Nie jestem zwolennikiem programów porannych, niezależnie od tego, czy są realizowane dla telewizji publicznej, czy komercyjnej. Telewizyjne molochy, monstra Frankensteina, próbujące mówić o wszystkim, w efekcie nie mówiąc o niczym. Nie wyobrażam sobie, jak taki typowy widz, wstający o godzinie ósmej rano w niedzielę, z cerą przywodzącą na myśl dorodnego zombie, z kubkiem kawy w jednej ręce i czekoladowym ciachem w drugiej, siada przed telewizorem i ogląda program, mając jeszcze pod powiekami resztki snu o władzy, pieniądzach i seksie.
I czegóż my w takim programie nie mamy! Celebryci? Ależ oczywiście, specjalnie dla was, drodzy telewidzowie Radek Majdan przygotuje wspaniałe dania, których ugotowanie zajmie wam tydzień, zanim powstanie coś, co da się zjeść. Ulubione programy? Nie ma problemu! Nie damy wam zapomnieć, że już niedługo rusza kolejna edycja diabelnie kasowego programu, w której występują znane gwiazdy. Nie znasz ich? Spokojnie, zacznij oglądać nasze seriale, a od razu ich pokochasz. Och, i nie przejmuj się, że przebitki i zapowiedzi puszczamy co dziesięć minut – przecież będziesz w końcu mógł zobaczyć program w całej okazałości, albo wręcz od kuchni! Musisz tylko poczekać i narobić sobie smaku!
Może potrzeba ci nieco newsów i wiadomości z dziedziny kultury? Służymy pomocą! Pokażemy ci niepublikowane nigdzie materiały z prób znanej piosenkarki, a na dodatek przeprowadzimy z nią wywiad! Do kin wchodzi nowy film – słyszałeś już o nim? Nie martw się, też o nim podyskutujemy. Zaprosimy nawet kilku gości, aby coś o nim opowiedzieli. A przynajmniej spróbowali, bo czas płynie nieubłaganie – ledwo jeden otworzy paszczękę, głos z trzewi swoich przepastnych wydobędzie, a tu trzeba już dać reklamy sponsorów i pogodę do tańca pod gwiazdami…
To jest chyba najbardziej irytująca rzecz w programach porannych – ten pęd, aby opowiedzieć o wszystkim, zupełnie nie przejmując się faktem, że większość dyskusji (o ile owe rozmowy można nazwać dyskusjami) ślizga się po powierzchni i nawet nie próbuje wejść głębiej. Ale jak to zrobić, skoro po sześciu, siedmiu minutach trzeba nadać już nowy materiał? Oglądając ostatnio program śniadaniowy w TVN poczułem się lekko skonsternowany. Otóż prowadzący, z okazji premiery filmu „Beats of freedom. Zew wolności.” zaprosili do studia jego reżyserów i Zbigniewa Hołdysa. Ileż można było z tego wycisnąć! Przedstawiciele dwóch generacji, historia rocka za czasów PRL, wielkie zespoły, wielkie nazwiska, kontekst polityczny, nowe realia... Zamiast tego, sporą cześć rozmowy zajęło wyciąganie trupa z szafy, w postaci kwestii, czy Hołdys zagra znów z Perfectem, czy nie zagra, czy ktoś mu oferował występ/spotkanie, czy nie, a prowadzący zamiast sprawę uciąć i przejść do sedna, dalej podpuszczają, czarując słodkim głosikiem i uśmiechem na twarzy. W efekcie widz, który miał (?) nadzieję dowiedzieć się nieco o filmie (być może nawet się na niego później wybrać) pozostaje z niczym: nie wie, co obraz zawiera, co chcieli pokazać twórcy. Ba! Oni sami nie mieli nawet specjalnie okazji się wypowiedzieć. W końcu deadline, siedem minut, sorry Winnetou – zabawa skończona. Reszty dowiecie się w kinie.
Czyżby ów telewidz zombie, żłopiący poranną kawę, nie był w stanie skupić się na jednym temacie dłużej, niż te kilka minut? Może to z powodu obawy, aby przypadkiem nie zasnął znowu? Nie znudził się rozmową z artystą, którego nie lubi, o rzeczach, które go nie interesują?
A może jest wręcz przeciwnie? Może te wstawki to właśnie taki przewrotny sposób, aby temu porannemu zombie zaaplikować między oczy strzał medialnej kofeiny? Aby ocknął się i wrócił do swoich spraw, by wieczorem usiąść przed telewizorem i nastawić go na kolejną edycję znanego i lubianego programu rozrywkowego z gwiazdami? Tak czy inaczej, na mnie nie działa to w zupełności…
PS: Niesamowicie irytujący jest fakt, że w czasie kiedy oglądało się na jednym kanale poranny program śniadaniowy, w tym samym czasie na innym emitowano kreskówki z Kaczorem Donaldem i Gumisiami. Niedzielny poranek jest zły.
3 komentarze:
Wydaje mi się, że telewizja śniadaniowa odwołuje się do konwencji "rodzinnej/przyjacielskiej pogawędki przy stole". Żadnych konkretów, jeżeli rozmawiamy o filmie, to nie o treści, ale o prywatnym życiu aktorów, przeskakujemy od tematu wag łazienkowych do najnowszych pomysłów na ugotowanie kotleta, i robi się z tego taka średnio wartościowa papka zabijająca czas. Przynajmniej takie było moje pierwsze skojarzenie:P
Trochę off-topic, ale... wielkość Hołdysa Piotrze to chyba w kategorii gabarytów. Ciepła klucha. Prawdziwymi "niszczycielami" systemu były takie bandy jak Dezerter, Siekiera, Klas Mitffoch, Variete, Made in Poland czy Madame. Jarocin 84' i tyle. Pod względem doboru muzycznego 'Beats of Freedom' przegrywa więc zdecydowanie z 'Falą' Łazarkiewicza.
Mnie się wydaje, że właście twórcom chodziło o to, żeby pokazać, że nie tylko Jarocin 84'. Poza tym to także historia rocka, w przeroznych odmianach, począwszy od Maanam, kończąc na TSA, więc zawężenie tematu do jarocińskich punkoli byłoby krzywdzące, tak dla tematu, jak i samych muzyków.
Prześlij komentarz