Cezary Zbierzchowski
Holocaust F
Ocena: 8,5/10
Koniec
świata, armageddon i totalne zniszczenie to jeden z najpopularniejszych motywów
w SF, niezależnie od tego, czy używa się go do opisania rzeczywistości
rozpadającej się na kawałki w oczekiwaniu na ostateczny cios, czy też wręcz
przeciwnie – prób poskładania owych kawałków w ciężkich realiach postapokalipsy.
Zmianie ulegają głównie źródła nadchodzącego kataklizmu: kiedyś obawiano się
wojny nuklearnej, następnie ataku biologicznego, naturalnych katastrof
wywołanych zanieczyszczeniem środowiska; wreszcie konfliktu totalnego,
wywołanego nierównościami społecznymi i ekonomicznymi. Cezary Zbierzchowski w
swej powieści dodaje do tego jeszcze jeden czynnik, tyleż groźniejszy, że
powszechnie dostępny i pożądany: informację.
W Holocaust
F pisarz wraca do świata Rammy, wykreowanego przez siebie w kilku opowiadaniach wchodzących w
skład zbioru Requiem dla lalek, kreśląc wizję świata
podlegającego permanentnemu rozpadowi: począwszy od ekonomii, poprzez relacje i
hierarchie społeczne, technologię pożeraną przez wirusy i robactwo, aż po
rachunki prawdopodobieństwa wywracające się na lewą stronę. Zbierzchowski nie
śledzi jednak poszczególnych etapów tego procesu, nie przygląda się wszystkim
aspektom rozpadu; zamiast tego raczej szkicuje jego ramy, wypełniając je na
tyle, by stanowiły tło dla głównej historii, obracającej się wokół dwóch
zasadniczych wątków: informacyjnej eksplozji i rozmycia granic tożsamości, dość
mocno zresztą ze sobą powiązanych.
Współczesne
SF przyzwyczaiło nas do czarnowidztwa, wizji przesiąkniętych uczuciem
wyczerpania, w których człowiek w najlepszym przypadku jest niczym małpa
biegająca z ostrą brzytwą. W powieści Zbierzchowskiego ową brzytwą stała się
pogoń za wymianą informacji – byle szybciej, więcej, łatwiej – czego
ostatecznym, utopijnym zwieńczeniem miał być Babilon – platforma wymiany plików
Synergii, dwudziestopasmowa autostrada P2P bez ograniczeń prędkości. Ekspresowa
nauka, natychmiastowa wymiana myśli i idei, partycypowanie w milionach
wspomnień, bezpośrednia wymiana wszystkiego: Chińczyk może stać się
Rammańczykiem, dostawca mleka bez trudu dokształci się w kwestii chemii
organicznej. I jak zwykle ma to miejsce z utopiami, tak i tę ostatecznie trafił
szlag, skutkując przemianą rzeszy userów w informacyjne zombie i powstaniem
Szarańczy – terrorystów nowej ery, ze skutecznością drogowego walca miażdżących
wszelki opór tych, którzy mają jeszcze siły przeciwstawić się rozpadowi świata.
Mutacja Babilonu i przemiana w medialny dół ze skorpionami spowodowała
jednocześnie całkowite przewartościowanie informacji – nowej waluty, nowego
skarbu, wymagającego ochrony, innych dróg dystrybucji, odmiennych zabezpieczeń;
pożądanego, ale wymagającego stałej kontroli i filtracji. To szczęście
wyprzedzającego uderzenia, nikła nadzieja i perspektywa stałego – bądź
jakiegokolwiek – celu, to przekleństwo ślepoty, szpiegostwa i rozmycia własnego
ja w potoku cudzych wspomnień.
To
ostatnie jest czynnikiem, który najbardziej przeraża głównego bohatera –
Franciszka Eliasa III – co jest o tyle znaczące, że na jego walkę z rozpadem
rzeczywistości nakłada się także walka z własną tożsamością: poddawaną stałej
presji, niejednorodną, chwilami wręcz schizofreniczną. Ten strach przed
dezintegracją jest niemal immanentnie wpisany w życie Franciszka, ponieważ jest
on cradlerem – człowiekiem posiadającym możliwość przetransportowania
swego mózgu z jednego ciała do drugiego, zyskując tym samym namiastkę
nieśmiertelności. Jednak u Zbierzchowskiego to nie technologia ingerująca w
ciało jest zagrożeniem, wręcz przeciwnie – człowieczeństwo nie jest definiowane
poprzez posiadanie białkowej nogi czy wątroby, zaś techno-ulepszenia pozwalają
walczyć z rozkładem i zachować poczucie celu. Mimo to Franciszek już od
początku naznaczony jest rozchwianiem – rozpięty między przeszłością, której
nie chce porzucić, a teraźniejszością, od której nie może uciec; nie daje się
zdefiniować, a kolejne wydarzenia tylko pogłębiają strach przed rozpłynięciem się
w morzu Synergii. Paradoksalnie więc wojna z Szarańczą w skali globalnej, z
wojskowymi ofensywami, zasadzkami i morderczymi potyczkami staje się tylko
częścią walki o zachowanie własnego ja, o jasno określony cel, podtrzymujący
przy życiu i nadziei, do którego dąży się z palącą determinacją ułomnego, ale
jednak człowieka.
Wspomniane
tożsamościowe rekonfiguracje i przesunięcia zaznaczają się jednak nie tylko na
płaszczyźnie fabularnej – przenikają one całą powieść, również w warstwie
konstrukcyjnej, a nawet językowej. Zbierzchowski opisuje akcję z perspektywy
Franciszka, dając wgląd w jego nieuporządkowany niekiedy tok myśli, często
niekoherentnych i rwących się, wprowadzających w konfuzję, który nagle
przeskakuje z jednego wątku do innego, z przeszłości w przyszłość, ze wspomnień
do ekstrapolacji i dyskusji ze swoimi bliskimi, tworząc wzburzony, niespokojny
nurt. Efekt zagubienia wzmacnia jeszcze olbrzymia intertekstualność, jaką
charakteryzuje się Holocaust F: odnaleźć w nim można nawiązania
do Diuny Herberta i Jądra ciemności Conrada,
sąsiadujące z inspiracjami muzyką Slayera i filozofią H.D. Thoreau, przy czym cytaty
te nie służą li tylko jako źródło przyjemności dla spostrzegawczych. W
rozpadającym się świecie Rammy funkcjonują jako kolejny znak upadku,
niekończący się recykling znaczeń i znaków, opis rzeczywistości w pigułce, w
którym nawet Thoreau funkcjonuje jak ironiczny i bezwartościowy eksponat
muzealny: mrzonka samotności w chacie nad jeziorem, w erze informacji
wciskającej się przez każdą szparę. Nawet konstrukcyjny „rozpad” powieści na
dwie części, dla wielu do pewnego stopnia do siebie nie przystających, dla mnie
osobiście jest oznaką właśnie dramatycznego niekiedy starcia Franciszka ze sobą
i ze światem: od bezpośredniej walki zbrojnej jako obrońca starego porządku,
poprzez upadek, poświęcenie i mozolną podróż – pielgrzymkę niemal – ku
odkupieniu, ponownej integracji swej tożsamości i uporządkowaniu
rzeczywistości.
Holocaust
F zdecydowanie nie prezentuje
optymistycznej wizji człowieczeństwa, wręcz przeciwnie: ludzie są tutaj słabi,
niemal zdegenerowani. W obliczu upadku nie stają mu naprzeciw, zadowalając się
eskapizmem i powolnym gniciem w oparach cudzych wspomnień. Pieniądze,
technologia, informacja – w rękach osób małych duchem to katastrofa w wersji
instant, choć są też tacy, dla których elementy te staną się barykadą i bronią
w pozbawionej perspektyw – ale koniecznej przecież – walce. Ta konieczność
przeciwstawienia się losowi, obrania celu i wystawienia świadectwa
człowieczeństwu przebija wyraźnie z tekstu Zbierzchowskiego i trochę szkoda, że
postanowił to jeszcze mocniej podkreślić w zakończeniu, wieńcząc starannie
wykaligrafowany wiecznym piórem tekst wielką kropką namalowaną markerem, aby
nikt przypadkiem jej nie przeoczył. Ów mankament nie zmienia jednak faktu, że Holocaust
F to znakomita powieść SF, intrygująca ciężkim klimatem, rozmachem
wizji i znakomitym stylem. Niewątpliwie jedna z najciekawszych fantastycznych
premier tego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz