Ocena: 7,5
Zabawna sytuacja: kiedy za sprawą Gry o tron w wersji filmowej i literackiej książkami fantasy zaczynają się interesować osoby zwyczajowo omijające ten gatunek szerokim łukiem, ja czuję wewnętrzną niechęć przed czytaniem o niekończących się intrygach, wieloletnich kampaniach wojennych i epickich bitwach. Nic nie demotywuje mnie bardziej niż wizja setek postaci, które w większości i tak zapewne zginą, rozwlekłych opisów świata, naszpikowanych zupełnie nieistotnymi szczegółami oraz knowań zamotanych tak dalece, że bez rozpiski kto kogo, z kim, o kim i dlaczego się nie obejdzie. Wszystko to sprawiło, że do Smoczej drogi Daniela Abrahama podchodziłem bez specjalnego entuzjazmu i oczekiwań. I chyba to całkiem dobra metoda – jak już człowiek się rozczaruje, to raczej pozytywnie.
Przeglądając różne tytuły z gatunku fantasy można dojść do wniosku, że powieści tego typu mogą obejść bez wielu rzeczy, ale na pewno nie powinno zabraknąć w nich jednego – wojny mniejszego bądź większego kalibru. Nie inaczej jest w Smoczej drodze, gdzie punktem wyjścia fabuły jest konflikt zbrojny pomiędzy cesarstwem Antei a wolnym miastem Vanai. Nie da się ukryć: historia, jaką konstruuje Abraham, nie jest specjalnie odkrywcza czy oryginalna; znaleźć w niej można elementy dla fantasy niemal podstawowe: wspomnianą wojnę, zadanie wymagające niebezpiecznej podróży i uprzedniego zebrania odpowiedniego towarzystwa, dworskie intrygi, pradawny kult oraz kilka innych tradycyjnych motywów. Sztampa? Nuda? Tylko częściowo – Abraham nie próbuje wyważyć otwartych drzwi, siląc się na nowatorskie pomysły; zamiast tego starannie i płynnie prowadzi fabułę. Kolejne rozdziały są dość krótkie, prezentują akcję z perspektywy bohaterów i w większości kończą się dość efektownymi hakami, każącymi z ciekawością oczekiwać na powrót do przerwanego wątku. Z początku można wprawdzie marudzić na powolne tempo wydarzeń, ale wraz z kolejnymi stronicami historia przyspiesza, a losy poszczególnych postaci zazębiają się, nieraz w bardzo interesujący sposób (czemu zresztą pomagają liczne zwroty akcji – wprawdzie część z nich łatwo odgadnąć, lecz niektóre potrafią autentycznie zaskoczyć).
Podobnie sprawa ma się z bohaterami wykreowanymi na kartach Smoczej drogi: na pierwszy rzut oka mamy do czynienia ze standardowym zestawem postaci światów fantasy. Znajdzie się miejsce dla otoczonego sławą, ale noszącego w sobie traumy weterana i najemnika Marcusa Westera, dworskiego intryganta Dawsona Kalliama, łączącego lojalność wobec korony z typowo szlachecką pogardą dla niżej urodzonych, Gedera Palliako, pomniejszego szlachcica, obiektu drwin i pogardy, oraz młodej Cithrin bel Sarcour, sieroty przekazanej pod opiekę banku i wzrastającej w otoczeniu setek finansowych transakcji. I znów – w teorii łatwo można przewidzieć, jak potoczą się losy konkretnych postaci, kto przejdzie metamorfozę, komu życie podrzuci kłody pod nogi. Tyle że w przypadku tej powieści ta przewidywalność ma znaczenie drugorzędne i nie przeszkadza, jako że już od samego początku jesteśmy skłonni sympatyzować i kibicować bohaterom, zresztą wcale nie tak jednowymiarowym, jak z początku mogłoby się wydawać. Każdy z nich przeżywa zarówno chwile chwały, jak i porażki; raz widzimy ich zalety, by za moment dostrzec wady. Z biegiem czasu ewoluują, zmienia się ich światopogląd, poznają bezwzględność świata i zasady przetrwania w rzeczywistości pełnej intryg. Dotyczy to zwłaszcza Cithrin i Gedera – każde z nich odnajduje w sobie siłę, by wziąć sprawy w swoje ręce – choć dochodzą do tego różnymi drogami, prowadzącymi ku zupełnie odmiennym celom. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że konstrukcja postaci jest najmocniejszą stroną Smoczej drogi. I nie odnosi się to tylko do bohaterów pierwszoplanowych – także ci drugoplanowi, a nawet epizodyczni zaskakują wyrazistością i bez kompleksów walczą o sympatię czytelnika (a czasami wręcz kradną opowieść dla siebie – jak mistrz Kit, bez wątpienia jeden z najciekawszych bohaterów w książce).
Pełny tekst recenzji dostępny jest na portalu Kawerna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz