Viv

Viv

wtorek, 1 czerwca 2010

Zakołkować drania! (2)



O Zmierzchu słyszał chyba każdy, kto stara się w miarę aktywnie śledzić meandry popkultury. Bestsellerowa powieść, która szturmem wdarła się na salony. Opowieść o miłości uczennicy i wampira mało kogo pozostawiła obojętnym. Ogromne rzesze nastolatek i kobiet wprawiła w stan permanentnego uwielbienia dla Edwarda, a potężna liczbę fanów literatury fantastycznej i wampirów wprawiła w stan wrzenia. W końcu wampir to ma być wampir, a nie świecący się na słońcu słit-imoł-boy.

Trzeba jednak przyznać, że pomimo dość miałkiej treści, popartej średnimi filmami kinowymi, cała ta fascynacja Zmierzchem przyniosła nawrót fascynacji postacią wampira, a co ciekawsze, pchnęła go z kinowego ekranu w objęcia telewizji. Tej samej telewizji, która nie potrafiła dostatecznie wykorzystać poprzednich, wielkich fenomenów: Gwiezdnych Wojen, Pokemonów i Harry’ego Pottera.

Premiera książkowego Zmierzchu miała miejsce w 2005 roku. Do tego czasu, postać wampira była niemal całkowicie zawłaszczona przez kino, co potwierdzały duże produkcje wampiryczne: Dracula(1992) czy Wywiad z Wampirem(1994). Telewizyjny wampir postrzegany był przez pryzmat hitu dla nastolatek – serialu Buffy: Postrach wampirów i jej spin-offu, Anioła Ciemności. I choc tytuły te cieszyły się pewnym powodzeniem, niewielu było „poważnych” fanów, którzy traktowaliby te produkcje serio.
Począwszy jednak od 2005 roku, zależność ta zmieniła się niemal całkowicie.
W kinie trudno znaleźć interesujące przedstawienie postaci wampira (ciekawy był w tej kwestii film 30 dni nocy, niestety sam film był dość średni) poza „panującym” niepodzielnie Zmierzchem, który w ciągu krótkiego czasu zdołał przedefiniować kanon i stać się wyznacznikiem dla innych filmów. Teraz to już nie Lestat, a Edward jest punktem odniesienia dla kolejnych krwiopijców. Zgroza.

Tymczasem w telewizji liczba produkcji traktujących o stworzeniach nocy nie tylko wzrosła, ale nabrała także rozpędu realizacyjnego, podniosła poziom artystyczny i przejęła pałeczkę od kina, jeśli chodzi o wyznaczanie nowych kierunków. W ciągu zaledwie pięciu lat powstało kilka seriali „wampirycznych:

- True blood (2008, USA)
- Blond ties (2006, Kanada)
- Moonlight (2007, USA)
- Being Human (2008, Wlk. Brytania)
- Vampire Diaries (2009, USA)

Co ciekawe, część z nich, choć korzysta z szumu uczynionego przez Zmierzch, staje w poprzek prezentowanego przezeń obrazu wampira, wybierając raczej charakterystykę bliższą tradycji Wywiadu z wampirem. Dochodzi więc do paradoksalnej – z punku widzenia kinomana – sytuacji, kiedy kino, wykorzystując bestseller literatury, zaczyna niebezpiecznie zmieniać i degradować pewną ikonę popkultury (przynajmniej ja uważam, że degraduje – co jak co, ale wampir nie może być niezrównoważonym, niedorobionym Romeo, po prostu nie może) telewizja natomiast staje temu naprzeciw. Z drugiej jednak strony, trudno się temu dziwić – już od dłuższego czasu seriale telewizyjne przestały być postrzegane li tylko jako biedny odpowiednik filmu kinowego. Więcej – zaczęły oddziaływać na widzów nie mocniej niż duże produkcje, czego przykładem może być chociażby zakończenie serialu Lost, które odbiło się dość mocno w przepastnych zasobach Internetu…

Jakie będą dalsze losy seriali o wampirach? Trudno orzec. Można zakładać, że powstanie ich jeszcze kilka, zwłaszcza jeśli mania na Zmierzch nadal będzie tak mocna. Z pewnością ich poziom nie będzie dorównywał maestrii Draculi, trzeba jednak wspomagać każdą inicjatywę dążącą do zatamowania powodzi sparklących się wampirów…

4 komentarze:

eM pisze...

Piotrze przyznaj się bez bici, ile tych serialów znasz tylko ze słyszenia? Bo mnie "Moonlight" i "Vampire Diaries" odrzuciło po jednym odcinku, gdy zobaczyłam, że w tym drugim wampiry mogą swobodnie hasać po słoneczku dzięki jakiemuś magicznemu pierścieniowi (no bez przesady). W "Moonlight" wampiry też nie umierają od słońca, co w moim przekonaniu kłóci się z obrazem wampira panującym od stuleci (chyba, że się mylę, to mnie popraw).
Ale rzeczywiście, trzeba oddać telewizji, że reanimowała tego bohatera, bo w szczególnie w "True Blood" wampiry wreszcie odzyskały należne im miejsce predatora, są często złe i, co najważniejsze, piją ludzką krew a nie jakieś zwierzęce substytuty.
O kinie rzeczywiście lepiej nie wspominać. Ostatnio dałam się nabrać na "Daybreakers" i do dziś mnie mdli na samo wspomnienie tego filmu.

Piotr Vivaldi Sarota pisze...

W takim razie przyznam się bez bicia - nie wszystkie. Być może całkowicie dyskwalifikuje to w tym momencie moja notkę, ale to szczegół :>
Co do wampirów - moim zdaniem, Zmierzch to najgorsze, co im się mogło przytrafić. Pal licho z tym słońcem - z krwiopijcami niektórzy wyprawiali juz takie rzeczy, że to jest pikuś. A jeśli twórca potrafi w miarę przekonująco wyjaśnić ten fenomen, to nawet lepiej - unikamy zbytniej sztampy (choć pamiętam, jak w pierwszej części Blade'a główny zły mógł być na słońcu bo użył kremu z filtrem...).
Niech będzie nawet tym nieszczęsliwym kochankiem - w końcu Dracula też był kochliwy. Tylko, na Boga, niech nikt nie robi z niego jakiegoś emo-ofermy, która się powstrzymuje przed wypiciem krwi laski, która mu się podoba. I który świeci na słońcu jak halogen...

eM pisze...

Ależ Ty w ogóle nie doceniasz jego poświęcenia! Edzio tak się powstrzymywał prze wypiciem krwi Izy, a ona przecież tak kusząco pachniała... :P
Ale fakt, Mayer wbiła wampirom srebrny kołek prosto w serce. Dawno czytałam jej książki, ale z tego co pamiętam, ona po prostu szpikuje powieści różnymi bzdurami i w ogóle ich nie wyjaśnia, pewnie dlatego, że ogólnie słaba z niej pisarka. No i wydaje mi się, że Edward nie był taki emo przed powstaniem filmów.

Piotr Vivaldi Sarota pisze...

Taa... idealny tekst na podryw: "Wybacz kochana, ale tak zapach twej krwi jest tak kuszący, że nie mogę się opanować..." :D
Co do bzdur - gdzies czytałem krótki spis tego, co w swoich powieściach zawarła i to przeraża. Jeszcze lepiej, że idąc za jej przykładem, masa nastolatek próbuje tworzyć różnego rodzaju opowiadania nie mając właściwie żadnego warsztatu (wystarczy zerknąc sobie na blog sierżant und saper, który mam w śledzonych - niektóre zawarte tam analizy zwalaja z nóg).
Mam też wrażenie, że chyba sami twórcy nie bardzo maja pomysł, jak te wampiry wykorzystać. Z jednej strony Dracula to firma pewna, ale staruch straszliwy, a z drugiej, eksperymenty kończą się takim Edwardem...
W ogóle jakoś stwory pokroju wampirów czy wilkołaków maja złą passę. Czyżby ich potencjał naprawdę się wyczerpał?