David Louis Edelman
Multirzeczywistość
Ocena: 5,5/10
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Hatak.
Nie
powiem, aby Infoszok rzucił mnie na kolana. Fakt, debiut Edelmana
oparty był na interesującym koncepcie, posiadał też bardzo pieczołowicie
skonstruowaną sieć zależności ekonomiczno-politycznych, ale sprawiał jedynie
wrażenie wstępu do czegoś większego, nie wspominając o niezbyt zajmującym wątku
głównym, średnim stylu i przegadaniu całości. Sięgając po Multirzeczywistość
liczyłem, że coś wreszcie zacznie się dziać i poznam powody, dla który
główny bohater określany jest mianem geniusza. I faktycznie, drugi tom „Skoku
225” jest zdecydowanie bardziej dynamiczny i treściwy… ale wciąż niewiele mu to
pomaga.
Poprzedni
tom pozostawił Natcha w dość nieprzyjemnej sytuacji: zaangażowanego w konflikt
o Multirzeczywistość między Margaret Surimą a Lenem Bordą, z tajemniczymi
zamachowcami na karku, czarnym kodem krążącym w krwioobiegu i zdradzającym
tendencje rozpadowe feudokorpem. Lecz Edelman na tym nie poprzestaje i dorzuca
bohaterom więcej kłopotów. W kolejnyej części teatr działań znacząco się
rozszerza, wprowadzając przy okazji nowych graczy: okazuje się, że zarówno Rada
Obrony i Bezpieczeństwa nie jest monolitem, jak i feudokorp Natcha nie jest
taki uległy, jak mogło się wydawać. Rozgrywka z Multirzeczywistością w tle
zahacza o wysokie szczeble polityki, zaangażowane zostaje stronnictwo libertarian
i sam Nadkomitet, pojawia się też więcej informacji na temat napastników w
czerni. Słowem: wątek główny, w Infoszoku dość mdły i nieciekawy,
nabiera rumieńców. Autorowi po raz kolejny naprawdę dobrze wychodzi odmalowanie
skomplikowanego systemu zależności i sprzecznych interesów panujących na styku
wielkiego biznesu i polityki: chłodna kalkulacja miesza się z impulsywnością,
bezwzględność jest cnotą kardynalną, a miarą wielkości jest umiejętność
wykorzystywania swych współpracowników i porzucania ich, gdy staną się zbędni.
Co prawda czasem w trakcie lektury można odnieść wrażenie, że nagłych zwrotów
akcji jest w Multirzeczywistości wręcz za dużo, a intrygi
rozrastają się do gigantycznych rozmiarów, ale w większości przypadków wychodzi
to zdecydowanie na plus.
Czy
oznacza to, że drugi tom „Skoku 225” jest dobrą powieścią? Odpowiedź brzmi:
zdecydowanie nie. Książka powiela niemal wszystkie mankamenty Infoszoku
i to nawet w przypadku, gdy próbuje je naprawić. Po raz kolejny nie dostajemy
szerszego przeglądu społecznego i to w momencie, gdy byłby on najbardziej
wskazany, jako że często przewijającym się motywem są społeczne protesty
przeciwko Radzie Obrony (skwitowane kilkoma akapitami) oraz implikacje
potencjalnego, szerokiego dostępu do Multirzeczywistości. Tymczasem u Edelmana
panuje coś na kształt kultu Wielkiego Człowieka: jednostki decydują o kształcie
świata oraz o postępie i to one najefektywniej sprawują władzę, co wyraźnie
widać w zestawieniu biurokratycznego i rozlazłego Nadkomitetu z bazującą na
systemie wodzowskim Radą Obrony. To Wielcy decydują, co jest najlepsze dla
społeczeństwa, ono zaś – plastyczna masa do urabiania i kierowania nią – tylko
niemo akceptuje, okazjonalnie sypiąc groszem w imię wolnego rynku.
Oczywiście
takie podejście wymusiło nieco wyraźniejsze zarysowanie bohaterów. Niektórym
wyszło to na dobre – Jara przestała być taką memeją, więcej miejsca zyskał
Quell, interesująco wypadł Magan Kai Lee – inni zaś pozostali po staremu prości
i szablonowi. Najgorzej jednak sprawa ponownie ma się z Natchem. Naprawdę
próbowałem polubić tego gościa i Edelman był na dobrej drodze, aby mi to
umożliwić: są w Multirzeczywistości chwile, gdy programista jest
zagubiony, przytłoczony rzeczywistością, niepewny, a jednocześnie cholernie
zdeterminowany i w tych momentach faktycznie można się z nim utożsamić. Nawet
niektóre jego fortele w tym momencie raczej cieszą, niż irytują; faktycznie
pozwalają widzieć w nim zmyślnego wizjonera, a nie socjopatę. Potem jednak czar
pryska, a pisarz ponownie pokazuje nam starego Natcha: pozbawionego empatii
buca, wciąż niezadowolonego i mieszającego z błotem każdego, kto nie daje się
kontrolować lub ma odmienne zdanie. Ba, po pewnym czasie cieszyłem się z każdej
kłody, jaka lądowała pod jego nogami…
Nie
jestem też przekonany do stylu, w jakim napisany jest „Skok 225”. Już Infoszok
był chwilami przegadany, ale drugi tom pod tym względem osiąga wyżyny.
Zastanawiające, że o ile w kwestii opisów powieść zazwyczaj trzyma poziom (choć
i tutaj znalazłoby się sporo fragmentów zdatnych do bezbolesnego wycięcia), o
tyle w przypadku dialogów czytelnik męczy się potwornie. Bohaterowie uwielbiają
mówić, a że „wymiany zdań” często tak naprawdę przybierają postać sążnistych
monologów, dostajemy potężne bloki tekstu, w którym od A do Z wyjaśnione
zostaje absolutnie wszystko, wypowiedziane dodatkowo w tonie prawd objawionych
zbawcy światowej humanistyki z uniwersytetu w Koziej Wólce. Kwintesencją tej
maniery jest finalna rozmowa Jary i Magana: drewniana, napuszona, rozkraczona
pomiędzy dramatyzmem a absolutnym kiczem. Nie będę ukrywał, że pod koniec tomu
miałem już Multirzeczywistości serdecznie dość i marzyłem tylko o
tym, by się skończyła. A nie o to chyba chodziło…
Nie
wiem, jak ostatecznie ocenić drugi tom „Skoku 225”. Doceniam fakt, że akcja
nabrała rozpędu i zyskała na rozmachu, a liczne zwroty akcji sprawiły, że do
pewnego momentu śledziło się historię z dużym zainteresowaniem. Ale mam też w
pamięci wnerwiającego Natcha, chrzęszczące w uszach dialogi, papierowych
bohaterów i dłużyzny, których pokonywanie przypominało próby zjedzenia
kilograma krówek-mordoklejek. Na raz. Ostatecznie Multirzeczywistość okazuje
się lepsza od Infoszoku, tyle że to tak naprawdę nic nie zmienia:
nadal mamy do czynienia ze średniakiem, który – przynajmniej w moim przypadku –
skutecznie odstręczył od poznania finału trylogii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz