Kolejny tekst wygrzebany z odmętów Internetu, którego wolałbym nie gubić. Plus świetna powieść na tapecie.
Dworzec Perdido
China Mieville
Ocena: 10/10
Posiadanie
dużej biblioteczki czasem bywa kłopotliwe – bowiem wcześniej czy później
przyjdzie taki moment, gdy ilość posiadanych tomów przewyższy możliwości
przerobowe czytającego. Co wtedy? Ano, książki będą smętnie leżeć na półce w
oczekiwaniu na swoją kolej, która może przyjść za dwa tygodnie albo za dwa
lata. Tak było w przypadku mojego egzemplarza Dworca Perdido Chiny
Mieville’a – pół roku minęło, zanim znalazłem chwilę czasu, by wreszcie zabrać
się za opasłe tomiszcze i zmierzyć się z tą kultową już powieścią. Powiem tyle:
z jednej strony pluję sobie w brodę, że nie zrobiłem tego wcześniej, z drugiej
cieszę się z tego niezmiernie; gdybym zabrał się do tego kilka lat temu,
możliwe, że nie doceniłbym w pełni jej wartości.
I
nie dlatego, iż odkrywa przed czytelnikiem prawdy objawione, że otwiera przed
nim drzwi samouświadomienia lub wywraca jego światopogląd na lewą stronę. W
gruncie rzeczy Dworzec Perdido można
zakwalifikować jako fantastykę rozrywkową, która w księgarniach ląduje na
półkach między twardą SF a wampirzymi romansidłami. Wszystko rozbija się jednak
o skalę: podczas gdy typowe czytadło lub popularną powieść można porównać do
tabliczki czekolady – słodkiej, acz niewielkiej – książka Chiny Mieville’a
przypomina paterę wypełnioną wszelkimi rodzajami łakoci: począwszy od muffinek
z nadzieniem czekoladowym, poprzez wafle z kremem, babeczki z karmelem i polane
lukrem pączki z różą. Co więcej: tam, gdzie zazwyczaj taka mieszanka
poskutkowałaby próchnicą i rozstrojem żołądka, tutaj to wszystko układa się w
kompozycję paradoksalną: harmonijną w swym chaosie, matematycznie wykalkulowaną
w swej przesadzie i szalenie sycącą w swej powierzchownej, pustej
kaloryczności.
Świadom
jestem tego, iż może to wszystko brzmieć dziwnie, jeśli nie śmiesznie, jednak
trudno mi mówić o Dworcu Perdido w
sposób pozbawiony pewnej przesady, która jest od początku do końca wpisana w tę
powieść. Jest jak wielkanocna baba – z każdą kolejną przeczytaną stroną puchnie
coraz bardziej od kotłujących się w niej wątków, motywów, stylistyk i konwencji,
których wystarczyłoby na obdzielenie kilku, jeśli nie kilkunastu innych
książek. Znajdziemy tu niemal wszystko: skomplikowane intrygi kryminalne, nieco
steampunkowe science-fiction z samoistnie zrodzoną sztuczną inteligencją, mocny
horror, opowieść drogi, a wszystko doprawione wątkami obyczajowymi czy
społecznymi. Ten eklektyzm z początku może wydać się zaskakujący, a nawet
przytłaczający, ale autorowi znakomicie udaje się połączyć wszystkie te
stylistyki, narzucić im odpowiedni kształt, tworząc zwartą, niemal monolityczną
konstrukcję. Nie ma tutaj nieznaczących epizodów, pozostawionych samym sobie –
nawet szczególiki, podane niejako przy okazji, wcześniej czy później okazują się
być elementami mającymi duży wpływ na kształt fabuły. A przyznać trzeba, że
takowych detali jest mnóstwo – tym większy respekt budzi więc zdolność
Mieville’a do trzymania tego wszystkiego w ryzach. Buduje on jednocześnie kilka
wątków, uzupełniając je o luźne epizody, skacząc i klucząc pomiędzy nimi, ale
ani na moment nie traci panowania nad całością, umiejętnie dozując informacje i
podkręcające napięcie budujące atmosferę dekadenckiego i zgniłego Nowego
Corbuzon.
"Construct Council", czyli świetny fanart jest świetny Źródło: Fred Gambino, http://www.alisoneldred.com/blog/?p=384 |
Właśnie,
Nowe Corbuzon... Ogromny, urbanistyczny moloch, miasto-państwo kierowane twardą
ręką Burmistrza i aparatu milicyjnego, koszmarny wytwór dziesiątek pokoleń
biednych i bogatych... W Dworcu Perdido znajdziemy wielu barwnych bohaterów: garudę Yagharka, którego
wypełniony złotem mieszek rozpocznie w mieście prawdziwy koszmar, zapalonego
naukowca Isaaca, pracującego nad wynalazkiem mogącym odmienić świat, zaangażowaną
politycznie dziennikarkę Derkhan, nieludzkiego Tkacza, bezwzględnego burmistrza
Rudguttera, Lin – znakomitą artystkę khepri i wielu, wielu innych. Wszyscy oni
żyją w mieście, walczą z narastającą grozą, szukają drogi do wolności, kochają,
cierpią i zabijają. Jednak im dłużej przyglądałem się ich działaniom, im dalej
brnąłem w powieść, tym mocniej docierało do mnie, iż postacie te – choć ważne –
nie są głównymi bohaterami książki. Tym bowiem jest niewątpliwie samo miasto,
wielkie Nowe Corbuzon, dystopia doskonała, jednocześnie intrygująca i
przerażająca. Mieville stworzył na kartach powieści twór niewątpliwie
szczególny: metropolię łączącą w sobie szereg przeciwności, które już dawno
powinny zaprowadzić ją na skraj upadku, a ona mimo to nadal trwa w swej
karykaturalnej, koślawej formie. Obszary potwornej biedy sąsiadują z
dzielnicami bogatymi i pięknymi; ludzie egzystują obok dziwacznych ras o
odmiennych systemach wartości czy etyki; przestępcy zostają skazani na
prze-tworzenie, zmieniające ich na przykład w skrzyżowanie człowieka z parową
maszyną tłoczącą; tutaj istnieje także potworna moc taumaturgiczna, skałkowe
karabiny i sztuczna inteligencja mechanicznych konstruktów, a wszystko to
tworzy chaotyczną, a mimo to spójną mozaikę. Wiele jest książek, w których
działania bohaterów odmieniają świat, a przynajmniej pewien wycinek
rzeczywistości. W przypadku Dworca Perdido to miasto odmienia bohaterów, bez niego nic nie jest możliwe. Ono
przyciąga swą różnorodnością i wachlarzem możliwości, odpycha smrodem, ubóstwem
i dekadencją, intryguje życiem prowadzonym po zmroku. Nikt, kto choć przez
chwilę znalazł się w mieście, stał w cieniu posępnych Kości, ukląkł przed monumentalną
bryłą Dworca Perdido, nigdy nie pozostanie taki sam – ta metropolia zmienia,
odczłowiecza, psuje, ale czasem również daje drugą szansę na odmianę swego
życia.
Sposób,
w jaki Mieville odmalowuje portret tego szalonego, urbanistycznego tworu jest
równie niesamowity jak samo Nowe Corbuzon: czytając powieść czułem się, jakbym
przedzierał się przez wąskie, labiryntowe uliczki miasta, brnął w jego
ściekach, oddychał zepsutym powietrzem pełnym smogu, a każdy opisany obraz
uderzał we mnie z potworną wręcz mocą. Dziwaczne, nieludzkie konstrukcje, groteskowi
prze-tworzeni, umykające percepcji włókna tkaniny rzeczywistości – niezależnie
od tego, jak bardzo szalone i pokrętne są pomysły autora, plastyczność i
szczegółowość ich opisów jest niesamowita. Czytelnik nieodmiennie ma wrażenie
obcowania w kotle, z którego chciałby natychmiast uciec, a mimo to zostaje,
zaintrygowany tym chaosem form. Jeśli coś mogłoby niektórym przeszkadzać, to
pewna polityczność opowieści – fakt, iż autor jest marksistą wyraźnie widać w
sposobie ukazania władz Nowego Corbuzon: skorumpowanych, trzymających miasto w
żelaznym uścisku i niewahających się używać milicji, ale jednocześnie
uzależnionych od „sponsorów” ze świata wielkiego biznesu i przemysłu. Jednak
tak naprawdę nie ma to – przynajmniej dla mnie – żadnego znaczenia: urbanistyczny
moloch dalej poraża swą wizją, niezależnie od ideologii, jaka stała za jego
stworzeniem.
Polecam
Dworzec
Perdido z całego serca. To powieść
znakomicie napisana, zaskakująca niesamowitymi pomysłami, a jednocześnie
rewelacyjnie skonstruowana pod względem dramaturgicznym. Duszny klimat uderza
juz od pierwszych stron, a napięcie w niektórych partiach książki powoduje, iż
czytelnik siedzi jak na szpilkach. Lektura powieści Mieville’a przypomina
podróż przez skomplikowany labirynt: jest ciężko, serce dudni jak młot, uczucie
klaustrofobii narasta, ale determinacja pcha do przodu aż do finału. Nie jest
to rzecz dla każdego: tutaj każde zwycięstwo ma gorzki posmak, a dobra nie
znajdzie się prawie wcale. Jeśli jednak ktoś jest gotowy zanurzyć się bez
reszty w tej szalonej wizji, z pewnością nie będzie zawiedziony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz