Viv

Viv

piątek, 2 marca 2012

Kac Gigant w natarciu

No i znowu zaczynam od zera, cholera wie, który już raz. Może tym razem wystarczy mi samozaparcia i chęci, aby to nie zdechło po kilku tygodniach...
Trochę mnie peszy, że temat na pierwszą notkę po powrocie jest akurat taki, ale cóż - działalność pro publico bono, trzeba ludzi ostrzegać przed bzdurami i skondensowaną głupotą.

O czym konkretnie mówię?

Ano o tworze pod wielce „zachęcającym” tytułem Kac Wawa, w reżyserii Łukasza Karwowskiego. Chociaż spoglądając na ten film trudno orzec, czym konkretnie Karwowski zajmował się na planie – bo na pewno nie reżyserką.




W tym miejscu mogłaby paść typowa litania o obecnym poziomie polskiej komedii; o absolutnym braku wyobraźni i umiejętności u scenarzystów, o krótkiej ławce aktorskiej, sprawiającej, że w każdym filmie widzimy te same gęby, nie wspominając już o poziomie żartów. Nie będę jednak powtarzał utartych schematów, tym bardziej, że polskich komedii wszelkiego sortu unikam jak ognia – wygarnę więc krótko, co jest nie tak z Kac Wawą.


1. Scenariusz – trudno zawyrokować, czy był jakikolwiek, bo fabuła filmu jest jak polskie drogi – dziurawa i pełna kolein. Albo, żeby być dosadniejszym – ktoś uważa widza za idiotę. Coś takiego jak logika przyczynowo-skutkowa tutaj nie istnieje, wątki są rozpoczynane i ucinane w pół drogi, a kolejne nic nie wnoszące do historii epizody (jak choćby Karolaka czy Miśka Koterskiego) rosną jak grzyby po deszczu. Ale dałoby się jeszcze owe epizody przeżyć, gdyby wątek główny oferował jakąkolwiek rozrywkę. Zamiast tego scenarzysta chce nam wmówić, że bohater grany przez Szyca nie dostrzega swej narzeczonej, leżącej metr od niego, strzelanina na ulicach Warszawy może skończyć się bez konsekwencji (dzięki pomocy starego esbeka), a facet, który na początku filmu wpada do burdelu w poszukiwaniu narzeczonej, na koniec wychodzi, nie wspominając o niej ani słowem. Cuda panie, cuda... Gdyby jeszcze ktoś próbował wmówić widzowi, że to wszystko jest jakimś narkotycznym tripem, może coś dałoby się uratować. Ale nie, wszystko jest tak cholernie na trzeźwo. A jeśli dodać do tego także stereotypowe postaci, które scharakteryzować można jednym zdaniem i żenujące dialogi, opierające się głównie na aluzjach seksualnych bądź bluzgach... zresztą, chyba nie ma sensu pisac już nic więcej.

2. Kompleks Gołego CyckaKac Wawa pokazuje, że współczesny polski film, a zwłaszcza komedia, nie może obyć się bez gołego biustu, najlepiej w ilościach hurtowych. W filmie Karwowskiego również jest go pod dostatkiem i to w różnych rozmiarach. Oczywiście, biorąc pod uwagę, że fabuła dotyczy m.in. burdelu, widok kobiecych walorów powinien być uzasadniony i może rzeczywiście by tak było, gdyby reżyser ograniczył się do panienek w skąpej bieliźnie (nawet mimo przekonania Karwowskiego, iż dziewczyny ZAWSZE i WSZĘDZIE chodzą tylko w niej). Ale gdzie tam – trzeba było dodać do tego jeszcze narkotyczne wizje bohatera, który widzi siebie w otoczeniu kilku gołych lasek, wywijających gołymi biustami (i nie tylko nimi). I żeby te sceny były choć trochę mocniej zakotwiczone w fabule...




3. Technika – nie ulega wątpliwości, że film powinien być nie tylko dobrze napisany, ale także zagrany i nagrany. A niech ktoś zgadnie, jak to wygląda w filmie Karwowskiego? Tak, dokładnie – w ogóle nie wygląda. Aktorstwo opiera się jedynie na odtwarzaniu starych klisz – Szyc gra twardziela, Milewicz przygłupa, Gąsiorowska czarnowłose dziwadło, a Zbrojewicz alfonsa z zakazaną mordą. W zasadzie z ekipy chyba tylko Szyc próbuje „jakoś” grać, ale i jemu wychodzi to bardzo anemicznie i bezpłciowo. Wypadałoby dodać – jak całej ekipie. Dystrybutor chwali się, że film powstał w 3D, ale – Bogiem a prawdą – bajer ten bardziej przeszkadza niż umila projekcję. Częste są sytuacje, w których ostrość łapie tylko środek ekranu, co przy koszmarnym kadrowaniu i pracy kamery (serio, czy naprawdę nikt w postprodukcji nie zauważył, że obraz się telepie, jakby sprzęt ciągle wjeżdżał na jakieś progi?) kończy się katastrofą. Właściwie, jeśli miałbym coś pochwalić, to muzykę, ale to chyba nie jest zasługa ekipy...

Kac Wawa to obraz, który nigdy nie powinien był opuścić studia filmowego. Jedyne, do czego się nadaje, to leżenie na dnie głębokiego morza i rdzewienie w zapomnieniu jak stary wrak.
Komu mógłby film Karwowskiego podejść? Chyba tylko całkowicie zacietrzewionym przedstawicielom populacji o wzmocnionej prawej nodze. Dla nich będzie to ciekawa opowiastka potwierdzająca tezę, iż dzisiejszymi służbami nadal kierują zmory z szafy SB, mające realny wpływ na życie obywateli III RP; pokazująca, że zachodnia rozwiązłość – pod postacią wizyt w burdelu – zostanie ukarana sraczką i podeptaniem męskości, zaś prawdziwy mężczyzna, mimo błędów i chwil zwątpienia, znajdzie szczęście w ramionach ukochanej na ślubnym kobiercu. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej zedrze maskę bogactwa i władzy z twarzy alfonsów, zmuszając ich do poniżającego – w mniemaniu większości – homoseksualnego seksu oralnego.

Cała reszta, poza wyżej wymienionymi, powinna trzymać się od tej szmiry z daleka – dla własnego zdrowia i bezpieczeństwa.

Ocena: 2/10

2 komentarze:

kura z biura pisze...

Szczere wyrazy współczucia, że musiałeś to dzieuo obejrzeć... Mnie odrzucił już sam tytuł, a następnie obsada oraz fakt, że jest to polska współczesna komedia, której akcja toczy się w Warszawie.

Co do targetu - myślę, że film mógłby jeszcze spodobać się tym, którym za fabułę, logikę, grę i cokolwiek wystarczą cycki w ilościach hurtowych.

Vixenna pisze...

Biedny Vivu! Wołami by mnie na to nie zaciągnęli z tych samych powodów, które podała Kura.
Chętnych do oglądania trochę się znajdzie, wszak są tacy, którym do szczęścia wystarczą duże ilości naraz gołych cycków i dup oraz miotanych na prawo i lewo wszetecznic.