Viv

Viv

poniedziałek, 8 lipca 2013

Przedksiężycowi II, czyli fin de siècle


Przedksiężycowi tom II
Anna Kańtoch

Ocena: 7/10

Pierwszy tom Przedksiężycowych był niczym solidna i pyszna przystawka. Z jednej strony sama w sobie sycąca – oferująca znakomitą wizję miasta-molocha i społeczeństwa czasów wynaturzonej Ponowoczesności, bardzo dobrze napisana i momentalnie wciągająca czytelnika w gęsty klimat świata „końca wieku”. Z drugiej – obiecująca literackie frykasy nie obciążające przy tym żołądka. Jak więc prezentuje się drugi tom, gdy wreszcie wylądował na talerzu i wbiło się weń sztućce? Wciąż jest to rzecz bardzo smaczna, acz niektóre składniki posiekano chyba zbyt drobno.

To, co najmocniej rzuca się w oczy podczas czytania, to znaczne przesunięcie w konstrukcji fabuły. Poprzednio mieliśmy w zasadzie dwie główne perspektywy: zewnętrzną Daniela – kosmicznego rozbitka, zmuszonego radzić sobie w całkowicie obcym świecie i wewnętrzną, związaną z wątkiem Kairy i Finnena, ewoluującym od opowieści awanturniczej i kryminału ku zdecydowanie cięższym tematom. Obydwie te perspektywy koniec końców splatały się w jedną większą, w której centrum leżało samo Lunapolis. Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że pierwszy tom przede wszystkim zarysowywał rzeczywistość, w jakiej egzystować będą bohaterowie: określił kształt społeczeństwa, jego hierarchię wartości, prawa i stopień rozwoju technologicznego, koncepcję Skoków, drabinkę miast oraz kilka innych kwestii. Dzięki temu w drugim tomie – mając już opracowane reguły rządzące światem – można było bardziej skupić się na bohaterach, zejść z poziomu konstruowania labiryntu do ochoczo krążących po nich robaczków. A tych jest całkiem sporo: Kańtoch znacząco rozszerzyła wachlarz postaci, których działania śledzić będzie czytelnik, odsuwając niektórych na drugi plan, bądź to rzucając nieco światła na skrytych dotychczas w cieniu.

W rezultacie będziemy mogli bliżej zaznajomić się z Tellis – funkcjonariusz poznaną przelotnie w poprzednim tomie – próbującą rozgryźć tajemnice Brina Issy. Poznamy również więcej szczegółów planu samego Issy, oraz koleje losu jego rodziny – Niraja i Noory, doświadczających w pełni potęgi i przebiegłości Brina. Powrócimy do Daniela – już nie tak przerażonego, lecz wciąż zagubionego, mimo namiastki bezpieczeństwa oferowanej przez Lunapolis; oraz do Finnena i Kairy, których życie w krótkim czasie wywróciło się do góry nogami – i to kilkukrotnie. Pojawia się wreszcie nowa postać, Ibris Marely, były strażnik miejski z tożsamością zmienioną przez Skok, postulujący odejście od dekadencji i moralnego rozpasania na rzecz moralnej odnowy i skromności będącej kluczem do Przebudzenia.    

Z pozoru jest to zmiana bardzo dobra – więcej wątków to intryga na szerszą skalę, zdynamizowanie akcji, częstsze zwroty fabularne, słowem – samo dobro. I tak właśnie jest – do pewnego stopnia. Trudno bowiem nie zauważyć, że kierunek, w którym poszła Kańtoch, prócz niewątpliwych zalet, przyniósł też kilka elementów już nie tak pozytywnych. O nich jednak za moment – najpierw o tym, co się poprawiło. Niewątpliwie drugi tom Przedksiężycowych powinien bardziej przypaść do gustu osobom narzekającym na powolny rytm akcji poprzedniej części i skupienie się w niej raczej na wytwarzaniu atmosfery, niż pchaniu intrygi do przodu. Tym razem w ręce wpadnie im zdecydowanie więcej elementów układanki, powoli nabierającej kształtów. Niech jednak nikt nie nastawia się, że w połowie książki przejrzy wszystko na wylot: Kańtoch z wprawą sadysty mnoży pytania i podsuwa tropy, odkrywając coraz więcej – jednak nigdy na tyle, by otrzymać jasną i satysfakcjonująca odpowiedź. Zawsze czegoś brakuje, jakiegoś pojedynczego kawałka, mogącego rozwiązać sprawę… Nieco to frustrujące, ale jeszcze mocniej podsyca ciekawość w oczekiwaniu na finał opowieści. Tym bardziej, że – jak wspominałem wcześniej – w drugim tomie nie brak nagłych wolt fabularnych, burzących niekiedy pieczołowicie budowane wyobrażenia i oczekiwania względem niektórych wątków czy postaci. Zresztą już na samym początku autorka serwuje solidnego kopa, kiedy w dość perfidny sposób – nie oszukujmy się – okalecza Finnena. A im dalej, tym weselej – choć, biorąc pod uwagę niektóre momenty – dosyć makabryczna ta wesołość.

Zwiększenie liczby bohaterów i ich dywersyfikacja pozwoliły wreszcie nieco bliżej przyjrzeć się motywom niezwykle interesującym, które wcześniej były tylko sygnalizowane bądź docierały do nas jako informacje „z drugiej ręki”. Drugi tom Przedksiężycowych oferuje głębszy wgląd w odrzuconą wersję Lunapolis – eksploruje ją już nie tylko z perspektywy obcego i turysty, lecz teraz razem z bohaterem, który „pozostał z tyłu”. Rezygnacja, gniew, strach i determinacja walczą ze sobą o rząd dusz, tworząc pokrętną mieszanką paranoi i palącego poczucia, że należy mimo wszystko robić swoje. Nawet jeśli za każdym rogiem może czaić się śmierć – czy to od ciosu człowieka w stalowej zbroi, czy niewielkiego zadrapania na zardzewiałym gwoździu. Jednak kto wie, czy nie ciekawsze jest to, co dzieje się w głównym Lunapolis, gdzie coraz mocniej czuć atmosferę zbliżającego się końca. Ludzie wciąż tańczą, bawią się, paradują w swoich drogich strojach, lecz wszystkie te działania podszyte są niepokojem i narastającym gniewem. Ustalony porządek znany z pierwszego tomu, zdawałoby się niezachwiany, ulega korozji, rozpada się pod naporem mieszkańców wyraźnie dostrzegających, dokąd zmierza cała sytuacja. Nagle okazuje się, że chaos, ku któremu zmierzały wszystkie odrzucone rzeczywistości, przeniknął do Lunapolis i raczej nie pozwoli się z niego wyplenić. I jak zwykle w czasach przełomu ludzie wybierają różne strategie radzenia sobie ze światem: jedni udają, że nic się nie zmieniło. Drudzy wyładowują swój gniew i strach na wszystkim, co związane ze Skokami i Przedksiężycowymi, wyrażając swój bunt czy to za pomocą graffiti, czy to celnie ciśniętego kamienia lub rakiety. Znajdą się wreszcie w czasach kryzysu ludzie postulujący odnowę moralną, nawołujący do skromności, wierności, przestrzegania staromodnych zasad etycznych, w opozycji do dyktatury estetyki, która zaprowadziła miasto nad krawędź. Tylko czy ta etyczna kontrreformacja sama nie skończy jako dyktatura?

W czym więc leży problem Przedksiężycowych? Otóż wszystko to, co wymieniłem jest niewątpliwie interesujące, zaś w parze z niezwykłą wyobraźnią Kańtoch i niesamowitymi pomysłami daje świetne rezultaty, ale… mam wrażenie, że wszystko jest zbyt powierzchowne, zbyt rozdrobnione. Jakby autorka chciała zmieścić wszystkie wątki i subwątki, wszystkie pomysły, kosztem pogłębienia ich problematyki (a przecież sam tom nie należy do szczupłych). Nie oczekuję oczywiście, aby z miejsca przeprowadzać wiwisekcję psychiki bohatera, którego skok pozostawił w tyle, ani raczyć czytelnika wielostronicowymi opisami reakcji na fakt wymordowania kompanów, ale chwilami miałem przed oczami wyobrażenie Finnena czy Tellis, którzy wobec kolejnego traumatycznego przeżycia wzruszają ramionami, mówiąc „Cóż, trudno. Bywa”. Najbardziej doskwiera to w odniesieniu do wątków zahaczających o problem tożsamości i jej zmiany. Mamy człowieka, a potem mamy innego człowieka – a może tego samego? Implikacje takiego przekształcenia są przecież ogromne, tak dla osoby poddanej zmianie, jak i jej otoczenia. W powieści są dwa fragmenty, gdy kwestia ta staje się kluczowa i wybucha z mocą, uwidaczniając nieludzki charakter rzeczywistości Lunapolis, tyle że dość szybko wygasają, tląc się potem niczym samotny węgielek.


W ostatecznym rozrachunku, jakkolwiek tom drugi Przedksiężycowych wydaje się nieco słabszy, nadal jest to rzecz warta poznania. Widać tu syndrom „środkowej części”, pomostu, kiedy historia musi zostać rozwinięta – ale tylko na tyle, by wszystkie odpowiedzi wypłynęły dopiero w zwieńczeniu trylogii. Całość wydaje się mocniej osadzona w konwencjach gatunkowych (mamy elementy opowieści detektywistycznej i szpiegowskiej oraz thrillera), bardziej dynamiczna a przy tym również mroczniejsza i bardziej naładowana emocjami (niestety, raczej tymi negatywnymi). Przede wszystkim jednak sprawia, że z niecierpliwością oczekuję na ostatni tom oraz – mam nadzieję – odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie pytania. Oby tylko oczekiwania nie okazały się zbyt wielkie… ale o tym przekonamy się już niedługo.  

Za udostępnienie egzemplarza 
dziękuję wydawnictwu Powergraph.

Brak komentarzy: