Viv

Viv

wtorek, 24 marca 2015

[SKRAWKI] #3 Góra stoi, czyli subiektywna 10 najlepszych filmów Akiry Kurosawy

Wczoraj stuknęła 105 rocznica urodzin Akiry Kurosawy – twórcy przez wielu (słusznie) uważanego za ikonę kina japońskiego i jego niekoronowanego cesarza. Nie tylko zresztą ze względu na wybitne osiągnięcia filmowe: nawet na tle gromady egocentryków i despotów, jakimi byli reżyserzy filmowi, Kurosawa plasuje się w czołówce ze swoim chorobliwym perfekcjonizmem. Na planie bywał zmorą dla producentów (przekraczając raz za razem określone budżety i przykładając rękę do niemalże_bankructwa Toho w połowie lat 50.), swojej ekipy (karząc np. odmalowywać bramę dopóty, dopóki nie osiągnie koloru zbliżonego do tego z materiałów historycznych) oraz aktorów (prawie puszczając z torbami Toshiro Mifune za sprawą brody, jakiej zakazał mu golić), a jednocześnie – w życiu osobistym – był człowiekiem serdecznym, uczynnym i sympatycznym. A przy okazji tytanem pracy.

Już od najmłodszych lat zarażony pasją do kina, a przy tym zainteresowany zachodnim malarstwem, Akira wydawał się idealnym materiałem na twórcę. I owszem: ponad trzydzieści nakręconych filmów, spośród których większość zyskała status klasyków oraz prawie dwa razy tyle stworzonych scenariuszy potwierdzają klasę twórcy, którego kariera obfitowała we wzloty i upadki. Od problemów z władzami okupacyjnymi, upatrującymi w jego Sadze o dżudo (1943) oraz Tych, którzy nadepnęli tygrysowi na ogon (1945) wpływów nacjonalizmu i pochwały feudalizmu, poprzez złoty okres lat 50. i 60., gdzie niemal każdy kolejny film okazywał się produkcją co najmniej bardzo dobrą, aż po kryzys w latach 80., gdzie problem ze znalezieniem funduszy na produkcję znalazł wyraźne odbicie w ponurej tonacji filmów z tego okresu, nijak nie zmieniając jednak doskonałej formy i wyczucia stylu Kurosawy.

Dzisiaj trudno mówić o Kurosawie w innych kategoriach niż „klasyk & mistrz”, co chyba trochę niepotrzebnie lokuje go w obrębie tzw. „wysokiej sztuki”. A przecież nie należy zapominać, iż poza pełnymi rozmachu filmami historycznymi, porażającymi głębia psychologiczna dramatami oraz adaptacjami Szekspira, reżyser tworzył również filmy gatunkowe, stricte rozrywkowe, nie bojąc się sięgania po przerysowana przemoc, czarny humor, konwencje znane z zachodniego kina oraz szybki i efektowny montaż. Stąd też poniższa lista (inspirowana TYM zestawieniem) ma charakter bardzo subiektywny. Ostatecznie, z taką filmografią, jakikolwiek zestaw mógłby służyć za wzorcowy…

1. Saga o dżudo (1943)


Debiutancki film Kurosawy. Miejscami może jeszcze nieco nieporadny, a ze względu na brakujący metraż (zastąpiony planszami z objaśnieniami) czasami również trudny w oglądaniu, lecz już zdradzający zarówno klasę twórcy, jak i jego rękę. Historię dżudoki, przebywającego duchową drogę od zabijaki do mistrza świadomego swojej siły oparto na opowieści o Miyamoto Musashim, lecz nie ma mowy o żadnej odtwórczości: Kurosawa używa szeregu interesujących chwytów formalnych i metafor (choć rozkwitający lotos jako symbol oświecenia z perspektywy czasu może być nieco naiwny), jednocześnie przykładając dużą wagę do kwestii ruchu oraz kompozycji kadru. Finałowa walka zaś zapowiada już zarówno jego doskonałe wyczucie dramaturgii, jak i słabość do używania ekstremalnych warunków pogodowych w charakterze tła.

2. Zbłąkany pies (1949)


Być może Pijany anioł (1947), za sprawą niesamowitej kreacji aktorskiej Mifune, dla wielu stanowi najjaśniejszy punkt wczesnej twórczości Kurosawy, dla mnie jest nim jednak Zbłąkany pies: opowieść z pogranicza kryminału i filmu detektywistycznego, ze starannie zarysowaną intrygą i mistrzowsko budowaną dramaturgią. Historia młodego policjanta gubiącego swój rewolwer i jego pościg za byłym żołnierzem świetnie oddawała klimat powojennej Japonii, rozdartej pomiędzy próbami budowania nowego porządku, a zbudowanym na guzach półświatkiem i czarnym rynkiem, gdzie często granica między bohaterem a złoczyńcą była cienka i niepewna. Film nadal zaskakuje duszną atmosferą, poczuciem beznadziejności promieniującym z ekranu, skontrastowanym z wolą bohatera: „przetrzymany” ponad miarę finałowy pojedynek jest być może jednym z najlepszych w całej filmografii Kurosawy.

3. Piętno śmierci (1952)


Jeden z najbardziej przejmujących filmów Kurosawy, należący przy okazji do grupy obrazów podejmujących krytykę bezdusznego aparatu urzędniczego/korporacyjnego, tłamszącego ludzkie odruchy i poczucie obowiązku. Historia urzędnika, dowiadującego się o swojej śmiertelnej chorobie wciąż poraża zarówno interesującymi chwytami narracyjnymi (w połowie filmu następuje przeskok czasowy i dalsza część składa się głównie z serii retrospekcji) jak i „gęstością” samej opowieści. W działaniach Watanabe (genialny Takashi Shimura) reżyser zarysowuje wyraźną granicę dzielącą życie od egzystencji, ukazuje próby odnalezienia czegoś ważnego w świecie zdehumanizowanej demokracji (wzbogacając je o motywy faustowskie), a przy okazji portretuje indywidualne wysiłki człowieka stykającego się z bezdusznością aparatu administracyjnego. Film spokojny, smutny i piękny, a sekwencja na ośnieżonym placu zabaw doskonale pokazuje wyczucie Kurosawy, jeśli chodzi o warstwę wizualną.

4. Siedmiu Samurajów (1954)


No i ci miałbym o tym filmie napisać? Że arcydzieło? Że poraża kreacjami aktorskimi? Że doskonale lawiruje pomiędzy wyidealizowanym spojrzeniem na samurajów i ich etos a realistycznym i brutalnym podejściem do wojny, prezentowanej jako krwawy chaos? Że przyłożono ogromną wagę do detali, zarówno w kwestii materialnej (taktyka, fortyfikacja wioski), jak i psychologii postaci? Że mimo trzech godzin film mija w mgnieniu oka, pozostawiając na końcu ziejąca dziurę w miejscu serca? No, mógłbym – tyle, że to już wszyscy wiedzą. Serio, gdybym miał wybrać pięć filmów do pokazania ufokom, Siedmiu Samurajów byłby jednym z nich.

5. Na dnie (1957)


Mam wrażenie, że jestem jedną z niewielu osób, który ów film lubią i stawiają na równi z „klasycznymi” dziełami Kurosawy. Trochę to rozumiem: w Na dnie reżyser mocno ograniczył przestrzeń, nadając jej bardzo „teatralnego” charakteru, rezygnując z jednostkowego bohatera na rzecz galerii postaci, które łączy w zasadzie jedno: poczucie absolutnej beznadziejności. Właściwie brak tutaj akcji, niewiele się dzieje, a to, co w głównej mierze interesuje Kurosawę, to portrety bohaterów, zanurzonych w apatii, rozświetlonej na krótką chwile przez przybycie pielgrzyma, „leczącego” zbolałe dusze ludzi na dnie pięknymi kłamstwami dającymi nadzieję na zmianę. Na jak długo jednak? Całość jest skrajnie pesymistyczna, miejscami wręcz ponura, a jednocześnie zanurzona w oparach absurdu i groteski, odkrywa w całej okazałości słabość ludzkiego ducha oraz jego skłonność do karmienia się iluzją. Dobry i mocno niedoceniany film.

6. Tron we krwi (1957)


Kolejny klasyk, utrwalony przede wszystkim za sprawą niesamowitego finału i ekspresyjnej gry Mifune, wspinającego się na wyżyny swoich możliwości. Film jest dość luźną adaptacją Makbeta, z akcja przeniesioną w czasy samurajów, zasadnicze elementy fabuły – proroctwo, widzenie z duchem, pochód „lasu” – pozostawiono jednak niezmienionymi. Tron we krwi czasami krytykowano za brak szeroko rozumianego humanizmu, obecnego w poprzednich filmach oraz oszczędną grę aktorską, tworzącą wrażenie wyczuwalnego dystansu między aktorami a widzem oraz poczucie teatralizacji. Nie da się ukryć, że da się je wyczuć – zwłaszcza, gdy zestawi się owa oszczędność z pieczołowicie przygotowanymi scenografiami i rekwizytami. Niemniej zabieg taki procentuje: całość zyskuje odrealniony, nieco oniryczny nastrój, idealnie pasujący do opowieści traktującej o ponurym świecie wojowników i władców, pełnym przemocy i zła czającego się w zakamarkach duszy. Kolejny dowód na to, jak doskonałe wyczucie stylu miał Kurosawa.

7. Straż przyboczna (1961)


Film, od którego moja znajomość z Kurosawą się zaczęła i bez dwóch zdań perełka światowego kina. Straż przyboczna to udany efekt eksperymentu reżysera w celu stworzenia filmu chambara. Trudno w zasadzie zdecydować, co jest w tym filmie najwspanialsze: ikoniczna rola Toshiro Mifune? Genialne wykorzystanie konwencji westernu, zarówno na poziomie konstrukcji dramaturgicznej, jak i zastosowanych rekwizytów? Zaskakujące połączenie czarnego humoru i groteski z realistycznie ukazaną przemocą (odcięte kończyny, odgłos ciętego mięsa), które stało się wzorem dla późniejszych filmów chambara? Karykaturalne, a jednocześnie znakomicie napisane postaci? Techniczna maestria, widoczna zarówno w kompozycji kadru, jak i pracy kamery? A może postać Sanjuro – badassa jakich mało –łączącego niesamowite umiejętności walki z dużą inteligencją i cynicznym podejściem do świata? Nie ważne. Złóżcie to do kupy, a otrzymacie jeden z najwspanialszych filmów w dziejach. Nic dziwnego, że trzy lata później Sergio Leone postanowił go właściwie splagiatować, a ilość dotychczas nakręconych remake’ów przekracza średnią.

8. Niebo i piekło (1963)


Kolejny film kryminalny i kolejne arcydzieło gatunkowe, w którym ważna jest nie tożsamość porywacza (znana od połowy filmu) ale działania z nim związane, jego motywacje oraz implikacje dokonywanych wyborów. Pod względem technicznym i konstrukcyjnym znów mamy do czynienia z doskonałą, scenopisarska robotą, ale kto wie, czy ważniejsza od warstwy śledczej jest warstwa symboliczna. Kurosawa z jednej strony konsekwentnie buduje opozycję zarysowaną już w tytule: niebo bogactwa i piekło slumsów, niemoc bogacza i determinację biedaka, z drugiej tworzy narracje o sile (czy tez niemocy) pieniądza, ulotności poczucia bezpieczeństwa i potęgi, oraz konsekwencjach podejmowanych czynów. Najlepiej widać to w postaci Gondo, ewoluującej od drapieżnego kapitalisty do człowieka zaangażowanego i świadomego swojej odpowiedzialności, nawet w chwili, gdy okazuje się, iż to nie jego syn został porwany, a zapłata okupu oznaczać może bankructwo firmy. Finałowa scena w więzieniu, gdzie bohater i porywacz siedzą naprzeciw siebie dobitnie pokazuje, że czasem trudno odróżnić dobro od zła, a każdy człowiek zdolny jest do czynienia obydwu.

9. Rudobrody (1965)


Dla wielu szczytowe osiągnięcie, jeśli chodzi o styl Kurosawy. Potężna produkcja, która pochłonęła masę pieniędzy i czasu (ponad dwa lata), pozostawiając reżysera na granicy załamania nerwowego i roztrzaskując w drzazgi jego przyjaźń z Mifune. Jak na ironię, sam film jest prawdopodobnie najbardziej optymistyczną produkcją w dorobku reżysera, zakończona konstatacją, iż tylko dobro może odmienić świat, niezależnie od tego, jak głębokie są jego rany. Film jest potężny – trwa niemal trzy godziny – i prezentuje historie młodego lekarza, z konieczności odbywającego praktykę na prowincji pod okiem doświadczonego mistrza, kierującego się twardymi zasadami i poczuciem misji, lecz nie wahającego się przed użyciem siły dla dobra swych pacjentów. Zupełnie przy tym nie czuć presji, pod jaką był Mifune: jego występ jest kolejnym przykładem jego niesamowitych umiejętności, a tytułowy Rudobrody w jego interpretacji jest połączeniem dobroci z zahartowanym, charyzmatycznym generałem, gotowym poświęcić się dla dobra innych. Piękny, niespieszny film o poczuciu obowiązku i przemianie jaka może zajść w człowieku w zetknięciu z drugim człowiekiem.

10. Sobowtór (1980)



Film z okresu, kiedy Kurosawa nie mógł znaleźć funduszy na filmy, zaś z pomocą pospieszył mu George Lucas. Jest to niewątpliwie jeden z najbardziej pesymistycznych i ponurych (jeśli nie najbardziej ponury) obrazów w dorobku reżysera. Portretuje w nim losy złodzieja zmuszonego do zostania sobowtórem Takedy Shingena – głowy rodu Takeda, którego śmierć pozostać musi tajemnicą dla wrogów. Udało się w sposób przejmujący ukazać dramat człowieka przekształcającego się w cień wodza, powoli tracącego własną tożsamość i przybierającego tożsamość cudzą, choć jej pełne przejęcie jest niemożliwe i skończyć musi się niemożliwym do uniknięcia dramatem, w którym cień nie może istnieć bez człowieka i odejść musi wraz z nim. Film zdecydowanie nie miał szczęścia: od początku trapiły go problemy, rola przeznaczona dla Shintaro Katsu musiała być na bieżąco zmieniana, kiedy wywalono go z planu, gotowy obraz krytykowano za przerost formy nad treścią. Niemniej Sobowtór jest doskonałym odzwierciedleniem ówczesnego stanu ducha Kurosawy (widać jego rosnące zainteresowanie snami) oraz wizualnym majstersztykiem, ujawniającym mistrzowskie operowanie kolorami reżysera. Totalny must see.

Brak komentarzy: