Cienioryt
Krzysztof Piskorski
Ocena: 7,5/10
Po
raz pierwszy usłyszałem o Cieniorycie – i zapewne nie ja jeden –
na Pyrkonie, gdzie Krzysztof Piskorski z werwą i zaangażowaniem opowiadał o
swoich pomysłach i inspiracjach, których ostatecznym rezultatem okazał się
właśnie Cienioryt. Nie będę udawał, że ta żywiołowa prezentacja
przekonała mnie do zakupu powieści – bo zachwycony Krawędzią czasu sięgnąłbym
po kolejną książkę Piskorskiego choćby z ciekawości. Nie zmienia to jednak
faktu, że z owej zapowiedzi wyłaniał się utwór cokolwiek nietuzinkowy:
sięgający po konwencję płaszcza i szpady, z niezwykłym, pieczołowicie
wykreowanym światem oraz interesującymi bohaterami, uwikłanymi w skomplikowane
intrygi. I jak to często bywa z marketingiem, rzeczywistość okazała się ciut
mniej kolorowa niż zapowiedzi. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Krawędź
czasu zaskakiwała pomysłowością i sposobem kreowania rzeczywistości,
łączącym rozmaite idee i wątki kulturowe w kunsztowną, piękną, a zarazem
również mocną pajęczynę. W Cieniorycie autor dalej podąża tą
drogą, choć skupia się na jednym, wyrazistym motywie, na którym opiera koncept
świata przedstawionego: cieniu. W powieści Piskorskiego przestaje on być
jedynie zjawiskiem fizycznym, źródłem przesądu czy uosobieniem negatywnych cech
człowieka; staje się natomiast nielichym problemem. Rzeczywistość bowiem nie
jest jednorodna: obok naszego, jasnego świata, gdzie po morzach pływają statki,
a podróż do innego miasta może zająć tygodnie, istnieje będący jego odbiciem
świat cienia – mroczny, wielowarstwowy, o zupełnie innej fizyce i z własnymi
mieszkańcami. Przejście między nimi, dzięki pomocy cieńmistrzów, nie jest
przesadnie trudne: wystarczy skrót, przetarcie w odpowiednim miejscu i nagle
można przenieść się z miejsca na miejsce, ignorując ograniczenia odległości i
czasu. Dzięki temu możliwy stał się ekspresowy transport towarów czy przerzut
wojsk, ale również „komfortowe” zbrodnie: po co męczyć się z forsowaniem okien
czy walką z ochroniarzami, skoro jednym skrótem można znaleźć się tuż obok celu
i przejechać nożem po gardle? Nic zatem dziwnego, że ludzie mają do cieni
stosunek cokolwiek ambiwalentny (a czasem wręcz paranoiczny), zaś
cieńmistrzowie wzbudzają niepokój i niechęć. Zwłaszcza w takim miejscu, jak
Seriva.
Bowiem
cieńprzestrzeń to tylko część rzeczywistości, która nabiera wyrazu dopiero w połączeniu
z jasnym światem. Gdyby szukać inspiracji dla świata przedstawionego, w
pierwszej kolejności należałoby wskazać półwysep Iberyjski, z Vastylią będącą
alteracją Hiszpanii; bez większego trudu można odnaleźć w tekście analogie do
rządów Filipa II czy Rekonkwisty. Jednocześnie miasto Seriva, gdzie rozgrywa
się akcja powieści, funkcjonuje gdzieś na przecięciu historii i romantycznego
mitu: w żyłach buzuje gorąca, południowa krew, kawalerowie zapamiętali są tak w
walce, jak i w miłości, a ilość szermierzy na metr kwadratowy jest odwrotnie
proporcjonalna do wagi afrontu skutkującego natychmiastowym sięgnięciem po
rapier. Z połączenia tych dwóch biegunów – cienia i jasności – Piskorski wykuwa
barwny, intrygujący świat, w którym cień narzucił określoną ewolucję, wpływając
na kształt wojskowości (cieństrzelby, cieńładunki i szturmy z wykorzystaniem
skrótów), handlu, transportu, ale również architektury i społeczeństwa – nie ma
bowiem nic gorszego niż sytuacja, w której człowiek wchodzi w cień drugiej osoby,
dzieląc z nim kawałek duszy, wspomnienia i emocje. Perspektywa zespolenia z
kimś jest sama w sobie wystarczająco wstrętna, a jeśli dodać do tego możliwość
podzielenia się swoimi fantazjami, romansami albo widokiem człowieka
nadziewanego na rapier… trudno się dziwić, że okres dnia gdy cienie są
najdłuższe wszyscy starają się spędzić z dala od zatłoczonych miejsc.
W tym
właśnie mieście żyje główny bohater powieści – Arahon Y’Barratora. Mistrz
szermierki, niegdyś bohater wojenny i poważany kawaler, obecnie zgorzkniały najemnik,
którego ideały i zasady coraz gorzej przystają do rzeczywistości bogatej, ale
gnuśnej Serivy. Nie wspominając już o trupach pozostawionych za sobą: ich
liczba zaczyna niebezpiecznie rosnąć. Y’Barratora przypomina trochę
starzejącego się psa, który chciałby mieć odrobinę spokoju, ale wystarczy
chwila i odpowiedni impuls, by zaczął szaleć, nie zwracając uwagi na szkody.
Zgodnie z konwencją opowieści płaszcza i szpady jest więc idealnym kandydatem
do tego, by wpakować się w gigantyczne kłopoty. Początkowy problem ze zdradą
zleceniodawcy (bolesna rzecz, ale takie są „uroki” życia najemnika) zaczyna
mieć nieoczekiwanie polityczne znaczenie. Pod nogi Y’Barratory wpada królewski
naukowiec z dziwacznym cieniorytem, nagle pojawiają się dawny towarzysz broni i
kobieta zza morza manipulująca cieńprzestrzenią; a to tylko początek intrygi,
sięgającej głęboko i rozpisanej na wiele głosów. Akcja w Cieniorycie
– jak przystało na powieść awanturniczą – toczy się wartko: nie ma miejsca na
rozwlekłe dywagacje (choć zdarzają się chwile refleksji), wraz z postępami
Arahona spirala spisku zwija się coraz szybciej, obejmując nowe osoby, mnożąc
tropy i rzucając przed szermierzem kolejne wyzwania, zmuszając go tym samym do
desperackiej niekiedy walki o to, co poważa i kocha. Piskorskiemu udało się
całkiem nieźle pożenić prostotę ze złożonością: choć próżno tu szukać
narracyjnej kunsztowności Krawędzi czasu, a sama intryga nie
należy do wyjątkowo skomplikowanych, autorowi długo udaje się trzymać karty
przy orderach, powoli i starannie dobierając informacje przekazywane
czytelnikowi. W efekcie nieistotne – zdawałoby się – szczegóły urastają nagle
do rangi kluczowych, małe epizody układają się w większy obraz, a fabularne
wolty całkowicie zaskakują.
Mimo
to coś w Cieniorycie mi nie pasowało. Z początku podejrzewałem
warstwę językową: Piskorski posługuje się tutaj stylem, który nazwałbym
strojnym – plastyczny, nie stroniący od przesadzonych metafor, barwny, chwilami
wręcz zbyt kwiecisty, a przez to również nieco sztuczny. Ale nie, wystarczyły
dwa rozdziały by się z nim obeznać i w niego wczuć, dostrzegając zasadność (a
wręcz konieczność) jego zastosowania i jego znaczenie dla budowania atmosfery
opowieści. Nie była to też kwestia „białych plam” w odniesieniu do
cieńprzestrzeni (choć liczę, że Piskorski jeszcze kiedyś powróci do tego
uniwersum). To, co najmniej przypadło mi do gustu, to postacie: nie raz i nie
dwa miałem wrażenie nie tyle ich ogromnej konwencjonalności (co niczym
szczególnie złym nie jest), ale „widmowości”, istnienia tylko z uwagi na to, że
pieczołowicie wykreowany świat ktoś musi zamieszkiwać, nie mówiąc już o pchaniu
fabuły do przodu. Tajemnicza Legion, honorowy i sprytny Czarny Książę, wygadany
D’Larno i wielu innych – na swój sposób byli intrygujący a nawet sympatyczni,
ale dostali zbyt mało miejsca, by w pełni się z nimi zżyć. Ale największy
problem i tak miałem z Y’Barratorą: niby wszystko jest, jak trzeba –
antybohater z przeszłością, rozdarty, pełen wątpliwości, ale zdeterminowany – a
jednak cały czas wydawał mi się jakiś… ułomny, apatyczny, jakby tylko w połowie
określony. Potem jednak wikłał się w kolejną walkę i nagle wiedziałem już,
czego mi brakuje: Arahon staje się „pełny” dopiero w chwili, kiedy ma możliwość
wyciągnąć rapier, rozrysować w głowie Magiczny Krąg i przelać krew – wszystko
co wtedy robi, wydaje się absolutnie naturalne, pozbawione sztuczności i
pretensjonalności. Jeśli Piskorski chciał stworzyć szermierza doskonałego, to chyba
udało mu się to aż za dobrze.
Nie
zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że Cienioryt to powieść
ze wszech miar zacna – niewiele było ostatnimi czasy książek, które wciągnęły
mnie tak mocno i skutecznie. Mimo problemów z postaciami i chwilami zbytnim
zagęszczeniem zwrotów akcji (końcówka ociera się wręcz o klimaty ze Świtu
żywych trupów) powieść Piskorskiego dostarcza sycącej rozrywki,
stojącej na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeśli Cieniorytem nie przebił Krawędzi
czasu, to na pewno potwierdził, że ma pomysł na własną literaturę
i skutecznie potrafi przekuć go na wciągającą, sprawnie skrojoną historię, od której trudno się oderwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz