Viv

Viv

poniedziałek, 25 listopada 2013

[RECENZJA] Cienioryt, czyli w sieci intryg


Cienioryt
Krzysztof Piskorski

Ocena: 7,5/10

Po raz pierwszy usłyszałem o Cieniorycie – i zapewne nie ja jeden – na Pyrkonie, gdzie Krzysztof Piskorski z werwą i zaangażowaniem opowiadał o swoich pomysłach i inspiracjach, których ostatecznym rezultatem okazał się właśnie Cienioryt. Nie będę udawał, że ta żywiołowa prezentacja przekonała mnie do zakupu powieści – bo zachwycony Krawędzią czasu sięgnąłbym po kolejną książkę Piskorskiego choćby z ciekawości. Nie zmienia to jednak faktu, że z owej zapowiedzi wyłaniał się utwór cokolwiek nietuzinkowy: sięgający po konwencję płaszcza i szpady, z niezwykłym, pieczołowicie wykreowanym światem oraz interesującymi bohaterami, uwikłanymi w skomplikowane intrygi. I jak to często bywa z marketingiem, rzeczywistość okazała się ciut mniej kolorowa niż zapowiedzi. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Krawędź czasu zaskakiwała pomysłowością i sposobem kreowania rzeczywistości, łączącym rozmaite idee i wątki kulturowe w kunsztowną, piękną, a zarazem również mocną pajęczynę. W Cieniorycie autor dalej podąża tą drogą, choć skupia się na jednym, wyrazistym motywie, na którym opiera koncept świata przedstawionego: cieniu. W powieści Piskorskiego przestaje on być jedynie zjawiskiem fizycznym, źródłem przesądu czy uosobieniem negatywnych cech człowieka; staje się natomiast nielichym problemem. Rzeczywistość bowiem nie jest jednorodna: obok naszego, jasnego świata, gdzie po morzach pływają statki, a podróż do innego miasta może zająć tygodnie, istnieje będący jego odbiciem świat cienia – mroczny, wielowarstwowy, o zupełnie innej fizyce i z własnymi mieszkańcami. Przejście między nimi, dzięki pomocy cieńmistrzów, nie jest przesadnie trudne: wystarczy skrót, przetarcie w odpowiednim miejscu i nagle można przenieść się z miejsca na miejsce, ignorując ograniczenia odległości i czasu. Dzięki temu możliwy stał się ekspresowy transport towarów czy przerzut wojsk, ale również „komfortowe” zbrodnie: po co męczyć się z forsowaniem okien czy walką z ochroniarzami, skoro jednym skrótem można znaleźć się tuż obok celu i przejechać nożem po gardle? Nic zatem dziwnego, że ludzie mają do cieni stosunek cokolwiek ambiwalentny (a czasem wręcz paranoiczny), zaś cieńmistrzowie wzbudzają niepokój i niechęć. Zwłaszcza w takim miejscu, jak Seriva.

Bowiem cieńprzestrzeń to tylko część rzeczywistości, która nabiera wyrazu dopiero w połączeniu z jasnym światem. Gdyby szukać inspiracji dla świata przedstawionego, w pierwszej kolejności należałoby wskazać półwysep Iberyjski, z Vastylią będącą alteracją Hiszpanii; bez większego trudu można odnaleźć w tekście analogie do rządów Filipa II czy Rekonkwisty. Jednocześnie miasto Seriva, gdzie rozgrywa się akcja powieści, funkcjonuje gdzieś na przecięciu historii i romantycznego mitu: w żyłach buzuje gorąca, południowa krew, kawalerowie zapamiętali są tak w walce, jak i w miłości, a ilość szermierzy na metr kwadratowy jest odwrotnie proporcjonalna do wagi afrontu skutkującego natychmiastowym sięgnięciem po rapier. Z połączenia tych dwóch biegunów – cienia i jasności – Piskorski wykuwa barwny, intrygujący świat, w którym cień narzucił określoną ewolucję, wpływając na kształt wojskowości (cieństrzelby, cieńładunki i szturmy z wykorzystaniem skrótów), handlu, transportu, ale również architektury i społeczeństwa – nie ma bowiem nic gorszego niż sytuacja, w której człowiek wchodzi w cień drugiej osoby, dzieląc z nim kawałek duszy, wspomnienia i emocje. Perspektywa zespolenia z kimś jest sama w sobie wystarczająco wstrętna, a jeśli dodać do tego możliwość podzielenia się swoimi fantazjami, romansami albo widokiem człowieka nadziewanego na rapier… trudno się dziwić, że okres dnia gdy cienie są najdłuższe wszyscy starają się spędzić z dala od zatłoczonych miejsc.

W tym właśnie mieście żyje główny bohater powieści – Arahon Y’Barratora. Mistrz szermierki, niegdyś bohater wojenny i poważany kawaler, obecnie zgorzkniały najemnik, którego ideały i zasady coraz gorzej przystają do rzeczywistości bogatej, ale gnuśnej Serivy. Nie wspominając już o trupach pozostawionych za sobą: ich liczba zaczyna niebezpiecznie rosnąć. Y’Barratora przypomina trochę starzejącego się psa, który chciałby mieć odrobinę spokoju, ale wystarczy chwila i odpowiedni impuls, by zaczął szaleć, nie zwracając uwagi na szkody. Zgodnie z konwencją opowieści płaszcza i szpady jest więc idealnym kandydatem do tego, by wpakować się w gigantyczne kłopoty. Początkowy problem ze zdradą zleceniodawcy (bolesna rzecz, ale takie są „uroki” życia najemnika) zaczyna mieć nieoczekiwanie polityczne znaczenie. Pod nogi Y’Barratory wpada królewski naukowiec z dziwacznym cieniorytem, nagle pojawiają się dawny towarzysz broni i kobieta zza morza manipulująca cieńprzestrzenią; a to tylko początek intrygi, sięgającej głęboko i rozpisanej na wiele głosów. Akcja w Cieniorycie – jak przystało na powieść awanturniczą – toczy się wartko: nie ma miejsca na rozwlekłe dywagacje (choć zdarzają się chwile refleksji), wraz z postępami Arahona spirala spisku zwija się coraz szybciej, obejmując nowe osoby, mnożąc tropy i rzucając przed szermierzem kolejne wyzwania, zmuszając go tym samym do desperackiej niekiedy walki o to, co poważa i kocha. Piskorskiemu udało się całkiem nieźle pożenić prostotę ze złożonością: choć próżno tu szukać narracyjnej kunsztowności Krawędzi czasu, a sama intryga nie należy do wyjątkowo skomplikowanych, autorowi długo udaje się trzymać karty przy orderach, powoli i starannie dobierając informacje przekazywane czytelnikowi. W efekcie nieistotne – zdawałoby się – szczegóły urastają nagle do rangi kluczowych, małe epizody układają się w większy obraz, a fabularne wolty całkowicie zaskakują.

Mimo to coś w Cieniorycie mi nie pasowało. Z początku podejrzewałem warstwę językową: Piskorski posługuje się tutaj stylem, który nazwałbym strojnym – plastyczny, nie stroniący od przesadzonych metafor, barwny, chwilami wręcz zbyt kwiecisty, a przez to również nieco sztuczny. Ale nie, wystarczyły dwa rozdziały by się z nim obeznać i w niego wczuć, dostrzegając zasadność (a wręcz konieczność) jego zastosowania i jego znaczenie dla budowania atmosfery opowieści. Nie była to też kwestia „białych plam” w odniesieniu do cieńprzestrzeni (choć liczę, że Piskorski jeszcze kiedyś powróci do tego uniwersum). To, co najmniej przypadło mi do gustu, to postacie: nie raz i nie dwa miałem wrażenie nie tyle ich ogromnej konwencjonalności (co niczym szczególnie złym nie jest), ale „widmowości”, istnienia tylko z uwagi na to, że pieczołowicie wykreowany świat ktoś musi zamieszkiwać, nie mówiąc już o pchaniu fabuły do przodu. Tajemnicza Legion, honorowy i sprytny Czarny Książę, wygadany D’Larno i wielu innych – na swój sposób byli intrygujący a nawet sympatyczni, ale dostali zbyt mało miejsca, by w pełni się z nimi zżyć. Ale największy problem i tak miałem z Y’Barratorą: niby wszystko jest, jak trzeba – antybohater z przeszłością, rozdarty, pełen wątpliwości, ale zdeterminowany – a jednak cały czas wydawał mi się jakiś… ułomny, apatyczny, jakby tylko w połowie określony. Potem jednak wikłał się w kolejną walkę i nagle wiedziałem już, czego mi brakuje: Arahon staje się „pełny” dopiero w chwili, kiedy ma możliwość wyciągnąć rapier, rozrysować w głowie Magiczny Krąg i przelać krew – wszystko co wtedy robi, wydaje się absolutnie naturalne, pozbawione sztuczności i pretensjonalności. Jeśli Piskorski chciał stworzyć szermierza doskonałego, to chyba udało mu się to aż za dobrze.


Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że Cienioryt to powieść ze wszech miar zacna – niewiele było ostatnimi czasy książek, które wciągnęły mnie tak mocno i skutecznie. Mimo problemów z postaciami i chwilami zbytnim zagęszczeniem zwrotów akcji (końcówka ociera się wręcz o klimaty ze Świtu żywych trupów) powieść Piskorskiego dostarcza sycącej rozrywki, stojącej na bardzo wysokim poziomie. Nawet jeśli Cieniorytem nie przebił Krawędzi czasu, to na pewno potwierdził, że ma pomysł na własną literaturę i skutecznie potrafi przekuć go na wciągającą, sprawnie skrojoną historię,  od której trudno się oderwać.  

Brak komentarzy: