Michał Cetnarowski
I dusza moja
Ocena: 8/10
Nie ukrywam, że z niesłabnącym
zainteresowaniem czekam na każdą kolejną książkę z serii Kontrapunkty, bowiem
zawsze przynosi ona porcję literatury na poziomie, intrygującej i działającej
na emocje. Ekstremalne Tak jest dobrze, niepokojące W
odbiciu, schizofreniczne Czarne oraz wreszcie I
dusza moja Michała Centarowskiego, która wydaje się wśród nich z jednej
strony nieskomplikowana i bardzo bezpośrednia, z drugiej – wykoncypowana i
przemyślana. A przy tym wszystkim również niezwykle intensywna, będąca w stanie
emocjonalnie wyżąć człowieka jak mokrą ścierkę.
Debiutancka powieść Cetnarowskiego
pierwotnie miała nosić tytuł Horror i
choć ostatecznie został zmieniony, to jednak w pewien sposób dobrze oddawał to,
co pisarz zawarł w książce. Przyzwyczajeni jesteśmy do horrorów, w których
groza wypływa z kontaktu z nieznanym, z inwazji do naszego racjonalnego świata
elementów, które ową racjonalność podważają, przeczą jej. W przypadku szkolnych
strzelanin zło jest osobowe, ma twarz, jest częścią znanej nam rzeczywistości,
ale w historii opisanej w I dusza moja paradoksalnie w niczym
to nie pomaga. W końcu – przekonani jesteśmy – takie tragedie zdarzają się w
filmach albo na Zachodzie – idea, że gdzieś w Polsce, w niewielkiej
miejscowości, ktoś miałby zacząć strzelać i zabijać może wydawać się równie
absurdalna jak istnienie magii albo teleportacji. Pobić kogoś, dźgnąć nożem
nauczyciela, podpalić samochód – jasne, zdarza się, ale urządzić strzelaninę?
W przypadku
takich tematów – aktualnych i drażliwych – zawsze powstają wątpliwości: czy
należy o tym pisać? A jeśli tak, to jak? Czy twórca jest w stanie ugryźć
problem nie trywializując i nie zamieniając go w tendencyjnego akcyjniaka? W
przypadku I dusza moja trudno formułować zarzut o poszukiwanie sensacji z
prostego powodu: w powieści Cetnarowskiego sama strzelanina i jej sprawcy są
tylko tłem. Ich motywy są nieznane, a oni sami funkcjonują w książce tylko
poprzez efekty swoich czynów – martwe ciała oraz emocje rozbijające świat
bohaterów na kawałki. Zamiast nich pisarz skupia się na ofiarach, także tych
pośrednich: ojcu i córce – rodzinie na skraju całkowitego rozpadu, nauczycielce
pełnej ideałów, młodym policjancie rozczarowanym rzeczywistością, i dziennikarskiej
hienie. Prezentuje przy tym całe spektrum potencjalnych reakcji na ten
rzeczywisty horror, wejście niewyobrażalnego w ich zwyczajne, w miarę
uporządkowane życie.
Cetnarowskiemu
– w moim przekonaniu – dobrze udało się oddać to, co dzieje się we wnętrzu
bohaterów. Choć są to postacie dość emblematyczne – rodzic i dziecko,
karierowicz, idealistka – to jednocześnie ich motywacje, emocje, a do pewnego
stopnia również działania, są oddane niezwykle celnie. Autor snuje ich
historie, kreśląc wydarzenia, które zaprowadziły ich do tego właśnie punktu w
rzeczywistości, kiedy w liceum w Strzeszowicach padną strzały – tym samym pogłębia
ich charaktery a przez to również wzmacnia więź emocjonalną między nimi a
czytelnikiem. Zabieg to nieszczególnie oryginalny, ale skuteczny – kiedy spada
na nich horror, przybiera on różne formy, generuje różne reakcje, które jednak
łatwo przyjąć, zrozumieć i się nimi przejąć. Groza oczekiwania na nadchodzącą
śmierć, być może czającą się za drzwiami; frustracja związana z niemożnością
działania i bezsilnością; przerażająco pragmatyczne podejście traktowania tragedii
jako bezosobowego zdarzenia lub zasłanianie się własną rodziną, byle tylko nie
ryzykować – wszystko to wydaje się niewyobrażalne, lecz jednocześnie niezwykle
realne i w jakiś sposób oczywiste. Uderza to w czytelnika o tyle mocniej, że
Cetnarowski rezygnuje z fantastycznego sztafażu, serwując czytelnikowi rasowy,
gęsty thriller psychologiczny. I tylko w jednym miejscu pisarz sięga po
fantastykę – w wątku nauczycielki, do którego mam zresztą ambiwalentne uczucia:
z jednej strony kupuję motyw Krainy jako psychicznej reakcji na traumę, swoisty
azyl, w którym Ewa może skryć się w chwili przerażenia, z drugiej jednak
odstaje on pod względem estetycznym, wprowadzając pewien trudny do
przeskoczenia dysonans.
I
duszę moją czyta się naprawdę dobrze, głównie dzięki wyczuciu autora –
zarówno w kwestii emocji, jak i języka. Narracja, rozbita na pięciu bohaterów,
prowadzona jest bardzo sprawnie, Cetnarowski świetnie stopniuje napięcie. Nie
stroniąc od mocnych opisów, jednocześnie unika makabry i patosu, grając na
emocjach czytelnika jak na instrumencie. Zdarzają się jednak i słabsze momenty.
Tyczy się to głównie wypowiedzi niektórych postaci, kiedy trudno zdecydować,
czy mamy do czynienia z zaplanowanym i wykalkulowanym budowaniem postaci, czy
też w trakcie pisania Cetnarowski lekko przesadził ze stylizacją. Uderza to
szczególnie w przypadku Adama i Brudziaka – niby należy od nich oczekiwać
określonego zachowania i argumentacji, ale chwilami ich monologi są trudne do
zniesienia. Kiedy jednak nadchodzi finał, wszystko schodzi na dalszy plan –
koncept, narracja, język – a pozostaje tylko solidne, emocjonalne trzepnięcie,
prawy sierpowy wymierzony prosto w żołądek. Może zakończenie ma w sobie coś
hollywoodzkiego w sposobie rozwiązania niektórych wątków, ale nie da się ukryć,
że działa.
Wypada
pogratulować Cetnarowskiemu udanego debiutu powieściowego, Powergraphowi zaś wydania
interesującej książki, która – mam taką nadzieję – trafi zarówno do czytelników
fantastyki, jak i zwolenników bardziej mainstreamowej literatury. To naprawdę
dobrze napisana, trzymająca w napięciu powieść, obok której trudno przejść
obojętnie – i to nie tylko ze względu na jej tematykę.
2 komentarze:
Jak polecasz, to chyba się skuszę, gdy już skończę "Krawędź czasu", za którą się zabrałam dzięki Vatelemie, bo mi czytanki wyszły ostatnio i mam problem z doborem.
Spoko. Pigmej miała ochotę kogoś oskalpować za to jak kończy się "Krawędź czasu" ;p A "I dusza moja" wcale weselsza nie jest :>
Prześlij komentarz