Viv

Viv

poniedziałek, 15 marca 2010

Życie, życie jest nowelą... (1)

x files Pictures, Images and Photos

Na współczesną neo – telewizje można narzekać długo i soczyście. Wytykać jej zaniżenie poziomu programów, hołdujących najniższym gustom i potrzebom, strywializowanie i banalizację, zatracenie szeroko rozumianej „misji” na rzecz nieskrępowanej rozrywki, infantylność prowadzących, potężne bloki reklamowe, przerywane niekiedy jakimś filmem i setki innych, równie ważnych i poważnych rzeczy. Trzeba jednak oddać jej pewną sprawiedliwość, jeśli chodzi o seriale.

Nie mówię tu oczywiście o telenowelach i tasiemcach pokroju Mody na sukces, Dynastii, Klanu czy Niewolnicy Isaury, (choć pewnie ich fani z chęcią powiesiliby mnie na suchej gałęzi), które rządzą się własnymi, jasnymi i niekiedy całkiem skostniałymi normami, ale o nieco mniej „realnych” (jakby telenowele były realne…) a bardziej rozrywkowych. Jeśli przyjrzeć się znanym i lubianym serialom sensacyjnym, w latach dziewięćdziesiątych emitowanym w polskiej telewizji, okazuje się, że w większości były bardzo podobne, zarówno w budowie, środkach użytych do przedstawienia akcji jak i użytych konwencjach.

Mieliśmy więc weterana/ów wojny, którzy w stanie spoczynku/ucieczki wykorzystują swoje umiejętności, najczęściej inżynieryjne, aby rozwiązywać kryminalne zagadki i pomagać potrzebującym (Drużyna A i MacGyver są jaskrawymi przykładami). Obok nich sytuowali się bohaterowie, najczęściej z bogatą przeszłością, którzy przy pomocy nowoczesnej techniki i zgranego zespołu kopali tyłki draniom, złodziejom i mordercom (Airwolf, Viper czy sławny Nieustraszony). Mieliśmy wreszcie seriale kryminalne, w których wyszczekani i charyzmatyczni maczo rozwiązywali zagadki, nierzadko przy akompaniamencie huku wystrzałów (Miami Vice i Magnum).



W większości przypadków każdy odcinek stanowił zamkniętą całość, w której akcja działa się wedle sprawdzonego wzorca. Biorąc na warsztat Drużynę A, odcinki były zbudowane dośc prosto: na początku następuje zarysowanie problemu, potem zwrot kobiety/dziecka/starca o pomoc do Drużyny, ułożenie planu i wdrożenie go, zrobienie w konia złych_i_niedobrych, całkowita wtopa z powodu jakiejś głupoty, następnie budowa czołgu z konserwy i dwóch baterii AAA, a na koniec tryumf dobra. Zło zostaje pokonane, a liczba ofiar jest niemal zerowa, pomimo ostrej strzelaniny z użyciem broni ciężkiej i dynamitu.
Warto też zwrócić uwagę, że w relacji kino-telewizja, to ta druga była pasożytem żerującym na sztuce kinematografii. Wpływ telewizji na kino był niewielki: gwiazdy przychodziły z filmów do seriali (a i to zwykle, gdy brakowało im kasy), filmowi reżyserzy brali się za produkcje TV (także w powodów finansowych, co nierzadko było uznawane za „uwłaczające”), natomiast raczej nie obserwowało się odwrotnego procesu. Nawet tematy i tytuły były jednostronną transmisją, czego przykładem może być serial M.A.S.H, oparty na schemacie filmu Altmana (choć to akurat dość graniczny przykład, bo – przynajmniej ja się z tym spotkałem - więcej osób kojarzy serial, niż film).

Obecnie zaś wszystko stanęło na głowie, dosłownie i w przenośni, a cały ten uporządkowany niczym kostka Rubika świat poszedł w rozsypkę. Kilka, kilkanaście lat temu wszystko było prostsze. Jeśli powstawał serial traktujący o wojnie, to albo był komedią, czasami z elementami satyry, albo poważną produkcją wychwalającą bohaterstwo dzielnych chłopców narodu (najczęściej amerykańskiego). W serialach sensacyjnych były jasno wytyczone granice: wiadomo było, kto jest rycerzem na białym koniu, a kto wrednym parchem; wszyscy znali schemat odcinka i doskonale wiedzieli, że niezależnie od tego, jak mocno dostaje po pysku bohater, w końcu załatwi wszystkich badboysów; jasna była w końcu konwencja – trochę romansu, trochę komedii, sporo strzelanin i pościgów.


Teraz pewne jest tylko to, że serial nie skończy się, zanim nie dobije przynajmniej piątego sezonu. Czasami można odnieść wrażenie, że scenarzyści, jakby na złość widzom, upychają do serialu wszystko, co tylko mogą. Idealnym przykładem jest serial Lost.
Gdy się zaczynał, przypominał kino katastroficzne, podlane nieco sosem fantastyki, choć oczywiście daleko było mu do Z Archiwum X. Mieliśmy zatem próby przeżycia na wysepce grupy rozbitków o odmiennych systemach wartości i przeżyciach. Liczne retrospekcje odsłaniały pewne wątki z ich życia, które skłoniły ich do lotu feralnym samolotem, budując silne i szerokie związki psychologiczne między bohaterami. Wprowadzało to mnóstwo małych i większych problemów, pobocznych wątków i całej tej emocjonalnej otoczki. A teraz? Spytajcie widza, o co tak naprawdę chodzi i kto jest dobry, a kto zły. Liczba elementów, konwencji i estetyk jest tak duża, że trudno określić, co tak naprawdę się w serialu znajduje. Łatwiej wymienić, czego w nim nie ma.
Liczba bohaterów okresowo się zwiększa, by niedługo potem znów spaść, zazwyczaj w bolesnym procesie. Kolejne osoby umierają, niekiedy przy akompaniamencie zgrzytania zębów i złorzeczeń fanów, którzy daną postać zdążyli polubić. Pojawiają się nowe wątki, odsłaniają nowe tajemnice, wrogowie okazują się nie być takimi znów diabłami wcielonymi, za to grupę ktoś rozbija od środka, a na koniec okazuje się, że to wszystko było dawno i nieprawda.

Seriale stają się opozycją dla – co tu kryć – skostniałego Hollywood, w którym krzywym okiem patrzy na pomysły, które nie przystają do pewnego szablonu. Telewizja jawi się tutaj jako raj utracony, gdzie scenarzysta może przedstawić najbardziej szalone, kontrowersyjne i dwuznaczne wizje, jakie zrodziły się w jego głowie. Oczywiście, jeśli zdobędą odpowiednią oglądalność, ale to chyba oczywiste…
W kolejnej notce postaram się przedstawić ciąg dalszy rozważań na temat seriali, tym razem w odniesieniu do fantastyki…

2 komentarze:

olisandra pisze...

Nie mam czasu... :/

ALE

Tom Selleck rulez! :D

http://i136.photobucket.com/albums/q166/iagainstcomics/mutantsnmagnum/thomasmagnum.jpg

eM pisze...

Fascynacji Twojej "Drużyną A" i innym badziewiem z lat 80tych jak nie rozumiałam, tak nie rozumiem. Pewnie z zazdrości, że Tobie wolno było oglądać "MacGyvera" a mnie nie.
I przecież wszyscy wiedzą o co chodzi w "Lostach": wyspa istnieje i jednocześnie nie istnieje, samolot się rozbił, ale jednak nie, a na końcu i tak wszystkich zeżre czarny dym.
Z amerykańskich seriali prezentujących w pewnym sensie eklektyzm gatunkowy polecam "Supernatural" (kto słyszał łapka w górę!): mimo piątego sezonu wciąż w ramach oklepanego gatunku "dramat science-fiction" twórcom zdarzają się świeże i interesujące pomysły.