Viv

Viv

wtorek, 15 października 2013

[RECENZJA] Rok po końcu świata, czyli piękno katastrofy

Źróło: Powergraph
Antologia
Rok po końcu świata

Ocena: 7,5


Nie wiem czemu, ale kiedy usłyszałem po raz pierwszy o steampunkowo-cyberpunkowej antologii skupionej wokół motywu końca świata mimowolnie przypomniał mi się dowcip o Mercedesie i jego osiągach w roli pralki i lodówki: jeździł i owszem, całkiem nieźle, z chłodzeniem było już gorzej, a pranie kończyło się katastrofą. Zastanawiałem się więc, czy i w tym przypadku ktoś nie postanowił pójść o jeden most za daleko. Po lekturze okazało się jednak, że maszynka nie tylko jeździ, chłodzi i pierze, ale również buczy, robi kanapki i wyprowadza psa na spacer.

Mam słabość do antologii Powergraphu – nie tylko ze względu na to, iż jako jedno z nielicznych wydawnictw (jeśli nie jedyne) nie boi się wydawać zbiorów opowiadań polskich autorów; ale również dlatego, że nie schodzą one poniżej pewnego poziomu, nawet jeśli bywają nieco nierówne (jak Herosi na ten przykład). Rok po końcu świata skutecznie podtrzymuje tę tradycję, oferując jednocześnie lepszy balans – trudno byłoby mi wskazać opowiadanie jednoznacznie słabe czy nieudane, co oczywiście nie oznacza, że nie zdarzają się teksty nieco odstające od najlepszych. Najczęściej wynika to z bardzo dosłownego potraktowania tematu przewodniego i zaprzęgnięciu do pracy dość zgranych motywów – zarzut taki można postawić zarówno Pasażerom Pawła Ciećwierza, jak i Post Mortem Mileny Wójtowicz. Ten pierwszy może się podobać za sprawą dobrej narracji, niezłego stylu i postaci głównego bohatera – zawodowego fightera – ale miast skupić się na zmierzchu epoki etosu wojownika i mierzeniu się z nową rzeczywistością, autor niepotrzebnie dokłada do tego pojawiające się deus ex machina zagrożenie ludzkości. Podobnie jest z opowiadaniem Wójtowicz – czyta się bardzo przyjemnie, warstwa opisowa zachwyca, ale fabuła jest na tyle prosta, że szybko można ją rozgryźć, zwłaszcza gdy kojarzy się wcześniejszą twórczość autorki.

Z mieszanymi uczuciami pozostawiło mnie Dwa do dwóch Joanny Skalskiej. Szalenie spodobało mi się osadzenie akcji w Japonii (acz autorka nie uniknęła kilku drobnych błędów merytorycznych) i koncept Firmy, włącznie z posadą „pracownika dysfunkcyjnego”, potem jednak opowiadanie poszło w zupełnie inną stronę niż się spodziewałem, skręcając ku problemom hipokryzji, resentymentów i pamięci zawłaszczanej przez nienawiść. W rezultacie tekst pod koniec słabo się kleił. Niedosyt pozostawiła też Miotlarka Stanisława Truchana – autor podlewa odrobiną steampunku Austro-Węgry początku XX wieku, co skutkuje tekstem świetnym językowo, bardzo klimatycznym, ze sprawnie budowanym napięciem, które – niestety – nie znajduje odpowiednio mocnej puenty: zamiast solidnego huku jest raptem pstryknięcie, a całość sprawia wrażenie uciętego.

Potem jednak wchodzimy poziom wyżej i zaczynamy brodzić po kolana w literackim dobru. Prawie Michała Protasiuka pod pewnymi względami podobny jest Miotlarce – z tą różnicą, że nauka przeciwstawiona jest nie mistycyzmowi, a impulsywności i woli postępu. Autor snuje wizję kraju, który oparł się światowemu kryzysowi, powierzając się całkowicie nauce i racjonalności. Jednak czy zachowanie status quo warte jest każdej ceny? Wspomagając się konwencją kryminału Protasiuk stawia pytania o cenę kompromisu, zderza racjonalność – doprowadzoną niemal do formy totalitaryzmu – z moralnością i prawem do samostanowienia, nawet jeśli ceną jest koniec świata.  O problem wyboru zahacza również Paweł Majka w swoim Koniec/początek wieku: z początku tekst rozwija się powoli, a tym, co w pierwszej chwili przykuwa uwagę, jest idea świata podlegającego regresowi – oto czas się cofa, wiedza ulatuje z głów, a ludzkość, chcąc nie chcąc, zmierza ku wtórnej barbarii. Dla jednych szczęście dziecinnienia, dla innych piekło zapominania. W to wszystko wpisuje autor postacie żywcem wyjęte z opowieści o Sherlocku Holmesie: w pierwszej chwili wywołuje to lekką dezorientację, ale z czasem ich rola w świecie przedstawionym nierozerwalnie splata się z regresem, a lekko pesymistyczna powieść kryminalna przemienia się w jeszcze bardziej pesymistyczną opowieść o pysze, wolnej woli i tragedii uwięzienia w zdefiniowanej roli, odbierającej nawet spontaniczność buntu, standardowo wpisanego w program.

Nie zabrakło również tekstów nieco bardziej nostalgicznych, naznaczonych piętnem rozczarowania i wyczerpania. Okno Myszogrodu Anny Kańtoch raczej nie zaskoczy jej czytelników – ponownie mamy do czynienia z wizją przygnębiającą, portretem Krakowa jako koszmarnego molocha, odbierającego ludziom nadzieję i marzenia, w którym egzystuje bohater dręczony przez własną niemoc, błędy i szansę na zmianę, okazującą się ostatecznie drzwiami do kolejnego koszmaru. Opowieść jest prosta, ale sprawna narracja i ciężki, duszny klimat sprawiają, że czyta się kapitalnie. Interesujące okazały się również Iskry w wodzie Emila Strzeszewskiego – lekko baśniowa, nieco groteskowa (filozofująca stułbia!) historia dwóch kobiet, podejmujących wyprawę w górę… studni. Autor ostrożnie dawkuje informacje, nie pozwalając zbudować pełnego obrazu zbyt szybko, co może nieco irytować, jednak dzięki temu nad opowiadaniem unosi się nastrój jak z legendy lub historii opowiadanej przy ognisku, tyle że historii smutnej, pełnej wyczuwalnego lęku i niepewności, zmieniającej się na koniec w potworne, bolesne rozczarowanie bezcelowej ofiary.

Pozostałe trzy opowiadania w moim mniemaniu mogą stać się okrętami flagowymi tej antologii, zatapiając każdego czytelnika w płynnej szczęśliwości. Wszystkie trzy odwołują się do cyberpunku, lecz robią to w sposób skrajnie odmienny. Popiołun Wojciecha Szydy jest bogaty w symbolikę, a jednocześnie z tej trójki chyba najmniej zakotwiczony w konwencji – technologia, eksperymenty genetyczne i wątki postapokaliptyczne są tu tylko podstawą, na której nadbudowana zostaje druga narracja o charakterze mitycznym. Miasto Popiołunu nie opiera się na sprawnej administracji czy sile militarnej, ale właśnie na micie zbudowanym wokół jednostek, napędzanym wiarą mas, przekształcającym zwykłego zapaśnika i tancerkę w filary rzeczywistości, niezmienne punkty odniesienia, obiekt adoracji, marzeń i pożądania, idealne skanalizowanie emocji. Co jednak, gdy w owym niezmiennym punkcie powstaną rysy, gdy zostanie usunięty? Gdzie skierowana będzie energia, dotychczas skupiona wokół mitu? Koniec świata nie musi wiązać się z erozją materialną – czasem wystarczy tylko wyrwa powstała w rzeczywistości symbolicznej… Tekst jest mocno pesymistyczny, niemal od samego początku uderza w czytelnika nastrój zbliżającego się przesilenia, rosnącego pesymizmu, a wysiłki podejmowane przez bohaterów są tym bardziej dramatyczne, że ich zwieńczenie może być tylko jedno.

Przyglądając się opowiadaniom otwierającym i zamykającym antologię należy niewątpliwie pogratulować osobie odpowiadającej za układ utworów w książce – trudno bowiem znaleźć w niej teksty, które w tak interesujący sposób korespondowałyby ze sobą i wzajemnie się zazębiały. Rozpoczynający tom ( ¥ b 3 r p µ n |{ ! Michała Cetnarowskiego to spełniony, high-techowy koszmar krytyków ponowoczesności.  Jego wizja cyberpunku jest jak najdalsza od obrazków w stylu Johna Mnemonica: żadnych slumsów, globalnych korporacji i zabójców ścigających kurierów z dyskami w głowach – to rzeczywistość wiecznego online, informacyjnego zmultiplikowania i rozmycia, wyznaczana przez sieciowe grupy rodzinne, zarobkowe grindowanie wirtualnych paladynów i szpiegowanie ruchu sieciowego swych pociech. Rzeczywistość rozwarstwiona, wielopłaszczyznowa, gdzie ludzka biologia sterowana jest elektronicznie, rozmowa w realu zakrawa na abominację a jedynym końcem świata, na jaki stać człowieka, to rozpad życia na sieć luźno powiązanych epizodów, w których uderzenie komety zakrawa na zabawną fantazję znudzonej socjety. Wizja Cetnarowskiego jest o tyle przerażająca, że przy całej sielankowości życia bohaterów jest ono absolutnie zdehumanizowane, również od strony językowej – cóż bowiem można dowiedzieć się o świecie, w którym język stał się wypadkową żargonu technicznego, reklamowych sloganów opatrzonych patentem i slangu z gier MMO? Rozpadajcie się na kawałki, szpiegujcie i świętujcie cząsteczkowy koniec świata – bo innego nie będzie. Retro (fantazja alternatywna) Jakuba Nowaka stanowi niejako rewers wspomnianego wyżej tekstu: tak jak Cetnarowski wskazuje na absurdalność pesymistycznej wizji cyberpunku lat 80. i jej rozminięcie się z rzeczywistością, tak Nowak – nieco prowokacyjnie – korzysta z niej w pełni, żeniąc ją z alternatywną wizją Polski w przededniu wprowadzenia stanu wojennego. Jego świat jest ciemny, brudny i pozbawiony perspektyw, z rzeszami ludzi egzystującymi w warunkach urągających jakimkolwiek standardom, bez nadziei i przyszłości, z brutalną policją, widmem Generała przemawiającym z monitorów i głównym bohaterem w antybłyskach, przed którym klęka cała demoscena. Atmosfera brudu i zagrożenia jest namacalna i nawet język się jej podporządkowuje, rwąc zdania, ucinając dialogi, serwując niedopowiedzenia, rzężąc niczym gra z trudem wgrywana na Amigę, przy wtórze trzasków i pisków. A koniec? Koniec jest nieodwołalny – można jedynie wybrać stronę, którą się zdradzi, obracając cudze życia w ruinę.


Moją pierwszą myślą po skończonej lekturze była konstatacja, że oto mamy najlepszą antologię Powergraphu od czasu Science Fiction. Teraz, po przetrawieniu całości, muszę swój optymizm lekko ograniczyć, co nie zmienia jednak faktu, że Rok po końcu świata to zbiór może nie przesadnie odkrywczy, ale ciekawy i różnorodny, oferujący kilka naprawdę zacnych tekstów. Mam jednocześnie nadzieję, iż odważna decyzja wydawnictwa o przygotowaniu tomu tylko w wersji ebook nie odbije się negatywnie na wynikach sprzedaży antologii – szkoda byłoby, gdyby literatura przegrała z koślawo traktowaną, książkową ortodoksją. Bo nawet jeśli Rok po końcu świata nie jest tytułem, przez który popularność czytników wzrośnie, na pewno stanowi dobry argument, by taki zakup rozważyć.

Brak komentarzy: