Przedksiężycowi tom II
Anna Kańtoch
Ocena: 7/10
Pierwszy
tom Przedksiężycowych
był niczym solidna i pyszna przystawka. Z jednej strony sama w sobie sycąca –
oferująca znakomitą wizję miasta-molocha i społeczeństwa czasów wynaturzonej
Ponowoczesności, bardzo dobrze napisana i momentalnie wciągająca czytelnika w
gęsty klimat świata „końca wieku”. Z drugiej – obiecująca literackie frykasy
nie obciążające przy tym żołądka. Jak więc prezentuje się drugi tom, gdy
wreszcie wylądował na talerzu i wbiło się weń sztućce? Wciąż jest to rzecz
bardzo smaczna, acz niektóre składniki posiekano chyba zbyt drobno.
To,
co najmocniej rzuca się w oczy podczas czytania, to znaczne przesunięcie w
konstrukcji fabuły. Poprzednio mieliśmy w zasadzie dwie główne perspektywy:
zewnętrzną Daniela – kosmicznego rozbitka, zmuszonego radzić sobie w całkowicie
obcym świecie i wewnętrzną, związaną z wątkiem Kairy i Finnena, ewoluującym od
opowieści awanturniczej i kryminału ku zdecydowanie cięższym tematom. Obydwie
te perspektywy koniec końców splatały się w jedną większą, w której centrum
leżało samo Lunapolis. Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że pierwszy tom
przede wszystkim zarysowywał rzeczywistość, w jakiej egzystować będą
bohaterowie: określił kształt społeczeństwa, jego hierarchię wartości, prawa i
stopień rozwoju technologicznego, koncepcję Skoków, drabinkę miast oraz kilka
innych kwestii. Dzięki temu w drugim tomie – mając już opracowane reguły
rządzące światem – można było bardziej skupić się na bohaterach, zejść z
poziomu konstruowania labiryntu do ochoczo krążących po nich robaczków. A tych
jest całkiem sporo: Kańtoch znacząco rozszerzyła wachlarz postaci, których
działania śledzić będzie czytelnik, odsuwając niektórych na drugi plan, bądź to
rzucając nieco światła na skrytych dotychczas w cieniu.
W
rezultacie będziemy mogli bliżej zaznajomić się z Tellis – funkcjonariusz
poznaną przelotnie w poprzednim tomie – próbującą rozgryźć tajemnice Brina
Issy. Poznamy również więcej szczegółów planu samego Issy, oraz koleje losu
jego rodziny – Niraja i Noory, doświadczających w pełni potęgi i przebiegłości
Brina. Powrócimy do Daniela – już nie tak przerażonego, lecz wciąż zagubionego,
mimo namiastki bezpieczeństwa oferowanej przez Lunapolis; oraz do Finnena i
Kairy, których życie w krótkim czasie wywróciło się do góry nogami – i to
kilkukrotnie. Pojawia się wreszcie nowa postać, Ibris Marely, były strażnik
miejski z tożsamością zmienioną przez Skok, postulujący odejście od dekadencji
i moralnego rozpasania na rzecz moralnej odnowy i skromności będącej kluczem do
Przebudzenia.
Z
pozoru jest to zmiana bardzo dobra – więcej wątków to intryga na szerszą skalę,
zdynamizowanie akcji, częstsze zwroty fabularne, słowem – samo dobro. I tak
właśnie jest – do pewnego stopnia. Trudno bowiem nie zauważyć, że kierunek, w
którym poszła Kańtoch, prócz niewątpliwych zalet, przyniósł też kilka elementów
już nie tak pozytywnych. O nich jednak za moment – najpierw o tym, co się
poprawiło. Niewątpliwie drugi tom Przedksiężycowych powinien bardziej
przypaść do gustu osobom narzekającym na powolny rytm akcji poprzedniej części
i skupienie się w niej raczej na wytwarzaniu atmosfery, niż pchaniu intrygi do
przodu. Tym razem w ręce wpadnie im zdecydowanie więcej elementów układanki,
powoli nabierającej kształtów. Niech jednak nikt nie nastawia się, że w połowie
książki przejrzy wszystko na wylot: Kańtoch z wprawą sadysty mnoży pytania i
podsuwa tropy, odkrywając coraz więcej – jednak nigdy na tyle, by otrzymać
jasną i satysfakcjonująca odpowiedź. Zawsze czegoś brakuje, jakiegoś
pojedynczego kawałka, mogącego rozwiązać sprawę… Nieco to frustrujące, ale
jeszcze mocniej podsyca ciekawość w oczekiwaniu na finał opowieści. Tym
bardziej, że – jak wspominałem wcześniej – w drugim tomie nie brak nagłych wolt
fabularnych, burzących niekiedy pieczołowicie budowane wyobrażenia i
oczekiwania względem niektórych wątków czy postaci. Zresztą już na samym
początku autorka serwuje solidnego kopa, kiedy w dość perfidny sposób – nie
oszukujmy się – okalecza Finnena. A im dalej, tym weselej – choć, biorąc pod
uwagę niektóre momenty – dosyć makabryczna ta wesołość.
Zwiększenie
liczby bohaterów i ich dywersyfikacja pozwoliły wreszcie nieco bliżej przyjrzeć
się motywom niezwykle interesującym, które wcześniej były tylko sygnalizowane
bądź docierały do nas jako informacje „z drugiej ręki”. Drugi tom Przedksiężycowych
oferuje głębszy wgląd w odrzuconą wersję Lunapolis – eksploruje ją już nie
tylko z perspektywy obcego i turysty, lecz teraz razem z bohaterem, który
„pozostał z tyłu”. Rezygnacja, gniew, strach i determinacja walczą ze sobą o
rząd dusz, tworząc pokrętną mieszanką paranoi i palącego poczucia, że należy mimo
wszystko robić swoje. Nawet jeśli za każdym rogiem może czaić się śmierć – czy
to od ciosu człowieka w stalowej zbroi, czy niewielkiego zadrapania na
zardzewiałym gwoździu. Jednak kto wie, czy nie ciekawsze jest to, co dzieje się
w głównym Lunapolis, gdzie coraz mocniej czuć atmosferę zbliżającego się końca.
Ludzie wciąż tańczą, bawią się, paradują w swoich drogich strojach, lecz
wszystkie te działania podszyte są niepokojem i narastającym gniewem. Ustalony
porządek znany z pierwszego tomu, zdawałoby się niezachwiany, ulega korozji,
rozpada się pod naporem mieszkańców wyraźnie dostrzegających, dokąd zmierza
cała sytuacja. Nagle okazuje się, że chaos, ku któremu zmierzały wszystkie
odrzucone rzeczywistości, przeniknął do Lunapolis i raczej nie pozwoli się z
niego wyplenić. I jak zwykle w czasach przełomu ludzie wybierają różne
strategie radzenia sobie ze światem: jedni udają, że nic się nie zmieniło.
Drudzy wyładowują swój gniew i strach na wszystkim, co związane ze Skokami i
Przedksiężycowymi, wyrażając swój bunt czy to za pomocą graffiti, czy to celnie
ciśniętego kamienia lub rakiety. Znajdą się wreszcie w czasach kryzysu ludzie
postulujący odnowę moralną, nawołujący do skromności, wierności, przestrzegania
staromodnych zasad etycznych, w opozycji do dyktatury estetyki, która
zaprowadziła miasto nad krawędź. Tylko czy ta etyczna kontrreformacja sama nie
skończy jako dyktatura?
W
czym więc leży problem Przedksiężycowych? Otóż wszystko to,
co wymieniłem jest niewątpliwie interesujące, zaś w parze z niezwykłą
wyobraźnią Kańtoch i niesamowitymi pomysłami daje świetne rezultaty, ale… mam
wrażenie, że wszystko jest zbyt powierzchowne, zbyt rozdrobnione. Jakby autorka
chciała zmieścić wszystkie wątki i subwątki, wszystkie pomysły, kosztem
pogłębienia ich problematyki (a przecież sam tom nie należy do szczupłych). Nie
oczekuję oczywiście, aby z miejsca przeprowadzać wiwisekcję psychiki bohatera,
którego skok pozostawił w tyle, ani raczyć czytelnika wielostronicowymi opisami
reakcji na fakt wymordowania kompanów, ale chwilami miałem przed oczami wyobrażenie
Finnena czy Tellis, którzy wobec kolejnego traumatycznego przeżycia wzruszają
ramionami, mówiąc „Cóż, trudno. Bywa”. Najbardziej doskwiera to w odniesieniu
do wątków zahaczających o problem tożsamości i jej zmiany. Mamy człowieka, a potem
mamy innego człowieka – a może tego samego? Implikacje takiego przekształcenia
są przecież ogromne, tak dla osoby poddanej zmianie, jak i jej otoczenia. W
powieści są dwa fragmenty, gdy kwestia ta staje się kluczowa i wybucha z mocą,
uwidaczniając nieludzki charakter rzeczywistości Lunapolis, tyle że dość szybko
wygasają, tląc się potem niczym samotny węgielek.
W
ostatecznym rozrachunku, jakkolwiek tom drugi Przedksiężycowych wydaje
się nieco słabszy, nadal jest to rzecz warta poznania. Widać tu syndrom
„środkowej części”, pomostu, kiedy historia musi zostać rozwinięta – ale tylko
na tyle, by wszystkie odpowiedzi wypłynęły dopiero w zwieńczeniu trylogii.
Całość wydaje się mocniej osadzona w konwencjach gatunkowych (mamy elementy opowieści
detektywistycznej i szpiegowskiej oraz thrillera), bardziej dynamiczna a przy
tym również mroczniejsza i bardziej naładowana emocjami (niestety, raczej tymi
negatywnymi). Przede wszystkim jednak sprawia, że z niecierpliwością oczekuję
na ostatni tom oraz – mam nadzieję – odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie
pytania. Oby tylko oczekiwania nie okazały się zbyt wielkie… ale o tym
przekonamy się już niedługo.
Za udostępnienie egzemplarza
dziękuję wydawnictwu Powergraph.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz