Viv

Viv

wtorek, 7 sierpnia 2012

Fan fiction doprowadziłoby mnie chyba do łez radości... czyli o Alkaloidzie rozmowa z Aleksandrem Głowackim

Tego, że jestem fanboyem Alkaloidu negować nie zamierzam i nie będę - zresztą, w świetle faktu, iż zdarzyło mi się popełnić zarówno recenzję książki Aleksandra Głowackiego, jak i artykuł, w którym ta chempunkowa powieść odgrywa dość ważną rolę, było by to działanie cokolwiek absurdalne. Ponieważ jednak wciąż mi mało, dołożę do tego jeszcze, żeby było wesoło, wywiad z Aleksandrem Głowackim, jaki udało mi się przeprowadzić po kilku problemach natury logistycznej...

Pełną treść wywiadu można znaleźć na portalu Kawerna.

Piotr Sarota: Witam. Na początku chciałbym serdecznie pogratulować znakomitej powieści. Rzadko zdarza się, aby debiutancka książka była nie tylko tak mocno promowana i oczekiwana, ale potem także doceniana przez recenzentów i zwykłych czytelników. Spodziewałeś się takiego scenariusza, czy też tak pozytywny odbiór Alkaloidu jest dla ciebie zaskoczeniem?

Aleksander Głowacki: Olbrzymim – zwłaszcza po tak długim okresie pisania, redagowania, szukania wydawcy ciężko zachować wiarę. Bardzo dziękuję za gratulacje, dziękuję też wszystkim, którzy zaryzykowali i książkę przeczytali – to ogromnie podnoszące na duchu, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że jest napisana trochę pod prąd rodzimych produkcji, a dzisiejszy rynek jest przesycony znakomitymi książkami.  
 

Alkaloid zachwyca interesującym konceptem i bardzo dopracowaną konstrukcją świata. Skąd wziął się pomysł na tego typu historię alternatywną? Czy było to coś w rodzaju nagłego objawienia, czy też efekt długiego procesu twórczego? 

To mogło wydarzyć się w pociągu. Przemieszczający się za oknem krajobraz wprowadza mnie zawsze w rodzaj transu. Tam pewnie musiała przyjść mi do głowy scena podróży Falka do Interzony. Falk natomiast w swojej protoformie występował kiedyś w szpiegowsko-miłosnej historii stworzonej przeze mnie na potrzeby filmowej etiudki. Ta postać ma zresztą swój pierwowzór w moim przyjacielu, niemieckim anarchiście. Nie chciałbym was zanudzać ciągnięciem tych kombatanckich wspomnień więc tu urwę tę przydługą gawędę. Mówię o tym tylko po to, żeby pokazać, że w moim przynajmniej przypadku inspiracja jest długim łańcuchem przypadkowych pozornie niepowiązanych wydarzeń, zbieranych informacji, luźnych idei, które dają owoce w najmniej oczekiwanym momencie.

Podczas prapremiery na tegorocznym Pyrkonie wydawca Alkaloidu zdradził, że powieść długo tkwiła na etapie poprawek redakcyjnych, zanim wreszcie ujrzała światło dzienne. Wiele osób chcących pisać i wydawać często wypowiada się dość pogardliwie o konieczności poprawek edytorskich, widząc w nich zamach na swoją „wizję artystyczną”. Czy tak długi okres „leżakowania” twojej powieści pozwolił ci spojrzeć na nią z zupełnie nowej perspektywy, pokazał nowe możliwości, a może podsunął rozwiązania fabularne odmienne od zaplanowanych wcześniej? A może wręcz przeciwnie: był źródłem frustracji i zmuszał do przyjmowania cudzych pomysłów, bo inaczej książka nigdy nie wyjdzie? 

Jean Genet powiedział kiedyś Williamowi Burroughsowi, że w dzisiejszych czasach pisarz nie musi umieć pisać, bo wszystko załatwią redaktorzy. Chciałbym, by tak było, bo organicznie nie znoszę procesu pisania – najchętniej przekazałbym komuś notatki, o czym ma być tekst, i za pół roku dopisał się jako współautor do książki. Niestety prawda leży pośrodku. Nie ukrywam, że jednym z powodów powstania mojego kolejnego awatara znanego jako Aleksander Głowacki była chęć zapoznania się z wydawniczym przemysłem i jego technologiczną strukturą. Muszę powiedzieć, że to dla mnie bardzo rozwijające doświadczenie. Niewykluczone, że ktoś kto zajmuje się zawodowo pisaniem – czy to jako redaktor, dziennikarz, recenzent, nie potrzebuje pomocy redaktorskiej. Dla mnie była ona nieoceniona, muszę wręcz powiedzieć, że oczekiwałem na większe nawet kreatywne zaangażowanie redaktorów, ale mimo wszystko postanowili oni zostawić mi dużą swobodę. Za to i za ich pomoc jestem bardzo wdzięczny.

Co do uleżenia powieści – uratowało mnie to przed pomysłem, który kłębił się w mojej głowie jeszcze po podpisaniu umowy z Powergraphem, czyli uczynieniu z Alkaloidu cyklu powieściowego. Z powodu różnych opóźnień znalazłem czas, żeby skonkludować książkę. Czasem zastanawiam się, czy obfitość cykli książkowych nie bierze się stąd, że autorzy nie potrafią spuentować swoich historii. Z drugiej strony na tak trudnym rynku cykl wydaje się być jedyną, może i złudną, obietnicą znalezienia czytelników. Ale to już chyba zbyt daleko idąca dygresja.

Pełną treść wywiadu można znaleźć na portalu Kawerna.

Brak komentarzy: