Viv

Viv

piątek, 3 maja 2013

I dusza moja, czyli niewyobrażalne puka do drzwi



Michał Cetnarowski
I dusza moja 

Ocena: 8/10
 
Nie ukrywam, że z niesłabnącym zainteresowaniem czekam na każdą kolejną książkę z serii Kontrapunkty, bowiem zawsze przynosi ona porcję literatury na poziomie, intrygującej i działającej na emocje. Ekstremalne Tak jest dobrze, niepokojące W odbiciu, schizofreniczne Czarne oraz wreszcie I dusza moja Michała Centarowskiego, która wydaje się wśród nich z jednej strony nieskomplikowana i bardzo bezpośrednia, z drugiej – wykoncypowana i przemyślana. A przy tym wszystkim również niezwykle intensywna, będąca w stanie emocjonalnie wyżąć człowieka jak mokrą ścierkę.
Debiutancka powieść Cetnarowskiego pierwotnie miała nosić tytuł Horror i choć ostatecznie został zmieniony, to jednak w pewien sposób dobrze oddawał to, co pisarz zawarł w książce. Przyzwyczajeni jesteśmy do horrorów, w których groza wypływa z kontaktu z nieznanym, z inwazji do naszego racjonalnego świata elementów, które ową racjonalność podważają, przeczą jej. W przypadku szkolnych strzelanin zło jest osobowe, ma twarz, jest częścią znanej nam rzeczywistości, ale w historii opisanej w I dusza moja paradoksalnie w niczym to nie pomaga. W końcu – przekonani jesteśmy – takie tragedie zdarzają się w filmach albo na Zachodzie – idea, że gdzieś w Polsce, w niewielkiej miejscowości, ktoś miałby zacząć strzelać i zabijać może wydawać się równie absurdalna jak istnienie magii albo teleportacji. Pobić kogoś, dźgnąć nożem nauczyciela, podpalić samochód – jasne, zdarza się, ale urządzić strzelaninę?

            W przypadku takich tematów – aktualnych i drażliwych – zawsze powstają wątpliwości: czy należy o tym pisać? A jeśli tak, to jak? Czy twórca jest w stanie ugryźć problem nie trywializując i nie zamieniając go w tendencyjnego akcyjniaka? W przypadku I dusza moja trudno formułować zarzut o poszukiwanie sensacji z prostego powodu: w powieści Cetnarowskiego sama strzelanina i jej sprawcy są tylko tłem. Ich motywy są nieznane, a oni sami funkcjonują w książce tylko poprzez efekty swoich czynów – martwe ciała oraz emocje rozbijające świat bohaterów na kawałki. Zamiast nich pisarz skupia się na ofiarach, także tych pośrednich: ojcu i córce – rodzinie na skraju całkowitego rozpadu, nauczycielce pełnej ideałów, młodym policjancie rozczarowanym rzeczywistością, i dziennikarskiej hienie. Prezentuje przy tym całe spektrum potencjalnych reakcji na ten rzeczywisty horror, wejście niewyobrażalnego w ich zwyczajne, w miarę uporządkowane życie.
            Cetnarowskiemu – w moim przekonaniu – dobrze udało się oddać to, co dzieje się we wnętrzu bohaterów. Choć są to postacie dość emblematyczne – rodzic i dziecko, karierowicz, idealistka – to jednocześnie ich motywacje, emocje, a do pewnego stopnia również działania, są oddane niezwykle celnie. Autor snuje ich historie, kreśląc wydarzenia, które zaprowadziły ich do tego właśnie punktu w rzeczywistości, kiedy w liceum w Strzeszowicach padną strzały – tym samym pogłębia ich charaktery a przez to również wzmacnia więź emocjonalną między nimi a czytelnikiem. Zabieg to nieszczególnie oryginalny, ale skuteczny – kiedy spada na nich horror, przybiera on różne formy, generuje różne reakcje, które jednak łatwo przyjąć, zrozumieć i się nimi przejąć. Groza oczekiwania na nadchodzącą śmierć, być może czającą się za drzwiami; frustracja związana z niemożnością działania i bezsilnością; przerażająco pragmatyczne podejście traktowania tragedii jako bezosobowego zdarzenia lub zasłanianie się własną rodziną, byle tylko nie ryzykować – wszystko to wydaje się niewyobrażalne, lecz jednocześnie niezwykle realne i w jakiś sposób oczywiste. Uderza to w czytelnika o tyle mocniej, że Cetnarowski rezygnuje z fantastycznego sztafażu, serwując czytelnikowi rasowy, gęsty thriller psychologiczny. I tylko w jednym miejscu pisarz sięga po fantastykę – w wątku nauczycielki, do którego mam zresztą ambiwalentne uczucia: z jednej strony kupuję motyw Krainy jako psychicznej reakcji na traumę, swoisty azyl, w którym Ewa może skryć się w chwili przerażenia, z drugiej jednak odstaje on pod względem estetycznym, wprowadzając pewien trudny do przeskoczenia dysonans.
            I duszę moją czyta się naprawdę dobrze, głównie dzięki wyczuciu autora – zarówno w kwestii emocji, jak i języka. Narracja, rozbita na pięciu bohaterów, prowadzona jest bardzo sprawnie, Cetnarowski świetnie stopniuje napięcie. Nie stroniąc od mocnych opisów, jednocześnie unika makabry i patosu, grając na emocjach czytelnika jak na instrumencie. Zdarzają się jednak i słabsze momenty. Tyczy się to głównie wypowiedzi niektórych postaci, kiedy trudno zdecydować, czy mamy do czynienia z zaplanowanym i wykalkulowanym budowaniem postaci, czy też w trakcie pisania Cetnarowski lekko przesadził ze stylizacją. Uderza to szczególnie w przypadku Adama i Brudziaka – niby należy od nich oczekiwać określonego zachowania i argumentacji, ale chwilami ich monologi są trudne do zniesienia. Kiedy jednak nadchodzi finał, wszystko schodzi na dalszy plan – koncept, narracja, język – a pozostaje tylko solidne, emocjonalne trzepnięcie, prawy sierpowy wymierzony prosto w żołądek. Może zakończenie ma w sobie coś hollywoodzkiego w sposobie rozwiązania niektórych wątków, ale nie da się ukryć, że działa.
            Wypada pogratulować Cetnarowskiemu udanego debiutu powieściowego, Powergraphowi zaś wydania interesującej książki, która – mam taką nadzieję – trafi zarówno do czytelników fantastyki, jak i zwolenników bardziej mainstreamowej literatury. To naprawdę dobrze napisana, trzymająca w napięciu powieść, obok której trudno przejść obojętnie – i to nie tylko ze względu na jej tematykę.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jak polecasz, to chyba się skuszę, gdy już skończę "Krawędź czasu", za którą się zabrałam dzięki Vatelemie, bo mi czytanki wyszły ostatnio i mam problem z doborem.

Piotr Vivaldi Sarota pisze...

Spoko. Pigmej miała ochotę kogoś oskalpować za to jak kończy się "Krawędź czasu" ;p A "I dusza moja" wcale weselsza nie jest :>