Viv

Viv

poniedziałek, 16 grudnia 2013

[RECENZJA] Holocaust F, czyli przeciążenie systemu



Cezary Zbierzchowski
Holocaust F

Ocena: 8,5/10

Koniec świata, armageddon i totalne zniszczenie to jeden z najpopularniejszych motywów w SF, niezależnie od tego, czy używa się go do opisania rzeczywistości rozpadającej się na kawałki w oczekiwaniu na ostateczny cios, czy też wręcz przeciwnie – prób poskładania owych kawałków w ciężkich realiach postapokalipsy. Zmianie ulegają głównie źródła nadchodzącego kataklizmu: kiedyś obawiano się wojny nuklearnej, następnie ataku biologicznego, naturalnych katastrof wywołanych zanieczyszczeniem środowiska; wreszcie konfliktu totalnego, wywołanego nierównościami społecznymi i ekonomicznymi. Cezary Zbierzchowski w swej powieści dodaje do tego jeszcze jeden czynnik, tyleż groźniejszy, że powszechnie dostępny i pożądany: informację.

W Holocaust F pisarz wraca do świata Rammy, wykreowanego przez siebie w kilku opowiadaniach wchodzących w skład zbioru Requiem dla lalek, kreśląc wizję świata podlegającego permanentnemu rozpadowi: począwszy od ekonomii, poprzez relacje i hierarchie społeczne, technologię pożeraną przez wirusy i robactwo, aż po rachunki prawdopodobieństwa wywracające się na lewą stronę. Zbierzchowski nie śledzi jednak poszczególnych etapów tego procesu, nie przygląda się wszystkim aspektom rozpadu; zamiast tego raczej szkicuje jego ramy, wypełniając je na tyle, by stanowiły tło dla głównej historii, obracającej się wokół dwóch zasadniczych wątków: informacyjnej eksplozji i rozmycia granic tożsamości, dość mocno zresztą ze sobą powiązanych.

Współczesne SF przyzwyczaiło nas do czarnowidztwa, wizji przesiąkniętych uczuciem wyczerpania, w których człowiek w najlepszym przypadku jest niczym małpa biegająca z ostrą brzytwą. W powieści Zbierzchowskiego ową brzytwą stała się pogoń za wymianą informacji – byle szybciej, więcej, łatwiej – czego ostatecznym, utopijnym zwieńczeniem miał być Babilon – platforma wymiany plików Synergii, dwudziestopasmowa autostrada P2P bez ograniczeń prędkości. Ekspresowa nauka, natychmiastowa wymiana myśli i idei, partycypowanie w milionach wspomnień, bezpośrednia wymiana wszystkiego: Chińczyk może stać się Rammańczykiem, dostawca mleka bez trudu dokształci się w kwestii chemii organicznej. I jak zwykle ma to miejsce z utopiami, tak i tę ostatecznie trafił szlag, skutkując przemianą rzeszy userów w informacyjne zombie i powstaniem Szarańczy – terrorystów nowej ery, ze skutecznością drogowego walca miażdżących wszelki opór tych, którzy mają jeszcze siły przeciwstawić się rozpadowi świata. Mutacja Babilonu i przemiana w medialny dół ze skorpionami spowodowała jednocześnie całkowite przewartościowanie informacji – nowej waluty, nowego skarbu, wymagającego ochrony, innych dróg dystrybucji, odmiennych zabezpieczeń; pożądanego, ale wymagającego stałej kontroli i filtracji. To szczęście wyprzedzającego uderzenia, nikła nadzieja i perspektywa stałego – bądź jakiegokolwiek – celu, to przekleństwo ślepoty, szpiegostwa i rozmycia własnego ja w potoku cudzych wspomnień.

To ostatnie jest czynnikiem, który najbardziej przeraża głównego bohatera – Franciszka Eliasa III – co jest o tyle znaczące, że na jego walkę z rozpadem rzeczywistości nakłada się także walka z własną tożsamością: poddawaną stałej presji, niejednorodną, chwilami wręcz schizofreniczną. Ten strach przed dezintegracją jest niemal immanentnie wpisany w życie Franciszka, ponieważ jest on cradlerem – człowiekiem posiadającym możliwość przetransportowania swego mózgu z jednego ciała do drugiego, zyskując tym samym namiastkę nieśmiertelności. Jednak u Zbierzchowskiego to nie technologia ingerująca w ciało jest zagrożeniem, wręcz przeciwnie – człowieczeństwo nie jest definiowane poprzez posiadanie białkowej nogi czy wątroby, zaś techno-ulepszenia pozwalają walczyć z rozkładem i zachować poczucie celu. Mimo to Franciszek już od początku naznaczony jest rozchwianiem – rozpięty między przeszłością, której nie chce porzucić, a teraźniejszością, od której nie może uciec; nie daje się zdefiniować, a kolejne wydarzenia tylko pogłębiają strach przed rozpłynięciem się w morzu Synergii. Paradoksalnie więc wojna z Szarańczą w skali globalnej, z wojskowymi ofensywami, zasadzkami i morderczymi potyczkami staje się tylko częścią walki o zachowanie własnego ja, o jasno określony cel, podtrzymujący przy życiu i nadziei, do którego dąży się z palącą determinacją ułomnego, ale jednak człowieka.

Wspomniane tożsamościowe rekonfiguracje i przesunięcia zaznaczają się jednak nie tylko na płaszczyźnie fabularnej – przenikają one całą powieść, również w warstwie konstrukcyjnej, a nawet językowej. Zbierzchowski opisuje akcję z perspektywy Franciszka, dając wgląd w jego nieuporządkowany niekiedy tok myśli, często niekoherentnych i rwących się, wprowadzających w konfuzję, który nagle przeskakuje z jednego wątku do innego, z przeszłości w przyszłość, ze wspomnień do ekstrapolacji i dyskusji ze swoimi bliskimi, tworząc wzburzony, niespokojny nurt. Efekt zagubienia wzmacnia jeszcze olbrzymia intertekstualność, jaką charakteryzuje się Holocaust F: odnaleźć w nim można nawiązania do Diuny Herberta i Jądra ciemności Conrada, sąsiadujące z inspiracjami muzyką Slayera i filozofią H.D. Thoreau, przy czym cytaty te nie służą li tylko jako źródło przyjemności dla spostrzegawczych. W rozpadającym się świecie Rammy funkcjonują jako kolejny znak upadku, niekończący się recykling znaczeń i znaków, opis rzeczywistości w pigułce, w którym nawet Thoreau funkcjonuje jak ironiczny i bezwartościowy eksponat muzealny: mrzonka samotności w chacie nad jeziorem, w erze informacji wciskającej się przez każdą szparę. Nawet konstrukcyjny „rozpad” powieści na dwie części, dla wielu do pewnego stopnia do siebie nie przystających, dla mnie osobiście jest oznaką właśnie dramatycznego niekiedy starcia Franciszka ze sobą i ze światem: od bezpośredniej walki zbrojnej jako obrońca starego porządku, poprzez upadek, poświęcenie i mozolną podróż – pielgrzymkę niemal – ku odkupieniu, ponownej integracji swej tożsamości i uporządkowaniu rzeczywistości.

Holocaust F  zdecydowanie nie prezentuje optymistycznej wizji człowieczeństwa, wręcz przeciwnie: ludzie są tutaj słabi, niemal zdegenerowani. W obliczu upadku nie stają mu naprzeciw, zadowalając się eskapizmem i powolnym gniciem w oparach cudzych wspomnień. Pieniądze, technologia, informacja – w rękach osób małych duchem to katastrofa w wersji instant, choć są też tacy, dla których elementy te staną się barykadą i bronią w pozbawionej perspektyw – ale koniecznej przecież – walce. Ta konieczność przeciwstawienia się losowi, obrania celu i wystawienia świadectwa człowieczeństwu przebija wyraźnie z tekstu Zbierzchowskiego i trochę szkoda, że postanowił to jeszcze mocniej podkreślić w zakończeniu, wieńcząc starannie wykaligrafowany wiecznym piórem tekst wielką kropką namalowaną markerem, aby nikt przypadkiem jej nie przeoczył. Ów mankament nie zmienia jednak faktu, że Holocaust F to znakomita powieść SF, intrygująca ciężkim klimatem, rozmachem wizji i znakomitym stylem. Niewątpliwie jedna z najciekawszych fantastycznych premier tego roku.

Brak komentarzy: