Źróło: Powergraph |
Antologia
Rok po końcu świata
Ocena: 7,5
Nie
wiem czemu, ale kiedy usłyszałem po raz pierwszy o steampunkowo-cyberpunkowej
antologii skupionej wokół motywu końca świata mimowolnie przypomniał mi się
dowcip o Mercedesie i jego osiągach w roli pralki i lodówki: jeździł i owszem,
całkiem nieźle, z chłodzeniem było już gorzej, a pranie kończyło się
katastrofą. Zastanawiałem się więc, czy i w tym przypadku ktoś nie postanowił
pójść o jeden most za daleko. Po lekturze okazało się jednak, że maszynka nie
tylko jeździ, chłodzi i pierze, ale również buczy, robi kanapki i wyprowadza
psa na spacer.
Mam
słabość do antologii Powergraphu – nie tylko ze względu na to, iż jako jedno z
nielicznych wydawnictw (jeśli nie jedyne) nie boi się wydawać zbiorów opowiadań
polskich autorów; ale również dlatego, że nie schodzą one poniżej pewnego
poziomu, nawet jeśli bywają nieco nierówne (jak Herosi na ten
przykład). Rok po końcu świata skutecznie podtrzymuje tę
tradycję, oferując jednocześnie lepszy balans – trudno byłoby mi wskazać
opowiadanie jednoznacznie słabe czy nieudane, co oczywiście nie oznacza, że nie
zdarzają się teksty nieco odstające od najlepszych. Najczęściej wynika to z
bardzo dosłownego potraktowania tematu przewodniego i zaprzęgnięciu do pracy
dość zgranych motywów – zarzut taki można postawić zarówno Pasażerom Pawła
Ciećwierza, jak i Post Mortem Mileny Wójtowicz. Ten pierwszy może
się podobać za sprawą dobrej narracji, niezłego stylu i postaci głównego
bohatera – zawodowego fightera – ale miast skupić się na zmierzchu epoki etosu
wojownika i mierzeniu się z nową rzeczywistością, autor niepotrzebnie dokłada
do tego pojawiające się deus ex machina zagrożenie ludzkości. Podobnie
jest z opowiadaniem Wójtowicz – czyta się bardzo przyjemnie, warstwa opisowa
zachwyca, ale fabuła jest na tyle prosta, że szybko można ją rozgryźć, zwłaszcza
gdy kojarzy się wcześniejszą twórczość autorki.
Z
mieszanymi uczuciami pozostawiło mnie Dwa do dwóch Joanny
Skalskiej. Szalenie spodobało mi się osadzenie akcji w Japonii (acz autorka nie
uniknęła kilku drobnych błędów merytorycznych) i koncept Firmy, włącznie z
posadą „pracownika dysfunkcyjnego”, potem jednak opowiadanie poszło w zupełnie
inną stronę niż się spodziewałem, skręcając ku problemom hipokryzji,
resentymentów i pamięci zawłaszczanej przez nienawiść. W rezultacie tekst pod
koniec słabo się kleił. Niedosyt pozostawiła też Miotlarka Stanisława
Truchana – autor podlewa odrobiną steampunku Austro-Węgry początku XX wieku, co
skutkuje tekstem świetnym językowo, bardzo klimatycznym, ze sprawnie budowanym
napięciem, które – niestety – nie znajduje odpowiednio mocnej puenty: zamiast
solidnego huku jest raptem pstryknięcie, a całość sprawia wrażenie uciętego.
Potem
jednak wchodzimy poziom wyżej i zaczynamy brodzić po kolana w literackim dobru.
Prawie Michała Protasiuka pod pewnymi względami podobny jest Miotlarce
– z tą różnicą, że nauka przeciwstawiona jest nie mistycyzmowi, a
impulsywności i woli postępu. Autor snuje wizję kraju, który oparł się
światowemu kryzysowi, powierzając się całkowicie nauce i racjonalności. Jednak
czy zachowanie status quo warte jest każdej ceny? Wspomagając się
konwencją kryminału Protasiuk stawia pytania o cenę kompromisu, zderza
racjonalność – doprowadzoną niemal do formy totalitaryzmu – z moralnością i
prawem do samostanowienia, nawet jeśli ceną jest koniec świata. O problem wyboru zahacza również Paweł Majka
w swoim Koniec/początek wieku: z początku tekst rozwija się
powoli, a tym, co w pierwszej chwili przykuwa uwagę, jest idea świata
podlegającego regresowi – oto czas się cofa, wiedza ulatuje z głów, a ludzkość,
chcąc nie chcąc, zmierza ku wtórnej barbarii. Dla jednych szczęście
dziecinnienia, dla innych piekło zapominania. W to wszystko wpisuje autor
postacie żywcem wyjęte z opowieści o Sherlocku Holmesie: w pierwszej chwili wywołuje
to lekką dezorientację, ale z czasem ich rola w świecie przedstawionym
nierozerwalnie splata się z regresem, a lekko pesymistyczna powieść kryminalna
przemienia się w jeszcze bardziej pesymistyczną opowieść o pysze, wolnej woli i
tragedii uwięzienia w zdefiniowanej roli, odbierającej nawet spontaniczność
buntu, standardowo wpisanego w program.
Nie
zabrakło również tekstów nieco bardziej nostalgicznych, naznaczonych piętnem
rozczarowania i wyczerpania. Okno Myszogrodu Anny Kańtoch raczej
nie zaskoczy jej czytelników – ponownie mamy do czynienia z wizją
przygnębiającą, portretem Krakowa jako koszmarnego molocha, odbierającego
ludziom nadzieję i marzenia, w którym egzystuje bohater dręczony przez własną
niemoc, błędy i szansę na zmianę, okazującą się ostatecznie drzwiami do
kolejnego koszmaru. Opowieść jest prosta, ale sprawna narracja i ciężki, duszny
klimat sprawiają, że czyta się kapitalnie. Interesujące okazały się również Iskry
w wodzie Emila Strzeszewskiego – lekko baśniowa, nieco groteskowa (filozofująca
stułbia!) historia dwóch kobiet, podejmujących wyprawę w górę… studni. Autor
ostrożnie dawkuje informacje, nie pozwalając zbudować pełnego obrazu zbyt
szybko, co może nieco irytować, jednak dzięki temu nad opowiadaniem unosi się
nastrój jak z legendy lub historii opowiadanej przy ognisku, tyle że historii
smutnej, pełnej wyczuwalnego lęku i niepewności, zmieniającej się na koniec w
potworne, bolesne rozczarowanie bezcelowej ofiary.
Pozostałe
trzy opowiadania w moim mniemaniu mogą stać się okrętami flagowymi tej
antologii, zatapiając każdego czytelnika w płynnej szczęśliwości. Wszystkie
trzy odwołują się do cyberpunku, lecz robią to w sposób skrajnie odmienny. Popiołun
Wojciecha Szydy jest bogaty w symbolikę, a jednocześnie z tej trójki
chyba najmniej zakotwiczony w konwencji – technologia, eksperymenty genetyczne
i wątki postapokaliptyczne są tu tylko podstawą, na której nadbudowana zostaje
druga narracja o charakterze mitycznym. Miasto Popiołunu nie
opiera się na sprawnej administracji czy sile militarnej, ale właśnie na micie
zbudowanym wokół jednostek, napędzanym wiarą mas, przekształcającym zwykłego
zapaśnika i tancerkę w filary rzeczywistości, niezmienne punkty odniesienia,
obiekt adoracji, marzeń i pożądania, idealne skanalizowanie emocji. Co jednak,
gdy w owym niezmiennym punkcie powstaną rysy, gdy zostanie usunięty? Gdzie
skierowana będzie energia, dotychczas skupiona wokół mitu? Koniec świata nie
musi wiązać się z erozją materialną – czasem wystarczy tylko wyrwa powstała w
rzeczywistości symbolicznej… Tekst jest mocno pesymistyczny, niemal od samego
początku uderza w czytelnika nastrój zbliżającego się przesilenia, rosnącego
pesymizmu, a wysiłki podejmowane przez bohaterów są tym bardziej dramatyczne,
że ich zwieńczenie może być tylko jedno.
Przyglądając
się opowiadaniom otwierającym i zamykającym antologię należy niewątpliwie
pogratulować osobie odpowiadającej za układ utworów w książce – trudno bowiem
znaleźć w niej teksty, które w tak interesujący sposób korespondowałyby ze sobą
i wzajemnie się zazębiały. Rozpoczynający tom ( ¥ b 3 r p µ n |{ ! Michała
Cetnarowskiego to spełniony, high-techowy koszmar krytyków
ponowoczesności. Jego wizja cyberpunku
jest jak najdalsza od obrazków w stylu Johna Mnemonica: żadnych
slumsów, globalnych korporacji i zabójców ścigających kurierów z dyskami w
głowach – to rzeczywistość wiecznego online, informacyjnego
zmultiplikowania i rozmycia, wyznaczana przez sieciowe grupy rodzinne,
zarobkowe grindowanie wirtualnych paladynów i szpiegowanie ruchu sieciowego
swych pociech. Rzeczywistość rozwarstwiona, wielopłaszczyznowa, gdzie ludzka
biologia sterowana jest elektronicznie, rozmowa w realu zakrawa na
abominację a jedynym końcem świata, na jaki stać człowieka, to rozpad życia na
sieć luźno powiązanych epizodów, w których uderzenie komety zakrawa na zabawną
fantazję znudzonej socjety. Wizja Cetnarowskiego jest o tyle przerażająca, że
przy całej sielankowości życia bohaterów jest ono absolutnie zdehumanizowane,
również od strony językowej – cóż bowiem można dowiedzieć się o świecie, w
którym język stał się wypadkową żargonu technicznego, reklamowych sloganów
opatrzonych patentem i slangu z gier MMO? Rozpadajcie się na kawałki,
szpiegujcie i świętujcie cząsteczkowy koniec świata – bo innego nie będzie. Retro
(fantazja alternatywna) Jakuba Nowaka stanowi niejako rewers
wspomnianego wyżej tekstu: tak jak Cetnarowski wskazuje na absurdalność
pesymistycznej wizji cyberpunku lat 80. i jej rozminięcie się z
rzeczywistością, tak Nowak – nieco prowokacyjnie – korzysta z niej w pełni,
żeniąc ją z alternatywną wizją Polski w przededniu wprowadzenia stanu
wojennego. Jego świat jest ciemny, brudny i pozbawiony perspektyw, z rzeszami
ludzi egzystującymi w warunkach urągających jakimkolwiek standardom, bez
nadziei i przyszłości, z brutalną policją, widmem Generała przemawiającym z
monitorów i głównym bohaterem w antybłyskach, przed którym klęka cała
demoscena. Atmosfera brudu i zagrożenia jest namacalna i nawet język się jej
podporządkowuje, rwąc zdania, ucinając dialogi, serwując niedopowiedzenia,
rzężąc niczym gra z trudem wgrywana na Amigę, przy wtórze trzasków i pisków. A
koniec? Koniec jest nieodwołalny – można jedynie wybrać stronę, którą się
zdradzi, obracając cudze życia w ruinę.
Moją
pierwszą myślą po skończonej lekturze była konstatacja, że oto mamy najlepszą
antologię Powergraphu od czasu Science Fiction. Teraz, po
przetrawieniu całości, muszę swój optymizm lekko ograniczyć, co nie zmienia
jednak faktu, że Rok po końcu świata to zbiór może nie przesadnie
odkrywczy, ale ciekawy i różnorodny, oferujący kilka naprawdę zacnych tekstów.
Mam jednocześnie nadzieję, iż odważna decyzja wydawnictwa o przygotowaniu tomu
tylko w wersji ebook nie odbije się negatywnie na wynikach sprzedaży antologii
– szkoda byłoby, gdyby literatura przegrała z koślawo traktowaną, książkową
ortodoksją. Bo nawet jeśli Rok po końcu świata nie jest tytułem,
przez który popularność czytników wzrośnie, na pewno stanowi dobry argument, by
taki zakup rozważyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz