Viv

Viv

piątek, 13 marca 2015

[FILM] Kino w animowanym bezczasie, czyli słówko o "Millennium Actress" Satoshiego Kona.

Tekst był pierwotnie referatem konferencyjnym. 
Opublikowany początkowo na blogu Sekcji Japońskiej DKN UJ.


Źródło: wikipedia
Satoshi Kon (1963 – 2010) bez wątpienia należał do najciekawszych i najbardziej obiecujących twórców japońskiej animacji. Mimo niewielkiego dorobku reżyserskiego (cztery filmy pełnometrażowe i jeden serial) zdołał zyskać sobie miano artysty oryginalnego, poszukującego nowych rozwiązań formalnych, skupiającego się na tematach typowych – jak chcieliby niektórzy – bardziej dla kina aktorskiego niż animacji. Tworzył konsekwentnie produkcje skierowane do dorosłej publiczności, które łączył charakterystyczny styl graficzny oraz typowy dla Kona zestaw motywów: relacja między fanem a idolem, rozpad tożsamości i jej rekonstrukcja, kobieca postać będąca przedmiotem męskiego spojrzenia czy też samo medium filmowe. Jest wreszcie charakterystyczna dla całej twórczości reżysera dążność do stworzenia na ekranie kinowego odpowiednika trompe l'oeil – harmonijnego połączenia iluzji i rzeczywistości, snu i jawy w jeden, pozbawiony granic i szwów ciąg obrazów. Wszystko to sprawia, że – mimo niezaprzeczalnej oryginalności, efektownej oprawy i bezbłędnej reżyserii – filmy Satoshiego Kona na światowym rynku pozostają słabiej znane, a on sam znajduje się w cieniu chociażby Hayao Miyazakiego, którego produkcje są zdecydowanie przystępniejsze, bardziej uniwersalne i skierowane do młodszego widza.
                Trudno wyobrazić sobie lepszy pełnometrażowy debiut niż ten, który stał się udziałem Kona. Jego Perfect Blue (1997) okazał się wielkim wydarzeniem, którego dojrzałość i tematykę niejednokrotnie porównywano z kinem aktorskim. Kon zaprezentował w nim historię początkującej aktorki Mimy, rezygnującej z kariery popowej gwiazdki na rzecz kinematografii. Decyzja ta wywołuje długi łańcuch coraz drastyczniejszych wydarzeń, w które zamieszany będzie jej psychofan, oddany „prawdziwej Mimie” – fetyszyzowanemu, scenicznemu wizerunkowi idolki. Perfect Blue zaskakiwał nie tylko realistyczną, ponurą fabułą, analizującą najbardziej wynaturzone stadium relacji idola i jego fana oraz postępujący rozpad psychiki bohaterki, ale przede wszystkim użyciem samego medium, jakim był film animowany. Perfect Blue pokazywał w całej okazałości skłonność Kona do zacierania granicy między rzeczywistości, fikcją i wizjami produkowanymi przez umęczoną psychikę bohaterki.

                Kontekst debiutu Satoshiego Kona warto przywołać, gdyż dla wielu Millennium Actress (2002) znajduje się w siostrzanej relacji z historią Mimy. Czy słusznie? Sam reżyser nie przeczył, iż oba filmy skupiały się na tym samym temacie: związku między fanem, otaku, a obiektem jego uwielbienia, oraz że „pokazują ciemną i jasną stronę tej samej relacji”. I rzeczywiście, przyglądając się filmowi od strony fabularnej można dostrzec, że związek między admiratorem a idolem również oparty jest na idealizacji, kompensacyjnym, fanatycznym konsumowaniu dzieł gwiazdy i próbie pewnego symbolicznego zawłaszczenia, lecz pozbawionego najlżejszego rysu destruktywnego. Genya Tachibana, reżyser z niewielkiego studia filmowego, nie ma w sobie nic z monstrualności prześladowcy Mimy: to mężczyzna w średnim wieku, zakochany w obrazie Chiyoko Fujiwary – gwiazdy nieobecnej na ekranach od ponad trzydziestu lat. Po długich poszukiwaniach wreszcie odnajduje kobietę i prosi o pozwolenie na stworzenie dokumentu traktującego o życiu aktorki, obiecując w zamian coś, co według jego słów miało do niej należeć. Owym artefaktem okazuje się stary klucz, który staje się jednocześnie impulsem, skłaniającym ją do opowiedzenia o swoim życiu, karierze, a przede wszystkim wielkiej, niespełnionej miłości do lewicującego malarza, będącej motorem napędowym jej działań.

Zmiana płaszczyzny czasowej jest bardzo widoczna w stylu graficznym i kolorystyce
                Gdyby poprzestać tylko na warstwie referencyjnej, Millennium Actress z pewnością nie wychodziłoby poza obręb romantycznej opowieści o wielkiej, tragicznej miłości i pogoni za ukochanym. W takim przypadku motyw „filmu w filmie”, jaki ma spełniać produkcja Tachibany, byłby tylko fabularnym pretekstem to opowiedzenia wzruszającej historii, wpisanej w formę dokumentu. Również sama postać Fujiwary – gdyby przyjąć jedynie perspektywę gatunkową – nie stanowiłaby żadnej nowości w kinie. Co prawda daleko jej do znanych z anime długonogich dziewcząt o bujnych, kolorowych czuprynach i niekompletnej garderobie, ale wciąż pozostaje śliczną kobietą, przyciągającą męskie spojrzenia. Jako obiekt uwielbienia jest niedostępna, ale zarazem zwraca na siebie uwagę, promieniuje spokojem, urokiem osobistym i pięknem. Jest przy tym jednak postacią skrojoną na miarę; jej działaniami nie kieruje chęć samospełnienia czy ambicji, ale miłość do bezimiennego malarza. Pod tym względem Chiyoko nie należy do skomplikowanych, silnych postaci kobiecych – prezentuje raczej tradycyjny model kobiecości, w którym żeńska postać poświęca się, ponosi ofiarę dla miłości i to z niej czerpie determinację.
                Taka interpretacja miałaby jednak rację bytu jedynie w przypadku rozpatrywania postaci Chiyoko jako realistycznej, „pełnoprawnej” kobiety, filmu zaś – jako typowego melodramat. Tymczasem dla Satoshiego Kona figura aktorki jest raczej swego rodzaju przekaźnikiem, którego zadaniem jest ukazanie określonego znaczenia, reprezentacją i uosobieniem – w tym przypadku okresu klasycznego kina japońskiego, jakim były dekady od lat trzydziestych do końca lat siedemdziesiątych. Millennium Actress nie czyni tego jednak w sposób konwencjonalny, utrzymany w tradycji biopiców, gdzie gwiazda w serii retrospekcji wspomina swoje życie i twórczość, widz zaś śledzi jej losy na tle przemian historycznych. Nie znaczy to, że film Kona całkowicie ucieka od takiej formuły – także tutaj narracja rozdziela się na trzy płaszczyzny: teraźniejszą, w której Tachibana i jego kamerzysta kręcą swój dokument; historyczną, gdzie widz obserwuje koleje losów Chiyoko oraz medialną, złożoną z filmowych kreacji bohaterki. Dodatkowo płaszczyzny te różnią się między sobą sposobem obrazowania – pierwsza kręcona jest w szerokiej palecie barw; w drugiej kolory są mocno przygaszone, nieco wyblakłe, jak na starej fotografii; trzecia wreszcie odcina się od pozostałych m.in. użyciem różnych technik malarskich do wykonania tła, oraz zmienną ikonografią związaną z gatunkami filmów Chiyoko. Mogłoby się więc wydawać, iż pod względem konwencji Millennium Actress będzie filmem dość tradycyjnym. Jednak typową dla Kona strategię zacierania granic między realnością a iluzją zdradza już otwarcie filmu: w pierwszej scenie widzimy bazę kosmiczną i astronautkę, przygotowującą się do odlotu mimo protestów innego członka załogi. Kobieta wchodzi na pokład i uruchamia silniki, a to, co widz brał za wstrząsy przy starcie, okazuje się trzęsieniem ziemi, zaś wydarzenia w kosmosie – sceną z jednego z filmów, jaki ogląda Tachibana.
Kiedy reżyser wreszcie znajduje aktorkę i zaczyna kręcić, wydaje się, że opisany zabieg był tylko interesującym trickiem, mającym przyciągnąć uwagę widza – tym bardziej, że narracja zaczyna się dość tradycyjnie: kiedy Chiyoko zaczyna opowiadać, retrospekcja przenosi bohaterów do lat trzydziestych. Widać młodą dziewczynę, lekko zażenowaną toczącą się dyskusją, staromodną matkę, producenta filmowego perorującego o konieczności podnoszenia morale żołnierzy, a także... Tachibanę i jego kamerzystę, filmujących całą rozmowę. Ich obecność, choć zaskakująca, da się wytłumaczyć funkcją obserwatorów, rejestrujących przeszłość wyłaniającą się z opowieści Chiyoko, jednak wraz z rozwojem fabuły ich status w przedstawianej rzeczywistości staje się coraz bardziej problematyczny. Z jednej strony fakt, iż ubrani są współcześnie i nikt ich nie widzi, każe postrzegać ich jako bezcielesną, acz nie pozbawioną osobowości instancję kamery. Z drugiej wiele elementów wskazuje, iż częściowo przynależą do tej rzeczywistości: gdy dochodzi do pierwszego spotkania Chiyoko z malarzem, operator – filmując scenę z ukrycia – stwierdza, że „czuje się jak prześladowca”, zaś gdy wraz z dziewczyną podążają za artystą na dworzec kolejowy, po długim biegu mają trudność ze złapaniem oddechu. Ta sama scena staje się zresztą kolejnym etapem znoszenia granic między płaszczyznami: kiedy aktorka na dworcu obserwuje pociąg, którym odjechał jej ukochany, widz jest przekonany, że to faktyczne zdarzenie z życia dziewczyny – wskazywałaby na to zarówno zachowana ciągłość narracji, jak i przyjęty klucz kolorystyczny. Zaraz jednak pojawia się dialog między postaciami:

[Kamerzysta]: I to jest dramat!
[Tachibana]: Ryczałem na tej scenie pięćdziesiąt trzy razy!
[Kamerzysta]: Kręcimy film w filmie?!

                Jeszcze większe zaskoczenie budzi scena w Mandżurii, gdzie Chiyoko ma nadzieję odnaleźć ukochanego. Pociąg którym jedzie zostaje nagle napadnięty przez bandytów i zaczyna płonąć. Bohaterka rzuca się do ucieczki, jednak po otwarciu drzwi do następnego przedziału okazuje się, że cała trójka, wraz z Tachibaną i kamerzystą, znalazła się w... oblężonym średniowiecznym zamku, ostrzeliwanym przez wrogie wojska. W tym momencie rodzi się pytanie: czy fragment filmu, który oglądamy, jest swego rodzaju transpozycją ataku na pociąg, użytą w czasie kręcenia? A może stanowi on komentarz Chiyoko, ekwiwalent pokazujący to zdarzenie w sposób bardziej emocjonujący? Jest to tym trudniejsze do określenia, że nagle w narrację medialną zaczyna się aktywnie wpisywać Tachibana, wcielając się w postać lojalnego generała, pomagającego dziewczynie w ucieczce. W finale tej sekwencji, kiedy uciekającą dwójkę próbuje powstrzymać Człowiek z Blizną (uosabiający opresyjny militaryzm) a generał zostaje postrzelony, akcja nagle przenosi się do czasów współczesnych, widz zaś ma okazję uśmiechnąć się, przyglądając się bohaterom odgrywającym wspomnianą scenę postrzału, przy widocznym braku entuzjazmu operatora.

Obiektywny obserwator czy (współ)twórca narracji?
                Podobnego rodzaju momentów, kiedy trudno określić, czy mamy do czynienia z fragmentem biografii Fujiwary czy też ze scenami z jej filmów, jest w Millennium Actress wiele. Oba te porządki mieszają się ze sobą, wywołując konfuzję nie tylko u widza, ale także u filmowców, ze szczególnym wskazaniem na kamerzystę (kiedy akcja przenosi się do Kyoto epoki Edo, z przekąsem pyta: „Czy to nie miał być film dokumentalny?”). Kon z rozmysłem zaciera granicę między wszystkimi płaszczyznami, uniemożliwiając jednoznaczne stwierdzenie, na ile wydarzenia z filmów są inspirowane prawdziwymi przeżyciami Chiyoko, a na ile komentarzem do jej poczynań. Jednak reżyser nie czyni tego dla czystej rozrywki; zabiegi te podporządkowane są natomiast określonemu projektowi artystycznemu. Millennium Actress bowiem, wykorzystując konwencję „filmu w filmie”, przekształca się w nostalgiczną opowieść o klasycznym okresie japońskiego kina, swoistego rodzaju autobiografię kinematografii wraz z jej historycznym kontekstem, stworzoną przez samo medium filmowe, czy wręcz „animowany list miłosny” do wielkiej tradycji powojennej, japońskiej kinematografii. W takim ujęciu zrozumiałe okazuje się nie tylko zastosowanie formy polegającej na rozmywaniu granicy między płaszczyznami, ale także kształt, jaki przybrała postać Fujiwary. W formie, jaką nadał jej Kon, Chiyoko może służyć za uosobienie Japonii: jeśli przyjrzeć się jej życiu, okaże się, że zawiera ono w sobie najważniejsze wydarzenia tamtego okresu. Urodziła się w roku 1923, w czasie wielkiego trzęsienia ziemi w Tokio; jej dzieciństwo przypadło na lata trzydzieste, kiedy w kraju panowały nastroje militarystyczne, zaś ona sama uczestniczyła w kręceniu filmów w Mandżurii; przeżyła bombardowania w czasie II wojny światowej, a po jej zakończeniu brała udział w odbudowie kraju. Dla wielu obraz historii wypływający z Millennium Actress będzie niepełny: nie znajdziemy w nim ani odniesień do działań Kraju Kwitnącej Wiśni w wojnie na Pacyfiku, ani do amerykańskiej okupacji z lat 1945 – 1952, samą modernizację kraju również przedstawiono dość oszczędnie. Ponownie jednak: decyzja ta ma dwojakie podłoże. Po pierwsze: najważniejszą postacią jest Chiyoko, zaś jej historia ma charakter cykliczny, nie linearny – niezależnie, czy będąc młodą dziewczyną w prawdziwym życiu, czy też grając żonę feudała lub pielęgniarkę w filmie, aktorka opowiada wciąż tę samą opowieść o szaleńczej pogoni za utracona miłością. Po drugie: historia Japonii w sposób nierozerwalny wiąże się z kinematografią, która w widoczny sposób współgrała z sytuacją polityczną i gospodarczą. We wspomnianej już scenie rozmowy matki Chiyoko z przedstawicielem studia Ginei jednym z argumentów producenta jest konieczność dbania o morale żołnierzy – to czytelne odwołanie do funkcji agitacyjnej, jaką spełniać miało kino w latach trzydziestych. Podobnie w okresie powojennym, kiedy Chiyoko stwierdza „Po wojnie przeżyliśmy tylko dzięki filmom. Brakowało żywności, ubrań... To pasja tworzenia dawała nam siłę.” Fakt ten nie jest tylko wymysłem reżysera, tudzież wspomnieniem przepuszczonym przez filtr nostalgii: sytuacja, w której przemysł filmowy był szansą na zdobycie dobrej pracy była wówczas czymś normalnym – w podobny sposób znalazł zatrudnienie chociażby Toshiro Mifune, którego wytwórnia Toho najęła niejako „przypadkiem”, angażując jako aktora, a nie operatora kamery.
                Jednak kwestie historyczne nie są głównym wątkiem Millennium Actress, choć stanowią jej bardzo ważny element. Najistotniejszy jest dyskurs biograficzny związany z postacią Chiyoko, rozgrywany na dwóch poziomach. Na pierwszym, czysto fabularnym, obraz Kona jest po prostu opowieścią o kobiecie, snującej historię swego życia i twórczości; aktorce, która pojawiała się niemal w każdym, klasycznym japońskim filmie. Jednak na drugim, wyższym poziomie, Millennium Actress okazuje się nie tyle biografią fikcyjnej gwiazdy, co pewnego okresu kina, autobiografią snutą już nie przez konkretną osobę ze świata przedstawionego, ale samo medium anime. Tak jak dla Chiyoko klucz staje się impulsem do otwarcia wrót pamięci, tak dla reżysera jest on okazją do podróży w przeszłość, do złotych czasów kina. Warto przy tym zauważyć, iż forma, jaką wybiera Satoshi Kon dla tego pełnego nostalgii hołdu nie opiera się na prostych, bezpośrednich cytatach z filmów, bądź używaniem fragmentów konkretnych obrazów w charakterze eisensteinowskiej atrakcji. Wzbraniałbym się również przed nazwaniem Millennium Actress filmem postmodernistycznym: oczywiście, łatwo dostrzec zacieranie granic między porządkami, płynność i podważanie statusu obrazu, wielość odniesień do historii Japonii, jej kina i sztuki, jednak zabiegi te nie mają na celu prostej zabawy, żerowania na tym, co było; służą raczej wskrzeszeniu owej tradycji, a może nawet pokazaniu, że wciąż jest tradycją żywą. Wracając jednak do kwestii nawiązań – te sięgają głęboko, leżąc już u podstawy konstrukcji osoby Chiyoko. Bowiem obok wątku historycznego ważnym elementem budującym jej postać jest wpływ filmowego „ideału kobiecości”: kochającej, uczciwej, oddanej, zdolnej do poświęcenia, ale również silnej dziewczyny, jaką portretowały między innymi filmy Yasujiro Ozu czy Kenji Mizoguchiego. Aktorki z ich filmów stały się zresztą pewnym wzorcem dla Fujiwary – sam Kon wspominał w wywiadach o inspiracjach, jakie czerpał z sylwetek Kinuyo Tanaki oraz Setsuko Hary (której wpływ na bohaterkę widać wyraźnie – zarówno poprzez fakt, że Chiyoko również sama w pewnym momencie rezygnuje z kariery, jak i jej stylizacji w latach sześćdziesiątych). W gruncie rzeczy sama postać dziewczyny jest cytatem, wewnątrz-filmowym konstruktem, co sprawia, że jej opowieść nie jest prowadzona już z punktu widzenia pojedynczej postaci, ale pewnej instancji kina, elementu jego tradycji. Innymi słowy można stwierdzić, że kino mówi o sobie samym.
                A zdecydowanie ma o czym mówić. Satoshi Kon portretuje japoński film w niemal wszystkich jego charakterystycznych aspektach: w swej pogoni Chiyoko zahacza o obrazy jidai-geki, melodramaty, dai-kaiju eiga, kameralne filmy z rodzaju shomin-geki i wiele innych, naznaczając je swoim charakterem, a tym samym włączając jako element składowy do kulturowej tradycji. Kon w wywiadach wielokrotnie powtarzał, że nie jest specjalistą, jeśli chodzi o kinematografię Japonii: przyznawał, że widział zbyt mało filmów, by rozmawiać o niej z przekonaniem. Być może to jest właśnie przyczyna, dla której owa „autobiografia kina” przybiera kształt pewnego rodzaju misterium, niedostępnego dla osób postronnych. Uważny widz z łatwością wyłapie liczne nawiązania: przędzarkę zjawę, przepowiadającą los niczym w Tronie we krwi (1957) Akiry Kurosawy oraz ucieczkę bohaterów, mogącą przywodzić na myśl Ukrytą Fortecę (1958) tego samego reżysera. W trakcie wędrówki Chiyoko spotyka na swej drodze zarówno wielkiego potwora, kojarzącego sie jednoznacznie z Gojirą (1954) Ishirō Hondy, jak i prostego, oddanego mężczyznę, służącego jej pomocą niczym bohater Rikszarza (1958) Hiroshiego Inagakiego. Także Yasujiro Ozu otrzymał należne mu miejsce:  w jednej ze scen widzimy plan filmowy, pod względem konstrukcji scenografii a nawet układu postaci w kadrze kojarzący się jednoznacznie z produkcjami kręconymi z Setsuko Harą, jak Późna wiosna (1949) czy Tokijska opowieść (1953), nie wspominając już o mniej uchwytnych nawiązaniach do filmów Mizoguchiego, kina chambara czy serii Torakku Yarō (1975 – 1979). Wszystkie te cytaty wkomponowane są w historię Chiyoko, stanowią komentarz jej wędrówki, jednocześnie jednak – z uwagi na rozmycie granic między rzeczywistością a iluzją – stapiają się z jej życiem, tworząc łańcuch, którego nie można rozdzielić; interpretacja jednej tylko płaszczyzny, przy ignorowaniu pozostałych, musi skończyć się fiaskiem. To jest być może powód, dlaczego wielu uważa Millennium Actress za film zbyt hermetyczny i wymagający konkretnej wiedzy, by mógł odnieść międzynarodowy sukces i spodobać się szerokiemu gronu publiczności.

Japońska kultura w pigułce: przekrój przez konwencje, style i gatunki
                To zaś prostą drogą kieruje nas w stronę zagadnienia spojrzenia i odbioru. Przywołując po raz kolejny relację fan – idol, Chiyoko można utożsamić z ową bogatą tradycją kina, która dała światu wiele wspaniałych dzieł i którą należy podziwiać. Tachibana jednak nie jest prostym konsumentem produktów japońskiej kultury; jego chęć nakręcenia filmu o Chiyoko można rozpatrywać jako chęć ochrony, próbę zakonserwowania tej – jak się wydaje, przemijającej – epoki i tradycji. Więcej: przestaje on być „zwykłym” wyznawcą – w pewnym momencie aktywnie włącza się w opowieść Chiyoko, snując swój wątek obok jej, dopowiadając pewne fakty z własnego punktu widzenia: uczestnika, dla którego ten wycinek historii pozostaje wciąż żywy. To tłumaczy, dlaczego Tachibana świetnie odnajduje się w nagłych przeskokach między płaszczyznami w tym rozmytym świecie, w przeciwieństwie do swego kamerzysty, uosabiającego młode pokolenie. Jego nieprzystosowanie do dyskursu narzuconego przez narrację Chiyoko pokazuje brak zainteresowania historią i tradycją, wręcz oderwanie od niej – najpełniej ukazuje to scena bombardowania, kiedy – widząc zdemolowane miasto i amerykańskie bombowce na niebie – na poważnie zastanawia się, czy nie trafił właśnie do filmu science-fiction. Jednak nawet i on po pewnym czasie ulega wpływowi aktorki/kina, poddając się magii jej opowieści. W tym kontekście warto również zapytać o pozycję samego Satoshiego Kona w obrębie Millennium Actress, która wydaje się nie do końca oczywista. Najprostszym i najbardziej oczywistym rozwiązaniem byłoby utożsamienie Kona z Tachibaną: obaj należą do starszego pokolenia, są twórcami pragnącymi zachować pewną tradycję, część kultury swego kraju, a przy okazji oddać jej należyty hołd. Rzecz w tym, że Tachibana jest człowiekiem głęboko zanurzonym w tej nostalgicznej narracji, doskonale się w niej odnajduje, nie wspominając już o szczerym zachwycie nad różnymi przejawami kultury, począwszy od kina, poprzez sztukę parzenia herbaty a nawet symbolikę związaną z kwiatami. Kon tymczasem szczerze przyznaje, że dopiero praca nad filmem pozwoliła mu odkryć i docenić pewne elementy kultury własnego kraju:

Tak, przekopałem się przez wiele książek, aby zapewnić filmowi realizm. Wtedy też zrozumiałem, jak mało wiedziałem o japońskiej historii i kulturze, a nawet zwyczajach. Byłem ignorantem jeśli chodzi o kulturę mojego kraju. Wydało mi się zarozumiałe w takim wypadku nawet myślenie, że mógłbym stworzyć film w rodzaju Millennium Actress. [...] Przestudiowałem wiele aspektów. Dla przykładu: nie wiedziałem dotychczas wiele o tradycyjnym, japońskim kimonie. Może to brzmi zabawnie, ale to fakt. Sam nosiłem takie kimono tylko kilkukrotnie w ciągu ponad trzydziestu lat życia. [...] Dlatego przestudiowałem formy kimona w różnych okresach historycznych. Musiałem nauczyć się ich podstawowego kroju. Musiałem też zrozumieć, że konkretny styl kimona koresponduje z określonym czasem. [...] Chciałem pozyskać zarówno wiedzę, jak i zrozumieć te aspekty. Było to trudne, ale owocne. Zacząłem uczyć się o tym wszystkim w czasie tworzenia Millennium Actress.

Jest więc w tym poznawaniu własnej kultury podobieństwo do postawy kamerzysty, którego zachwyt nad bogactwem znaczeń i wartości uosabianych przez Chiyoko jest procesem postępującym stopniowo, przybierającym na sile wraz z zagłębianiem się w opowieść. Dla niego również owa „filmowa biografia” przerodziła się z prostego rejestrowania i konstruowania historii w długą, piękną, a momentami szaloną podróż ku przeszłości.
Fakt takiego rozbicia instancji autora na miłośnika kultury Japonii (czy wręcz otaku, bo Tachibana dobrze pasuje do tej kategorii) i kogoś, kto dopiero ją odkrywa, każe zastanowić się jeszcze nad jednym aspektem filmu. Jednym z często powtarzających się motywów są ruiny. Zresztą juz na samym początku Kon pokazuje nam obraz hal filmowych studia Ginei, w których powstawały największe jej produkcje, teraz zaś zapadła decyzja dotycząca rozbiórki kompleksu. Obraz burzonych budynków wytwórni powraca w finale, kiedy Chiyoko zostaje odwieziona do szpitala, zaś widok walących się w gruzy budynków zostaje skorelowany z losem aktorki, której życie się kończy. Mogłoby się więc wydawać, że przesłanie reżysera jest czytelne: oto odchodzi pewna epoka, a jedyną szansą na jej „uratowanie” są nostalgiczne wyprawy w przeszłość, czynione przez zapaleńców w rodzaju Tachibany – tyleż ciekawe, co niepewne, jeśli chodzi o efekty. Ja jednak skłonny byłbym zaryzykować tezę, że Kon tworzy opowieść nie o kinie przemijającym, odchodzącym w niepamięć, ale paradoksalnie wciąż żywym, wyraźnym, niezależnym od prostego podziału czasu na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Susan Napier w swojej książce Anime from Akira to Howl’s Moving Castle przytacza fragmenty dyskusji, poświęconą pytaniu, czy anime jest dla japońskiej kultury czymś swoistym, typowym tylko dla Kraku Kwitnącej Wiśni, nowym rodzajem orientalizmu, czy też jest to produkt „pozbawiony zapachu”, rządzący się własnymi prawami, niekoniecznie przywiązany do różnych oznak „japońskości”. Warty bliższego oglądu byłby zwłaszcza ostatni wariant, w którym anime okazuje się formą nie dającą poczucia tożsamości narodowej, a wręcz tworzoną w kontrze do współczesnej Japonii. Anime bowiem nie odzwierciedla „prawdziwego” świata – tworzy swój własny, oparty na zasadach wypracowanych samodzielnie w obrębie medium.
                Powyższa koncepcja została stworzona w celu opisania kwestii czy, a jeśli tak, to na ile, anime przejawia możliwość formułowania charakterystyki narodowej i budowania tożsamości Japonii. Mogłoby się wydawać, że byłoby z mojej strony dużym nadużyciem wykorzystywanie pewnych jej wątków do opisu Millennium Actress (bardzo mocno przecież związanego z japońską kulturą i historią), zaryzykuję jednak tezę, że Satoshi Kon również wyzyskuje fakt, iż anime tworzy własny, „inny” świat. W tym przypadku nie chodzi jednak o zatarcie aspektów geograficznych czy narodowych, ale czasowych. Reżyser, splatając ze sobą różne płaszczyzny rzeczywistości, stworzył niesamowitą opowieść, w której granica między filmem a realnością zaciera się całkowicie. Jednak taki efekt nie byłby możliwy, gdyby nie łatwość, z jaką anime tworzy alternatywny porządek świata. Gdy stara aktorka zwraca się bezpośrednio do ekipy filmowej, opowiadając o swej decyzji, a na ekranie widzimy młodą dziewczynę uśmiechającą się do widza, zabieg takiego nałożenia wydaje się nieco mylący, ale przy okazji buduje wrażenie iluzji, korzystając z narzędzi, jakie dostarcza medium. Podobne działanie w filmie aktorskim prawdopodobnie obarczone byłoby dużą sztucznością i sprawiało wrażenie niepotrzebnego udziwnienia. Można więc stwierdzić, że Kon znakomicie wykorzystuje możliwość stworzenia narracji oderwanej od realności – w tym wypadku od koncepcji linearnego czasu. To zaś prowadzi do postawienia tezy, iż Millennium Actress nie jest filmem o nieuniknionym przemijaniu i zapominaniu tradycji; opowieść, jaką przedstawia, każe postrzegać kino jako wartość wciąż żywą i inspirującą, na nowo aktualizowaną, mającą realny wpływ na człowieka. Kamerzysta (a także sam Satoshi Kon) zmieniają się pod wpływem nie dawno przebrzmiałej tradycji, wskrzeszonej siłą nostalgii, ale narracji kina (czy w ogóle kultury), której nie pętają więzy czasowe, a jej siłą wciąż jest ogromna.

Gdzieś pomiędzy klasyką a nowoczesnością, prawdą a opowieścią
                Millennium Actress jest niewątpliwie perełką kinematografii – nie tylko animowanego. To wykład dotyczący najwspanialszego okresu w historii japońskiego filmu, ale pozbawiony akademickiego zadęcia, encyklopedycznych notek czy archiwalnych zdjęć. Satoshi Kon nie jest dokumentalistą, portretującym te niemal czterdzieści lat jako zamknięty rozdział, do którego można powracać już tylko z nutą sentymentu. Wybierając dla swojego dzieła formę anime i mieszając porządki narracji pokazuje tradycję sztuki jako wciąż bijące źródło inspiracji, także dla niego samego. Być może używanie sformułowania „autobiografia kina” wobec Millennium Actress jest nadużyciem, ale jeśli nawet, to niewielkim – bowiem filmowi udaje się to, na czym poległo wiele innych: oddaje wielkość przedmiotu, jaki opisuje, a przy okazji nie przemienia go w eksponat ze skansenu, lecz odkurza, nadaje nowych kształtów i oferuje znakomitą, ekstrawagancką formę. Kino mówi samo o sobie i pokazuje, że wciąż może zachwycać. I chociażby z tego powodu warto Satoshiemu Konowi pogratulować.


Bibliografia:


  1. Kon Satoshi, COMMENTS FROM INTERVIEW WITH DREAMWORKS DVD PRODUCER http://www.dvdvisionjapan.com/actress2.html (stan na 09.04.2012)
  2. Napier Susan, Anime from Akira to Howl’s Moving Castle, Palgrave Macmillan, New York 2005.
  3. S. Napier, “Exuse Me, Who are You?”: Performance, the Gaze and the Female in the Works of Kon Satoshi, [w:] Steven T. Brown [red.] Cinema anime, Palgrave Macmillan, New York 2006.
  4. Ortabasi Melek, National History as Otaku Fantasy: Satoshi Kon’s Millenium Actress [w:] Mark W. MacWilliams [red.] Japanese Visual Culture, M.E Sharpe, New York 2008.

Brak komentarzy: