Viv

Viv
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bohaterowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bohaterowie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 czerwca 2012

Neo-Wawel, krzyżacka bomba i wehikuł czasu Wokulskiego...



...czyli o reinterpretacyjnych możliwościach fantastyki i o tym, czy cokolwiek z nich wynika.

Nie jestem typem ponurego malkontenta, marudzącego na każdy aspekt życia, który nie jest tak ładny, kolorowy, soczysty i puszysty jak na mitycznym Zachodzie. Jadąc samochodem nie przyklejam do szyby zdjęcia niemieckich autostrad, oglądając polską piłkę nożną nie próbuję udawać, że to głębokie rezerwy trzeciej ligi angielskiej, nie mamię się też, że polskie disco polo to tak naprawdę włoskie disco, w którym ktoś flamastrem dopisał złą końcówkę. Cóż, najwyraźniej w pewnych kwestiach klapki na oczach trzymają mi się mocno, trudno. Jednak gdy przychodzi do oceniania polskiej popkultury, nie mam wątpliwości, że jej konsumpcja naznaczona jest dojmującym wstecznictwem. I nie chodzi mi tu nawet, że ów osławiony przemysł kulturalny Benjamina w przypadku naszego kraju pod wieloma względami – choćby filmowym – przybrał kształty mizerne. Niestety, w taśmowej produkcji i recyklingu popkultury nie ma miejsca dla – tak uwielbianych u nas – przymierających głodem mistrzów, którym muzy objawiły ideę monumentalnego dzieła o zbawicielach lub maczaniu magdalenek w herbacie. Bardziej natomiast mierzi mnie fakt, iż w dobie rosnącego wpływu kultury popularnej, zaznaczającego się na wielu poziomach (chociażby w ilości produkcji filmowych na świecie, liczbie publikacji naukowych) w Polsce jest wciąż często traktowana jest jak bękart kultury, którego najlepiej – jak Quasimodo – zamknąć w piwnicy, bo nic dobrego z niego nie będzie. Oczywiście, powoli to się zmienia – komiksy pojawiają się na salonach, gry komputerowe wchodzą do dyskursu akademickiego... Ale fantastyka? Jakieś smoki, czary, kosmici, latające spodki, roboty, gwiezdne wojny? Spróbujcie je znaleźć w omówieniach premier, poszukajcie recenzji w „poważnych” czasopismach, zagadnijcie o to krytyków lub akademików. I co?

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

There is no spoon


Tym razem notka nieco inna, nieco bardziej przemyśleniowo – wodolejcza, na poziomie „a mi się to nie podoba”. Konkretnie zamierzam odnieść się do tezy (myśli? konstatacji?) zawartej w pracy Sarah Kozloff Teoria narracji a telewizja. Pisze w niej tak:

Niezależnie od indywidualności i niepowtarzalności takich bohaterów, jak Emma Bovary bądź Huckelberry Finn, teoretycy zastanawiają się, czy o postaciach literackich można w ogóle mówić, że naprawdę istnieją, a jeśli tak, to w jaki sposób. Niektórzy twierdzą, że nonsensem jest myśleć o nich tak, jak o ludziach – są to bowiem zwykłe fantazmaty wiążące akcję, która przedstawiają. Ostatecznie, każda z tych postaci nie wymaga niczego więcej poza słowami na zadrukowanej stronie. […] Wykonawcy telewizyjni stanowią ekwiwalent postaci, które odtwarzają: postaci telewizyjne „umierają” przede wszystkim wtedy, kiedy aktorzy je grający zaczynają realizować inne projekty […]

Takie postawienie sprawy intuicyjnie wzbudza oczywisty sprzeciw. W końcu, dlaczego taki Wokulski czy Geralt z Rivii miałby być mniej „realny” niż na przykład Ferdek Kiepski? Gdzie takiemu żulowi pod względem skomplikowania do bohaterów literatury?

Niewątpliwie w cytowanym fragmencie jest wiele prawdy. Władysław Orłowski zauważył, że słowa są tylko materiałem, w którym autor tworzy niejako z konieczności, a który zakłada pewną niedookreśloność świata przedstawionego. Literatura zmusza do używania wyobraźni, a obraz powstały w ten sposób, jest dynamiczny i zmienny.
Kino i telewizja natomiast wyręcza widza w tym zadaniu, podsuwając konkretnego aktora, o określonej powierzchowności, głosie, geście itp. Zamiast wyobrażenia, zbudowanego na podstawie słów, otrzymujemy konkretne przedstawienie, dostosowane do potrzeb widowiska/programu. Ich wizerunku nie zmieni nagle obejrzany film, czy przeczytana książka.

W czym więc problem?

Mianowicie w tym, że pisarz, tworząc postać, określoną przez konkretny zestaw słów, także tworzy obraz danej postaci. W końcu człowiek myśli obrazami, nie abstrakcyjnymi, ale bardzo konkretnymi. Zanim na kartach powieści pojawi się rzeczony Wokulski czy Geralt, ich wygląd fizyczny, cechy charakteru i działania są wyobrażane jako przedstawienie o jasno określonych granicach. Czemu więc ten „wirtualny” obraz w głowie pisarza miałby być gorszy od obrazu na ekranie telewizora? Tym bardziej, że postać na ekranie nie dość, że powstała w podobny sposób, to dodatkowo została niewątpliwie „dokrojona” wizualnie na miarę aktora.

I inna kwestia – jeśli przyznać rację tej myśli i uznać twory słowne za fantazmaty, obrazowe zaś za „pełniejsze”, jak wygląda kwestia adaptacji? Czy jest jakaś gradacja, kolejne progi „konkretyzacji”? Czy ten fantazmatyczny Wokulski stanie się „pełniejszy” poprzez samo przeniesienie na ekran, gdzie zachowując wszystkie jego cechy, daje mu się tylko ciało aktora, jego głos i gest? A jak na tym tle prezentowałby się Wokulski ujęty w komiksie? Byłby bardziej, czy mniej fantazmatyczny niż książkowy? Miałby wygląd, przedstawienie obrazowe, ale nadal mówiłby przy pomocy zapisanych słów. A w filmie animowanym?

Szczerze mówiąc, im bardziej się nad tym zastanawiam, tym trudniej mi zdecydować, która opcja jest lepsza. Bo w końcu, jeśli postacie literackie nie są „żywymi” bohaterowie, to czym?
Póki co, problem pozostaje otwarty…


PS. Nie zamierzam pisać o katastrofie prezydenckiego samolotu. Na ten temat napisano, powiedziano i pokazano już wszystko, co można było. Co więcej, wiem doskonale, że moje wypociny raczej nie przypadłyby pewnym osobom do gustu, a ja na dyskusje w tym temacie nie mam szczególnie ochoty. Jeśli ktoś chce choć w zarysie poznać, co myślę, proszę zajrzeć tu i tu.