Arkadia
Iwona Michałowska
Ocena: 6,5/10
Kto
napisał, że nie należy oceniać książki po okładce był cholerny geniuszem, a
recenzowana tutaj Arkadia Iwony Michałowskiej stanowi doskonałe
potwierdzenie tego powiedzenia. Wizualnie tomik nie powala: utrzymana w
zielono-szarych kolorach grafika i czcionka przywodzi na myśl kosze z
przecenami w supermarkecie, a dopisek „powieść apokaliptyczna” budzi
skojarzenia raczej z blogowymi powiastkami nastolatek niż poważnym debiutem powieściowym.
Wielka szkoda, że wydawnictwo nie postarało się bardziej – efekt końcowy raczej
zniechęca do zakupu, a szkoda, bo Arkadia, choć niepozbawiona
mankamentów, jest pod wieloma względami interesująca.
Fabuła
obraca się wokół Heleny – młodej dziewczyny trafiającej za zabójstwo do
nietypowej placówki więziennej, wyposażonej w tak zwaną ciemnię –
pomieszczenie, gdzie skazanym kobietom czyści się pamięć, wymazując ich
wspomnienia dotyczące życia „na zewnątrz”, jednocześnie pozostawiając
elementarny zasób wiedzy, a przez to – oferując możliwość resocjalizacji i nowy
start, nieskażony wcześniejszymi uprzedzeniami czy afektami. Osadzone nie
pamiętają swoich zbrodni, nie wiedzą, jakie wyroki otrzymały i kiedy opuszczą
placówkę: zakład wymazuje ból bądź radość popełnionych zbrodni, oferuje im
„błogi spokój” zapomnienia oraz – w przypadku Heleny – pogoń za drobinami
wspomnień, systematycznie układanych w nadziei na odtworzenie przeszłości.
Niech
nie zwiedzie nikogo wspomniany dopisek pod tytułem: choć w Arkadii apokalipsa
występuje, w dużej mierze jest tylko tłem – majaczącym na horyzoncie potworem,
zalewającym kolejne połacie lądu, zmieniającym miasta w wylęgarnie szumowin i
burzącym podstawy cywilizacji, lecz mimo to niedookreślonym. Michałowska
rezygnuje ze skali makro: nie śledzi procesu upadku, nie odkrywa przyczyn, dla
których wody szaleją, nie wdaje się w dyskusje o punkt, w którym ludzkość
popełniła błąd i przecięła gałąź, na jakiej siedziała. Ba – nawet w przypadku
ciemni czytelnik nie może liczyć na jakiś szczegółowy opis technologii ani
podstawy etyczne, poza tą podstawową o życiu z czystą kartą. Zamiast tego
autorka skupia się na perspektywie jednostek – Helenie, więźniarkach i
strażniczkach zakładu. Choć powieść określana jest jako SF, konwencje gatunkowe
mają tu drugorzędne znaczenie – na pierwszy plan wysuwa się więzienna
codzienność, próby znalezienia swojego miejsca w nowej rzeczywistości, podejmowane
przez bohaterkę tak fizycznie (pośród innych dziewcząt, bardziej
doświadczonych), jak i psychicznie, uporczywie starając się na nowo zbudować
własną tożsamość. Chwilami tekst czyta się jak opowieść obyczajową: Michałowska
subtelnie, lecz nie bez wnikliwości kreśli obraz zamkniętej społeczności,
starającej się funkcjonować najlepiej jak potrafi w oparciu o system kar,
zakazów, ale również nagród i skąpego dostępu do kultury; dziewczyn mających
swe marzenia i lęki, zawiązujących przyjaźnie, zyskujących wrogów,
rozpaczających po utraconej miłości. Spodobała mi się ta całkowicie kobieca
perspektywa, niemająca jednocześnie posmaku prowokacji czy taniej sensacji:
uczucie między dziewczynami, fizyczna bliskość nie jest wabikiem na czytelnika
ani dodatkową atrakcją – jest oczywistym następstwem otoczenia – niekiedy wcale
nie mniej obcego niż to, co czeka za murami zakładu. W tym kontekście Arkadia
nie jest tylko krainą geograficzną, nazwą kraju uporczywie przeciwstawiającego
się falom: staje się nią zakład, odseparowany od niepokojów ulicy, od głodu,
prochów i zaborczego morza, oraz zaciemniona pamięć, uwolniona od bólu
wspomnień, własnych błędów i obrazu świata, który najprawdopodobniej już dawno
zamienił się w proch.
Niestety,
książka posiada również kilka irytujących mankamentów, które skutecznie
potrafią obniżyć radość czytania, a niektórych mogą całkowicie od powieści
odrzucić. Osobiście nie do końca rozumiem zamysł, jakim kierowała się autorka
podczas kreowania świata przedstawionego. Z jednej strony jest mocno
uniwersalny: kontynent powoli pożerany przez wodę i cywilizacja waląca się w
gruzy – czasoprzestrzenne nieokreślenie ukryte za Waponią, Bestatem czy
Niderlandem, wygodnymi literackimi konstruktami podszytymi trzeźwymi
obserwacjami społecznymi. Z drugiej jednak Michałowska osadza świat
przedstawiony w naszej rzeczywistości, przywołując tytuły współczesnej
literatury fantastycznej czy filmów. Sam motyw odwoływania się do konkretnych
artefaktów kultury został wprowadzony bardzo sprawnie i funkcjonuje na kilku
poziomach: ilustruje powolny rozpad kultury i jej jednoczesne znaczenie dla
podtrzymywania ludzkich postaw, zaś dla Heleny książki stają się zarówno
podstawą dla (re)konstrukcji swojej tożsamości oraz elementem podbudowującym
jej determinację, pozwalającym znaleźć w sobie siłę i nadzieję. Jednak w
połączeniu z kreacyjnym charakterem czasoprzestrzeni (zresztą też niecałkowitym
– większość postaci ma wszak typowo polskie imiona) chwilami mocno to zgrzyta,
nie pozwalając wczuć się do końca w przedstawioną rzeczywistość – trochę
szkoda, że autorka zdecydowała się na taki szpagat, zamiast konsekwentnie wybrać
jedną z opcji.
Mierzi
również kreacja głównej bohaterki. Do pewnego momentu naprawdę można
identyfikować się z Heleną – nową w obcym miejscu, wypracowującą sobie pozycję
i próbującą odkryć się na nowo po przymusowym wyciemnieniu. Fakt, że ma dużą
empatię, jest miła i wrażliwa bardzo pomaga w zdobyciu sympatii – również u
czytelnika. Niestety, w pewnym momencie dziewczyna zaczyna ewoluować w typ Mary
Sue: bardziej niż więźnia przypomina pączka w maśle – każdy ją lubi, każdy daje
jej fory; zawsze wie co powiedzieć, nie popełnia błędów i nawet największy
zakapior czuje przed nią respekt. Zakładowy rygor, odczuwalny na początku
powieści z czasem znika, czytelnik zaś nabiera pewności, że niezależnie co się
stanie, bohaterka zawsze wyjdzie na. Pozytywnym aspektem tej sytuacji był fakt,
że dzięki temu wyraźniej przedstawiały się postacie drugoplanowe – inne
osadzone i strażniczki nabierały ostrości i charakteru, ich losy zyskiwały
dodatkową głębię, acz nie wiem, czy akurat „doprawianie” ich kosztem głównej bohaterki
było zamierzeniem autorki… Chwilami trudno było również znieść miłosną narrację
Heleny, przekształcającą w pewnych częściach Arkadię w romans.
Nie mam nic przeciwko eksplorowaniu świata emocji i uczuć bohaterki, wręcz
przeciwnie – to jest zaleta tej powieści, ja zaś z zainteresowaniem
obserwowałem proces „docierania się” Heleny do rzeczywistości, rozwój jej
relacji z dziewczynami z celi i obsługą zakładu, walkę z lękami i niepewnością,
jej wędrówkę ku zrozumieniu swoich pragnień i możliwości. Styl Michałowskiej i
sposób, w jaki snuła opowieść pomagał w identyfikacji, świetnie łączył
subtelność i zmysł obserwacji z pewną dozą surowości, ale i swobody, unikając
fałszu, przesady czy nadmiernej ckliwości. Nie wspominając już o tym, że miło
było przeczytać powieść, w której miłość kobiet jest czymś normalnym i
oczywistym, a nie okazją do opisania większej ilości gołych biustów. Tyle że w
kwestii uczucia Heleny autorka po prostu przeszarżowała, dając się chwilami
ponieść przesadnej egzaltacji, której apogeum była scena miłosna na poduszce z Tkacza
iluzji Białołęckiej – mimo najszczerszych chęci zmysłowy nastrój sceny
momentami przegrywał w starciu z dziwnymi skojarzeniami płynącymi z użytych
określeń. Doskonale rozumiem, że nasz język nie jest najlepszy, gdy przychodzi
do opisu zbliżeń seksualnych i uniknięcie wulgarności potrafi być trudne, ale w
tym przypadku Michałowska przesadziła w drugą stronę.
Trudno
mi jednoznacznie ocenić Arkadię: czytało mi się ją dobrze, a
miejscami wręcz znakomicie. Autorka stworzyła powieść przepełnioną emocjami,
chwilami szorstką, innym znów razem bardzo „wewnętrzną” i intymną. Wykreowała
świat, w którym bohaterowie – mając niewiele – starają się wykorzystać to do
maksimum, skupiając się na tym, co buduje: przyjaźni, miłości, współczuciu.
Jednocześnie trudno zignorować mankamenty, z irytującą chwilami bohaterką i
przesadną egzaltacją wyzierającą z pewnych fragmentów książki. Bardzo łatwo się
od tej powieści odbić, ale warto dać jej szansę – to interesujący ton w naszej
rodzimej, niekiedy mocno kakofonicznej i jednostajnej, fantastyczno-literackiej
melodii. Ja w każdym razie kolejną powieść Michałowskiej z chęcią przeczytam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz