Viv

Viv

sobota, 30 marca 2013

Impresje po-Pyrkonowe, czyli powrót do normalności (?)



Foto by Pigmejka, Pyrkon 2013 

No i się Pyrkon 2013 skończył.
W życiu bym nie pomyślał, że mógłbym przeżywać jakąś imprezę tak długo i to z różnych powodów. Nigdy bym również nie przypuszczał, że wszystkie plany i zamierzenia, jakie powziąłem przed wyruszeniem w drogę, pójdą się chędożyć, a mimo to wyjadę z Poznania z bananem na twarzy.
Nadal żałuję, że udało mi się dotrzeć na festiwal dopiero w piątek późnym wieczorem – raz, że przeszły mi koło nosa ciekawe prelekcje, dwa – wzorem poprzedniej edycji, także i tym razem odpowiedni rozmiar Pyrkonowych koszulek wymieciono już pierwszego dnia i musiałem obejść się smakiem. Damn it.
Ale i tak było świetnie.. choć może niekoniecznie dzięki potwornej duchocie i ciasnocie, jaka panowała w (niemal każdej) sali prelekcyjnej, konieczności pilnowania portfela przed przyzywającymi nerd-dobrami maści wszelakiej i solidnym ładunkiem sucharów, jakimi rzucano na niektórych panelach.
Ale to szczegóły, które nikną w zestawieniu z cudownymi chwilami, jakie następowały później.

  • Spotkałem starych znajomych, niewidzianych od wielu miesięcy i poznałem nowych, wcale nie normalniejszych, ale też pozytywnie zakręconych;
  • Miałem okazję obejrzeć wiele znakomitych i cholernie dopracowanych cosplayów. Zdecydowanie było na czym oko zawiesić.
  • Usłyszałem szczegóły dotyczące Cieniorytu – nowej powieści Krzysztofa Piskorskiego, przy czym nie wiem, co nakręciło mnie bardziej: informacje dotyczące świata przedstawionego i stojący za nim koncept (intrygujący przyznać trzeba), czy też flow samego Piskorskiego, którego entuzjazm był bardzo zaraźliwy a zdolności marketingowe cokolwiek imponujące. (Ale ja i tak czekam na crossover My Little Pony i 50 shitów twarzy Greya.)
  • Zaliczyłem niezłe „WTF?” na zabawnej i przerażającej zarazem prelekcji Ewy Białołęckiej o złym slashu. Zabawnej – bo po raz kolejny przekonałem się, że ludzka wyobraźnia nie tylko nie ma granic, ale może być też zdrowo popieprzona (Snape/Hagrid? Serio?), przerażającej zaś głównie z uwagi na młode, piszczące yaoistki. Okazało się, że Internet nie kłamał i one naprawdę istnieją, a na dodatek bardzo żywiołowo reagowały na kolejne możliwa parowania bohaterów... Mózg prawie wyparował z wrażenia.
  • Najwspanialsza jednak okazała się niedziela. Najpierw panel analizatorski, na jaki zostałem zaproszony, by kąpać się w blasku chwały Kalevatar i Pigmejki (by nie wspomnieć o innych analizatorniach) udał się nad wyraz – skąd się ci wszyscy ludzie wzięli na sali? – a potem jeszcze niektórzy z nich przyszli, by skołowanych analizatorów poprosić o... autografy. Miny mieliśmy podobno nieziemskie... Było to dla mnie ciut absurdalne, acz bardzo pozytywne. No i żadna aŁtoreczka nie przyszła rzucać w nas granatami. Peszek.
  • Zaraz potem miałem okazję porozmawiać chwilkę z Anną Kańtoch. Okazała się wyjątkowo miłą osobą (przy okazji stanowiąc intrygujący kontrast w stosunku do swoich tekstów, po lekturze których można niekiedy wpaść w depresję), a potem przyznała, że podobało jej się moje opowiadanie z antologii, którą redagowała. I może to trochę dziecinne, ale usłyszeć coś takiego od jednej z ulubionych pisarek to naprawdę pozytywna rzecz.
  • Żeby tego było mało, niedługo później spotkałem Kasię Kosik, która pędząc przez salę targową zatrzymała się, przywitała, a następnie... podziękowała za dobre i rzetelne recenzje. Na końcu języka miałem stwierdzenie, że „jak się wydaje dobre książki, to nie można pisać innych tekstów”, ale po prawdzie to nie wiedziałem, jak zareagować. Z jednej strony głupio mi się niemal zrobiło z powodu takiej pochwały, z drugiej miałem wrażenie, że mi się głowa rozpuknie z wrażenia. Serio, od bardzo dawna nie usłyszałem czegoś tak podbudowującego. Chyba z tego powodu zapomniałem nawet Kasi podziękować... cóż, liczę, że niedługo będę miał okazję to naprawić.
Foto by Pigmejka, Pyrkon 2013
I jeśli czegoś miałbym żałować po powrocie z Pyrkonu, to chyba tylko tego, że nie udało się wypić piwa z każdym znajomym, ani zagrać w Munchkina w większym gronie, a pogoda była koszmarna... Ale co mi festiwal zrobił dobrze, to moje. I za rok liczę na powtórkę.

Brak komentarzy: