Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Japonia OnLine.
Szukając swego czasu opracowań na temat Mifune i jego pracy, natknąłem się na stronę o wielce wymownej nazwie Badass of the Week, na której znalazłem taki oto ustęp:
Gdy większość ludzi myśli o „samuraju twardzielu”, obraz, który pojawia się w ich głowie, nie pochodzi z legendarnego tekstu traktującego o starożytnych wodzach lub heroicznych możnowładcach – jest to obraz nieogolonego Toshirō Mifune, masakrującego hordy podrzędnych szermierzy-pozerów i nawożącego japońską ziemię ich odciętymi kończynami i krwią tryskającą na wszystkie strony.
W pierwszej chwili wydał mi się on cokolwiek infantylny, z drugiej jednak strony nie można odmówić mu racji: trudno znaleźć aktora, który – tak mocno jak Mifune – kojarzyłby się z postacią samuraja, samotnego wojownika przemierzającego prowincje feudalnej Japonii w poszukiwaniu wyzwania dla swych umiejętności. Może jeszcze Tatsuya Nakadai – jego młodszy kolega, z którym niejednokrotnie występował na ekranie i który również może poszczycić się olbrzymią liczbą ról w filmach samurajskich. A jednak to nie chmurny chudzielec przychodzi na myśl w pierwszym odruchu, lecz właśnie Mifune, ze swą kanoniczną już srogością i nieogoloną twarzą, masakrujący członków yakuzy w Straży przybocznej (1961, Akira Kurosawa).