Viv

Viv

wtorek, 14 października 2014

[RECENZJA] Światy równoległe, czyli coś starego, coś nowego


Antologia
Światy równoległe

Ocena: 7/10

Zazwyczaj nie rozpoczynam recenzji od oceny wydania, ale w wypadku Światów równoległych zrobię wyjątek. Nie oszukujmy się: nie jest ono szczególnie zachęcające. Pal licho grafikę – ta jeszcze daje radę. Kolorystyka i liternictwo, choć nie do końca mi pasują, też mogą być. Ale obok odłażącej z okładki folii czy błędów w składzie trudno już przejść obojętnie.  Rozumiem, że książki nie ocenia się po okładce, ale czy naprawdę nie dało się stworzyć wydania trzymającego poziom zawartości – solidnego rzemiosła, skutkującego czymś może nieporywającym, ale zdecydowanie satysfakcjonującym?

Antologia powstała z inicjatywy Śląskiego Klubu Fantastyki i to właśnie utwory jego członków można w niej znaleźć. Niewątpliwie Światy równoległe to książka pod wieloma względami mocno eklektyczna: rzut oka na listę autorów pozwala dostrzec nazwiska znane i lubiane (Michał Cholewa, Iwona Surmik, Anna Kańtoch), ale również twórców mniej utytułowanych czy nawet wręcz debiutantów – co bardzo mi odpowiada (ostatecznie, jak często można poczytać teksty początkujących twórców w innym miejscu niż ezin czy self-pub?). Kolejnym elementem składowym owego eklektyzmu jest tematyka opowiadań: w antologii brakuje centralnego motywu czy też spinającej utwory, spójnej estetyki (choć SF w różnych odmianach zdaje się lekko przeważać). Interesujące natomiast, że większość tekstów adaptuje szereg rozpowszechnionych w kulturze motywów oraz klisz, które następnie poddawane są – z lepszym lub gorszym skutkiem – reinterpretacji i przekształceniom. W tym miejscu oczywiście powinno znaleźć się miejsce dla utyskiwań o upadku, kompletnym zaniku oryginalności i innych apokalipsach na skalę literacką, ale powiedzmy sobie szczerze: w literaturze rozrywkowej (a o takiej niewątpliwie w przypadku Światów równoległych mówimy) zasadniczą kwestią nie jest formalna żonglerka ani olśniewanie czytelnika konceptami, o jakich mu się nie śniło, ale właśnie sprawne operowanie znanymi tropami, przekuwanie ich w nową formę i uwalnianie zawartego w nich potencjału emocjonalnego. I ta właśnie umiejętność wyznacza w recenzowanej antologii linię pomiędzy tekstami dobrymi, a tymi dobrymi nieco mniej.

Doskonałym tego przykładem jest Aquarta Katarzyny Rupiewicz, zdecydowanie najsłabszy tekst w antologii, bezprzykładnie zarżnięty przez sztampę.  Nie oszczędza ona ani fabuły, ani rozwoju intrygi kryminalnej, a już szczególnie obfite żniwo zbiera przy postaciach: ileż razy widzieliśmy niedopasowany duet socjopaty i choleryczki, doprawiony solidną ilością irytującego potoku złośliwości bohaterki? Dla porównania Sztuka porozumienia Kańtoch opiera się na bardzo podobnych podstawach, wyznaczanych przez klasyczną opowieść detektywistyczną. Tutaj jednak kryminał ewoluuje w trakcie, zahaczając o zagadnienia sposobu percepcji rzeczywistości, funkcjonowania na skrajnie odmiennych poziomach komunikacji, poszukiwaniu kontaktu oraz braku porozumienia, lecz unika przy tym egzystencjalnego smęcenia: wszystko wpisane jest harmonijnie w intrygujący świat przedstawiony, poznawany stopniowo wraz z rozwojem fabuły. Liczę, że Kańtoch powróci jeszcze do tego uniwersum: w ostateczności idea percepcyjnego zróżnicowania rzeczywistości jest konceptem całkiem nośnym…

Również Echo Michała Cholewy pokazuje, jak z ogranego, zdawałoby się, motywu można wycisnąć coś interesującego. Opowieść o ojcu i córce, utrzymana w duchu Drogi, ukazująca rozpaczliwe próby przeżycia w świecie pozbawionym elektroniki, fabularnie nie zaskakuje, ale nadrabia to sprawną narracją oraz interesująco zarysowaną relacją między rodzicem a dzieckiem, naznaczoną poczuciem winy i niekończącej się niepewności. O tym, jak ważna jest umiejętność budowania nastroju i trzymania czytelnika w stanie emocjonalnego napięcia doskonale pokazują również Zaraza Iwony Surmik oraz Z popiołów Anny Głąb. W pierwszym przypadku warstwa językowa i pieczołowicie prowadzona narracja tworzą atmosferę tajemnicy, zagrożenia czającego się gdzieś na granicy umysłu i niemożliwej do poznania prawdy. Niestety, kiedy wreszcie nadchodzi rozwiązanie, rozbudzone oczekiwania nie znajdują właściwego ujścia, a konstrukcja fabularna okazuje się rachitycznym szkieletem skrytym za olśniewającą fasadą. Opowiadanie Głąb, koncentrujące się na motywie sztucznego człowieka, zdaje się cierpieć na podobny przerost formy nad treścią, ale w tym przypadku umiejętnie budowany nastrój melancholii i smutku, subtelnie wprowadzane elementy fantastyki oraz konstrukcja psychiki głównego bohatera sprawiają, że przewidywalne zakończenie nie razi, przeciwnie: jest najbardziej logicznym rozwiązaniem dramatu sztucznego życia.

Nie oznacza to oczywiście, że Światy równoległe pozbawione są jakiejkolwiek oryginalności, wręcz przeciwnie – znajdzie się tu sporo ciekawych pomysłów, choć nie zawsze są one wykorzystane w pełni. Andrzej Trybuła w Ludzkim demonie wpada na interesujący pomysł z „ciemną stroną Chopina”, ale potencjalnie dobry tekst psuje przesadny komizm i humor latający niekiedy dość nisko nad ziemią. Hotel „Alabama” Katarzyny Kubackiej z kolei kończy się w najciekawszym momencie. Opowieść o ludziach gnanych do tytułowego hotelu przez widma cierpienia, które sami przyjęli na swoje barki urywa się malowniczym cliffhangerem, lecz osłabianym przez lekko jedynie zarysowany kontekst i portret głównego bohatera. Na podobną przypadłość cierpią Jako aniołowie Heleny Strokowskiej: z jednej strony test ujmuje kreacją dziecięcych bohaterów, zagubionych w zdegenerowanym świecie, lecz jednocześnie zdeterminowanych w dążeniu do przeżycia i pozostania sobą, z drugiej aż chciałoby się dowiedzieć więcej o owym świecie i rządzących nim prawach. Wątek dziecięcy pojawia się również w Mefercie Marcina Pawełczyka, o ile jednak Strokowskiej udało się znaleźć w bohaterach równowagę pomiędzy strachem a beztroską, tak autorowi jedynego opowiadania fantasy nie udało się to zupełnie. Litość wobec obcego, przemoc domowa, kanibalizm, i paląca chęć życia – w teorii przepis na doskonałe danie, w praktyce przypalona szarlotka, którą zjeść się da, ale bez przesadnej przyjemności – głównie ze względu na brak jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego w poczynania postaci. Duży potencjał tkwił również w Kopalni wody Małgorzaty Binkowskiej. Umiejętne budowanie nastroju odcięcia, rozładowywane przez zabawne dialogi oraz tajemnica: co ci ludzie właściwie robią na tej cholernej stacji? Czyżby byli członkami jakiegoś absurdalnego, marsjańskiego programu rozrywkowego? Niestety, początkowa ironia wraz z rozwojem fabuły ulatuje, robiąc miejsce bardziej tradycyjnej narracji o złych korporacjach. Trochę szkoda. O żadnym rozczarowaniu nie można natomiast mówić w odniesieniu do Jugs Szymona Gonery: zrealizowana w poetyce sennego koszmaru opowieść o weteranie, zamkniętym w cyklu wspomnień zapoczątkowanych nieudaną misją wojskową, zaskakuje niezwykłą intensywnością. Rwana narracja początkowo może budzić dezorientację, ale sprawdza się doskonale, zacierając granicę między realnością, a wyobrażeniem aż do mocnego, satysfakcjonującego finału.


Jak widać, choć teksty zgromadzone w Światach równoległych prezentują dość zróżnicowany poziom, finalnie całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Myślę jednak, że bardzo wiele zależy tutaj od zapatrywań czytelników: jeśli ktoś nie wzbrania się przed sprawnie napisaną, rozrywkową fantastyką, skupioną raczej na budowaniu nastroju, niż przekraczaniu granic, powinien być zadowolony. Natomiast osoby fetyszyzujące oryginalność i nad życie kochające formalne wygibasy… cóż, chyba powinny poszukać czegoś innego. 

Brak komentarzy: