Book Rage.


Życie bywa ironiczne. Opowieści z Wilżyńskiej Doliny Anny Brzezińskiej chodziły za mną długo, acz zanadto się nie narzucały: nigdy nie brakowało książek, które wydawały się ciekawsze albo przynajmniej ”kłuły” w oczy na tyle mocno, że lądowały na szczycie listy „do przeczytania”, mimo ciągłych polecanek, że to przecie „lekkie, zabawne, z humorem, jeszcze świetne językowo i w ogóle cud, miód i orzeszki”. No i zacząłem czytać, skuszony obietnicami przyjemnej, wesołej lektury… Cholerni łgarze, oby wam języki obeschły!

czwartek, 3 lipca 2014

[FILM] Wojownik doskonały, czyli przypadki samuraja w popkulturze [2]

Dawno nie było aktualizacji, ale cóż - egzaminy, sesja, przygotowania do wyjazdu po drodze, egzemplarze recenzenckie do ogarnięcia... trochę tego było, ale teraz powinno znaleźć się nieco czasu na odrobinę częstsze aktualizacje. Dlatego wrzucam drugą część opracowania na temat samurajów w popkulturze. Smacznego. 

Samuraje w odległej galaktyce

Palpatine-domo, rebelianci nadchodzą.
Źródło: geektyrant.com
Osobnym przypadkiem jest tutaj uniwersum Gwiezdnych Wojen, a przede wszystkim dwie filmowe trylogie wyprodukowane przez George’a Lucasa. Saga, zapoczątkowana w 1977 roku i będąca jednym z obrazów, które trwale wpłynęły i odmieniły popkulturę, bardziej niż do kwestii historycznych i politycznych – jako chociażby filmy science fiction w latach pięćdziesiątych – sięgała po retorykę mityczną, jednocześnie doprawiając produkcje solidną dawką nostalgii. W rezultacie historia potyczki Rebelii ze złym, nieludzkim Imperium łączyła w sobie elementy mitu (wyprawa Luke’a w celu zdobycia wiedzy, pobieranie nauk u mentorów, potyczka z ojcem), baśni (sławna fraza „Dawno temu w odległej galaktyce...”) a także konwencji westernu (zawadiacki Han Solo)[1]. Jednak obok wpływu kultury europejskiej, Lucas sięgnął również po inspirację dalekowschodnie, uwidaczniające się przede wszystkim w kreacji jednych z najpopularniejszych postaci popkultury – rycerzy Jedi, będących w zasadzie futurystycznymi samurajami. Fakt ten uwidacznia się nie tylko w ich przymiotach, (które omówię później) ale przede wszystkim ich broni – mieczach świetlnych, prawdziwej wizytówce uniwersum Gwiezdnych Wojen. Podobieństw między nimi a kataną nie trzeba daleko szukać: tak jak w przypadku miecza samurajskiego, miecz świetlny pozwala natychmiast rozpoznać bohatera – można nie znać postaci, nie orientować się w fabule, ba – nie trzeba nawet znać filmu; widok wiązki zabarwionej na niebiesko bądź czerwono wystarczy, by rozeznać się, z jaką grą/filmem/komiksem mamy do czynienia. Co więcej, obydwa rodzaje broni niosą ze sobą niemal identyczny ładunek symboliczny:

[Miecz świetlny] Był oficjalną bronią Rycerzy Jedi. Nie tak niezgrabny i przypadkowy jak blaster. Aby go używać, potrzeba było czegoś więcej, niż tylko celne oko. Broń pełna elegancji. A przy tym również symbol. Każdy mógł użyć blastera czy palnika fuzyjnego – lecz sprawne posługiwanie się mieczem świetlnym było oznaką kogoś, kto górował ponad zwykłymi ludźmi.[2]