Viv

Viv

niedziela, 27 października 2013

[KĄCIK GRAFOMANA] Kineskopowe Boogie-woogie

Tym razem - dla odmiany od recenzji i felietonów - odrobina literackiej pisaniny. Tekścik krótki, trochę wiekowy, acz ostatnio lekko podszlifowany, był zainspirowany piosenką Television rules the nation zespołu Daft Punk. W sumie trochę się zdezaktualizował - dzisiaj już brak telewizora nie jest czymś dziwnym, jak to było jeszcze parę lat temu. Dzisiaj pewnie tekst traktowałby o ucieczce od Facebooka i ćwierkaczy... Z drugiej strony, mnie nadal się podoba. I mam nadzieję, spodoba się również innym.


To się musiało zdarzyć. Wiedziałem, że to wszystko było zbyt proste, zbyt łatwe i szybkie. Podejrzliwy wzrok faceta w punkcie skupu, histeryczny śmiech przyjaciół ukrywający zakłopotanie, sąsiedzi pukający się w głowę i omijający mnie szerokim łukiem, zmniejszająca się liczba znajomych na Facebooku… To wszystko powinno być dla mnie przestrogą, znakiem nadchodzących problemów. Czułem na sobie ich wzrok – wszystkich, bez wyjątku. Miałem wrażenie, że nie odstępują mnie na krok, podążają za mną wszędzie – do pracy, w czasie spaceru w parku, nawet w sypialni i łazience. Kiedy wchodziłem do hipermarketu, stawały się wręcz nieznośne. Kusiły mnie, przebrzydłe pudła, cholerni marnotrawcy czasu i energii, wyciągający moje pieniądze z konta ze skutecznością odkurzacza, kuszące najpiękniejszymi i najbardziej kuriozalnymi wizjami. Karaibskie wyspy, finały Ligi Mistrzów, klasyka kina, puchate króliczki i biuściaste aktorki z filmów porno – oferowały cały asortyment, na każda porę dnia i nocy. Ale ja byłem twardy, nie złamały mnie, nie dałem się omamić. Do czasu…

Niedługo po moim wyskoku wreszcie stanęły mi naprzeciw. Czułem, że wcześniej czy później to nastąpi, bo nagle zrobiły się bardziej skryte, subtelne i podstępne. Jedyne, co mogły uczynić, by przerwać pasmo klęsk, to zaatakować frontalnie. Moment wybrały skrupulatnie: sobotni ranek po zakrapianej imprezie. Kiedy szedłem wąską uliczką do osiedlowego sklepiku po sześciopak kefiru, na drodze stanął mi wiekowy Rubin, łypiąc na mnie czarno-białym okiem kineskopu, trzeszcząc potwornie dźwiękiem mono w rytm melodii z „Czterech pancernych”. Kątem oka spostrzegłem, że od tyłu zachodzi mnie rozrośnięta plazma, rocznik 2011, edycja dla kinomanów, z Full HD i dwuletnią gwarancją w opcji rat 0%. Nie przewidziały jednak, że od pewnego czasu byłem stale przygotowany na ich atak: wyciągnąłem z torby młotek na długim trzonku i nie zastanawiając się długo, z impetem trzasnąłem Rubina. Zaskrzypiał, splunął iskrami, rzężąc głośno „Sprawą Gorgonowej”, a ja przeskoczyłem nad jego trupem i wybiegłem na ulicę. Już tam na mnie czekały. Przynajmniej pięć. Sunęły powoli, kryjąc się za samochodami, z dźwiękiem przykręconym do minimum. Przez pierwszych kilkadziesiąt metrów udawałem, że ich nie widzę, szedłem wolno, spokojnie, oceniając ich położenie na podstawie cichych reklam podpasek i namiętnych scen z Marylin Chambers. Dopiero kiedy pod nogi napatoczył mi się zużyty Sanyo, w ruch znów poszedł młotek. Kiedy truchło odbiornika buchnęło dymem przestały bawić się w podchody – ruszyły na mnie ławą, lawirując pomiędzy jadącymi samochodami: przenośny, siedmiocalowy Sony, powolny Thomson z dołączonym magnetowidem, a wreszcie zestaw kina domowego Samsunga, ciągnący za sobą ujadający zestaw głośników Dolby Digital 5.1., wymachując subwooferem jak cepem. Zwinne były, psia ich mać! Zanim dobiegłem do domu, załatwiłem jeszcze trzy i złamałem młotek na jakimś wzmocnionym Panasonicu, czternastocalowym, w oczorypnej, żółtej obudowie. Byli jednak i tutaj – wielgachny jak Titanic LCD rozgościł się w moim salonie, kusząc obrazem 3D i zestawem sześćdziesięciu kanałów w promocji za złotówkę miesięcznie. Niedoczekanie twoje! Chwyciłem wazon z kwiatkami i zapewniłem gnojowi zimny prysznic. Wychodząc z mieszkania, słyszałem, jak skwierczy, bucha płomieniami, a do moich nozdrzy doszedł swąd spalenizny. Nim zdechł całkowicie, zdołał jeszcze wrzasnąć rozdzierająco, niczym William Wallace przed ostatecznym ścięciem. Zszedłem na dół, wpadłem do garażu i odpaliłem swojego gruchota. Ledwie otworzyłem drzwi, wleciały do środka, kilkanaście ich było, różnych marek, rozmiarów i gratisów. Docisnąłem pedał gazu do oporu i zacząłem rozjeżdżać, miażdżyć i niszczyć. Chciałem im uciec, ale nie wiedziałem, dokąd. Benzyny miałem niewiele, a te przebrzydłe kineskopy dalej za mną podążały, niezależnie od tego, gdzie się skierowałem. Wiedziałem, że to przegrana sprawa i znikąd nie otrzymam pomocy… ale nie zamierzałem się poddawać.

Teraz zostałem sam, z piłą mechaniczną w jednej ręce i pistoletem na wodę w drugiej. Okopałem się na niewysokim pagórku, tuż pod drzewem lipowym i czekam na nie. Jest ich mnóstwo, całe mrowie, jak z cholernej oferty Media Marktu. Suną niczym widoma oznaka technologicznego Armagedonu: powoli, miarowo, hałasując programami informacyjnymi i latynoskimi telenowelami, błyskając nagimi biustami i krwawymi filmami akcji, wylewając potok bezprzykładnego, politycznego pierdolenia. Uruchomiłem piłę i uśmiechnąłem się do siebie. Zgotuję im prawdziwe piekło na Ziemi, skąpię w morzu tranzystorów, spuszczę im na łeb lawinę połamanych układów scalonych i niekończący się deszcz iskier. Urządzę im drugie Waterloo i Stalingrad, następny Grunwald i Kursk, to będzie jak Wizna i Midway razem wzięte, jak trzecia wojna światowa, wojna stuletnia i najazd Hunów, gorsze niż dżuma i cholera.

I choćbym miał sczeznąć, nigdy…
Przenigdy…
Nie kupię…
Nowego…
Telewizora!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

ooo, to jest dobry plan! opowiadania wrzucaj! :>

Piotr Vivaldi Sarota pisze...

Kario, myślałem o tym, bo faktycznie, większość moich tekstów jest porozpieprzana po różnych miejscach, w tym takich, do których nie zaglądam już zbytnio... tyle, że większość przestała mi się podobać i musiałbym je popoprawiać ;p
Ale fakt, idea do przemyślenia.

Anonimowy pisze...

to jest dobry plan :> nie mówię zaraz o starych tekstach, ale masz sporo też nowszych, chociażby te przeznaczone do "Coś na progu"?
btw., kiedy jakiś test nowego munchkina? dawno nie przegrałam :P

Piotr Vivaldi Sarota pisze...

Nie przesadzajmy z tym "Sporo nowszych". A z tymi jest taka sprawa, że trochę szkoda mi ich wrzucać ot tak, na bloga... szczerze mówiąc myślałem, czy by ich jakoś nie połączyć i w formie choćby krótkiego ebooka nie rzucić...