Krzysztof Piskorski Krawędź czasu
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu EFantastyka.
Ocena: 9/10
Drogi przyjacielu!
Na samym początku chciałbym Cię najmocniej przeprosić za to, że tak długo nie odpowiadałem na Twój ostatni list. Niestety, nawał obowiązków związanych z nowymi projektami, jakimi się zajmuję, nie wpływa zbyt dobrze na zasoby wolnego czasu. Bywa, że brakuje mi go nawet na zapalenie fajki! Z drugiej strony… jest w tym wszystkim cząstka Twojej winy. W końcu gdyby nie Ty i Twoje fobie (wybacz, ale inaczej nazwać tego nie potrafię), prawdopodobnie nigdy nie przeczytałbym tak interesującej, czy wręcz pasjonującej książki, jaką jest Krawędź czasu. Zresztą, jej lektura na długie wieczorne godziny oderwała mnie od projektów, planów i zamówionych mechanizmów, a wiesz przecież, że rzadko się zdarza, bym w tak karygodny sposób zaniedbywał swoją pracę.
Naprawdę, czasami dopadają mnie wyrzuty sumienia, iż moje zainteresowania pozbawiły Cię takiego znaleziska, ale sam przecież, z własnej woli wysłałeś mi to cacko, czyż nie? Nie mam tutaj zamiaru z Ciebie kpić, brońcie bogowie! Ale sam wiesz doskonale, że strasznie się ekscytuję, gdy odnajdę coś interesującego, a dzieło Krzysztofa Piskorskiego (to właśnie nazwisko widnieje na okładce) niewątpliwie takie jest.
Ale od początku.
Pamiętasz, jak opisywałeś ten tomik tuż po wyciągnięciu go z owego starego, na wpół zniszczonego zakładu zegarmistrzowskiego? „Niewielkich rozmiarów, dość solidny; stronice zapełnione szkicami nieznanych mechanizmów, widoczny niszczący wpływ czasu”. Tak właśnie to ująłeś. Może zabrzmi to samolubnie, ale podczas pracy konserwatorskiej nad tą książką szczerze cieszyłem się, że lekko ważyłeś sobie wykłady z chemii, podstaw mechaniki i rysunku technicznego. Zawsze wolałeś wilgotne piwnice i zamki… W każdym razie dość szybko udało mi się oczyścić księgę. Gdybyś mógł ją teraz zobaczyć! Okładka sprawia wrażenie zrobionej z czystej miedzi i złota, a precyzja artysty, który wykonał grafikę jest wprost niesamowita. Maestria, z jaką stworzył każdy trybik i mechanizm, jak dopracował detale… doprawdy zadziwiające. Już w samej okładce można się zakochać, a dalej jest jeszcze lepiej! To, co brałeś za zniszczenia, okazało się ogromnym wysiłkiem artysty, by nadać stronom szlachetności i powabu, zaś skomplikowane mechanizmy to piękny ornament – miód na serce takiego niespełnionego wynalazcy jak ja. Co więcej, gdybyś poświęcił nieco uwagi grafikom, dostrzegłbyś, że nie są skomplikowane, lecz niezwykle wyrafinowane, pociągające, a jednocześnie niepokojące. Cudowna rzecz.
Z pewnym rozbawieniem wracam myślami do listu, w którym narzekasz na skomplikowany język pełen technicznego bełkotu. Słyszysz odgłos zgrzytania zębatek! Cykania zegara! Przykro mi to mówić, ale znów dały o sobie znać Twoje fobie. Gdybyś zdobył się na odrobinę dobrej woli, zobaczyłbyś, że nie ma w Krawędzi czasu żadnej językowej przesady czy awangardy, której obaj wszak nie lubimy. Więcej – jestem zdania, iż Piskorskiemu świetnie udało się wyważyć styl pisania – książka nie jest przeładowana technobełkotem, kiedy trzeba autor pisze w sposób poetycki, by za chwilę znów stać się zdecydowanie bardziej zwięzłym i konkretnym. Nie mam co prawda zbyt głębokiej wiedzy na temat czasów opisywanych w tym tomie, ale w moim mniemaniu sprawnie przedstawiono mentalność dziewiętnastowiecznych mieszkańców przemysłowego miasta – zwłaszcza w dialogach. Są żywe, doskonale się je czyta, wyśmienicie oddają charaktery postaci i targające nimi emocje. Wystarczy poczytać rozmowy podczas partyjki kart i będzie wiadomo, o co mi chodzi. Ale nawet ten element blednie w obliczu tego, co Piskorski wyprawia z opisami. Tak, wiem, nie najszczęśliwsze określenie, ale dobrze oddaje sytuację i moje uczucia. Doprawdy, powiadam Ci: dla samych opisów warto przeczytać tę książkę od deski do deski. Owszem, zdarzają się momenty cykające techniką w rytmie pracy powieściowego mechana, ale bez problemu równoważy to piękno opisów, pewna ich barokowość i porażająca wręcz szczegółowość. Nieważne, czy rozpatrywane są koncepcje światów pudełkowych, kabalistyczne rytuały, sytuacja społeczna czy niepewność, jaka targa bohaterami – możesz mieć pewność, że wszystko to opisane jest z zadziwiającym wręcz pietyzmem i dokładnością, w sposób porywający i wysmakowany zarazem.
A właśnie, w kwestii kabały i pudełkowych światów… pamiętasz powiedzenie „nie oceniaj książki po okładce”? Gdybyś wbił je sobie do głowy, zdołałbyś dostrzec, że Krawędź czasu to nie tylko steampunk, ze wszystkimi jego trybikami i przekładniami, ba! sprowadzenie powieści do tego poziomu byłoby w pewien sposób krzywdzące. Piskorski bowiem dokonuje prawdziwej transmutacji, alchemicznego eksperymentu, w którym harmonijnie łączy motywy techniczne z kabałą i historią, a melodramat z opowieścią sensacyjną, dorzucając jeszcze szczyptę grozy. W efekcie otrzymujemy doprawdy porażającą mieszankę ludzkich zgryzot i pragnień oraz mistycznego oświecenia. Co ciekawsze, żadna z wymienionych estetyk nie bierze góry nad pozostałymi: wszystkim poświęcona jest pewna część opowieści, lecz w czasie jej trwania nieustannie się one splatają, przenikają wzajemnie i uzupełniają. Wiesz, co to znaczy? Że niemal każdy dałby radę odnaleźć coś dla siebie. Nawet taki zawzięty na punkcie czarnoksięstwa maniak jak Ty.
Zaznaczyć przy tym należy, iż fabuła, jaką buduje autor, jest niezwykle skomplikowana, lecz jednocześnie spójna. Snuje on opowieść o ludzkich namiętnościach, o niewysłowionej potrzebie ciągłego wędrowania, o strachu, nadziei i rozpaczy. Jednego ze swych bohaterów, Maksyma, ukazuje błąkającego się po wielkiej, miejskiej konstrukcji osadzonej poza czasem; drugiego – Franka – rzuca w niespokojne czasy przemian i wielkiego kryzysu, pozostawiając go samego w walce o swoją pamięć i tożsamość. Obydwaj intrygują i przyciągają, czytelnik razem z nimi stara się odszukać sens świata, do którego trafili, przeżywa kolejne dramaty, jakie los stawia przed nimi na drodze do ostatecznego oświecenia. Ta tragedia, groza wiecznego trwania i nieustannej przemiany uderza zwłaszcza wtedy, gdy odkryjemy koncept, na którym autor oparł powieść. Teoretycznie prosta idea zostaje przyobleczona w ciało w taki sposób, że ja – który przecież niejedną księgę pochłonąłem i na niejednym koncepcie zęby zjadłem – czułem się zaskoczony. Wątki płyną równolegle, niemal bez żadnych punktów wspólnych, by w najmniej oczekiwanym momencie spleść się w jeden. I kiedy wydaje się, że już znamy odpowiedź, już wiemy, co nastąpi, historia przekształca się po raz kolejny, burząc nasze przewidywania. A potem – jakby zaskoczeń było mało – następuje kolejny zwrot akcji, a po nim jeszcze następny, przez co ostateczne zakończenie jest całkowicie różne od tego, czego się spodziewaliśmy. Zaskakujące, a jednocześnie szalenie pesymistyczne. Czyżby nie było wyjścia z zaklętego kręgu naszego momentu życia?
O bogowie, ależ się rozpisałem! A planowałem tylko krótko wspomnieć o lekturze! Wybacz staremu durniowi, ale doprawdy – rzadko mam okazję trzymać w dłoniach książkę tej urody co Krawędź czasu. Już samo patrzenie na nią poprawia mi humor, a gdy zagłębiam się w historię tajemniczego miasta, kabalistycznych rytuałów i nieszczęśliwej miłości, doprawdy trudno mi zachować obiektywizm. Książka mnie po prostu oczarowała – fabułą, językiem, grafiką. Podsyłaj mi takie częściej, przyjacielu! I radzę Ci się pospieszyć z przyjazdem – biorąc pod uwagę to, ile głodnych oczu spogląda na ten tom w moim zakładzie, może się okazać, że gdy przyjedziesz, z lektury będzie cieszył się już kto inny…
A wracając do bardziej przyziemnych spraw: wiedziałeś, że twoja sąsiadka się żeni? Z tym grubym młynarzem, co to podobno młódki obłapiał jeszcze w czasach, gdy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz