Viv

Viv

sobota, 28 kwietnia 2012

Lęk wysokości, czyli byle do przodu

Lęk wysokości (2012) Bartosz Konopka

Ocena: 8


Widzowie musieli się trochę naczekać na fabularny debiut Bartosza Konopki: jego Lęk wysokości wszedł do dystrybucji kinowej niemal rok po sukcesie na ostatnim Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Paradoksalnie jednak można stwierdzić, że Lęk wysokości trafił idealnie w swój czas – w chwili, kiedy polskie kino sprowadzane jest do poziomu dna, a narzekania na twórców są na porządku dziennym, Konopka pokazuje, że możliwe jest stworzenie filmu skromnego, który wzrusza widza, zamiast go obrażać.

Jeśli ktoś spodziewał się, że twórca Królika po berlińsku wejdzie w świat fabuły z przytupem, by nie rzec – razem z drzwiami, oferując film o nowatorskiej, rozbuchanej formie lub skomplikowanej historii, z pewnością musiał się zdziwić, oglądając Lęk wysokości. Konopka zaproponował bowiem film kameralny, dość powściągliwy w sferze wizualnej, ale jednocześnie naładowany emocjami. Nie dostrzeżemy tutaj „wielkiej historii”, obrazu narodu na tle przemian politycznych, czy też wpływu mediów na kształt społeczeństwa; znajdziemy natomiast intymną opowieść o trudnych relacjach między ojcem a synem. Jest to też powód, dla którego film Konopki często porównuje się z Erratum, podejmującym podobny temat – próby odbudowania zerwanej więzi. O ile jednak w filmie Marka Lechkiego czynnikiem odsuwającym od siebie bohaterów jest przede wszystkim upływ czasu, wzajemne pretensje i poczucie niespełnienia, o tyle w Lęku wysokości Tomek (Marcin Dorociński) musi radzić sobie dodatkowo z chorobą psychiczną swego ojca (Krzysztof Stroiński). Dla Michała z Erratum nostalgiczna podróż w przeszłość, do miejsc związanych ze szczęśliwszym okresem życia stawała się platformą, na której budowana była nić porozumienia. Tomasz – ambitny dziennikarz, marzący o prowadzeniu dziennika telewizyjnego, spodziewający się pierwszego dziecka – skonfrontowany z niezrozumiałą chorobą, stara się odnaleźć w pamięci obrazy szczęśliwej przeszłości. Odszukać coś, co da mu powód, by nie poddawać się zniechęceniu, irytacji i napływającej falami złości z powodu nielogicznego czy egoistycznego zachowania ojca. Jednak tkwienie w przeszłości przynosi ulgę tylko chwilowo, w zamian podsycając lęki i niepokój – tak z powodu tego, że na jego oczach ktoś bliski zmienia się w kogoś obcego, żywego-martwego, nafaszerowanego chemią, ze strużką śliny spływająca po brodzie, jak i z faktu własnego zagrożenia chorobą (zwiększonego ryzyka podatności na schizofrenię).


Konopka nie ukrywa, że jego film ma wydźwięk w pewien sposób autobiograficzny – on również musiał się zmierzyć z chorobą psychiczną swego ojca. W takich wypadkach można się zastanawiać, czy twórca powinien się uzewnętrzniać w ten sposób, odkrywać część siebie, ryzykując posądzenie o przesadę, ekshibicjonizm a nawet żerowanie na osobach portretowanych w filmie. Jednak oglądając Lęk wysokości można dostrzec, że Konopka dokonuje wiwisekcji nie tyle jego własnego przypadku, ale sytuacji w ogólności, kiedy ktoś jest zmuszony stanąć twarzą w twarz z faktem, że jego ojciec, matka czy brat nagle stają się kimś innym. Reżyser podkreśla, że nie chciał tworzyć historyjki w rodzaju Rain Mana, kiedy choroba jest kompensowana jakimiś wybitnymi umiejętnościami, np. matematycznymi – dla niego taka opowieść to ściema, bo choroba nie robi z człowieka bohatera. Każdy, kto spotkał się z podobną sytuacją, z pewnością rozpozna emocje, jakie targają Tomaszem: chłód i niedowierzanie, radość z poprawy i zapał do pomocy, rezygnację i rozgoryczenie z powodu progresu choroby, a wreszcie stan wściekłości, gdy nie wiadomo, czy to choroba, czy też wariat chce wszystkim dopiec i odegrać się za jakieś krzywdy. W tym kontekście upór Tomasza w niemal syzyfowym trudzie dotarcia do ojca, mimo nalegań matki i ciężarnej żony, wydawać się może cokolwiek przerysowany, a miłość, jaką darzy ojca – przejaskrawiona, wprowadzając pewien zgrzyt do tego realistycznego filmu. Z drugiej jednak strony, owo niekończące się docieranie się jest jak pewien wyrzut dla tych, którzy stanęli w pół drogi; dla niektórych postawa syna będzie źródłem zazdrości, gdy porównają ją z własną rezygnacją.


Ale Lęk wysokości prawdopodobnie nie byłby tak poruszający, gdyby nie znakomity dobór pierwszoplanowych aktorów. Reżyser wspominał, że nie chciał w swoim filmie gwiazd. Kiedy jednak postać Tomka zaczęła się komplikować, zawierać w sobie coraz więcej elementów, wybór Dorocińskiego wydał się oczywisty. Truizmem będzie stwierdzenie, iż zagrał na swoim zwyczajowym, wysokim poziomie: trudno znaleźć aktora, który równie przekonująco sportretuje iście westernowego bohatera mordującego Sowietów siekierą, jak i człowieka sukcesu, konfrontującego się na kilku poziomach z potworną chorobą. Aktor świetnie oddał zmieniające się emocje swego bohatera, jego rozdarcie i lęk, ale to i tak Krzysztof Stroiński budzi największy podziw. Nieodgadniona twarz, z której nie sposób wyczytać, czy ten spokojny ojciec, dyskutujący z synem jak dawniej, nie zamieni się nagle w szaleńca rzucającego sprzętami, każącego synowi „spierdalać”, tak jak w przeszłości, gdy wyrzucił go razem z matką ze swojego domu. Przede wszystkim jednak czuć między nimi chemię, czuć, iż nie odgrywają tych ról tak, jak nosi się jakiś kostium – byle dograć do końca i zrzucić kapotę.

Nie można również nie pochwalić warstwy wizualnej filmu. Pozostając w obrębie kina realistycznego Konopka zaproponował wiele ciekawych rozwiązań formalnych – czy to ramę fabularną, nadającą całości posmaku „wnikania w pamięć”, przypominania sobie wydarzeń, czy też ukazanie wspomnień jako filmu zarejestrowanego starą kamerą. Przy okazji również sam obraz podkreśla wysiłki i lęki Tomasza: powracający leitmotiv jazdy samochodem po autostradzie ilustruje kolejne podejścia i próby dotarcia do ojca, zaś sceny w jego mieszkaniu – zabawa wiszącymi pilotami niczym grzechotkami i spoglądanie na swój obraz w telewizji niczym w lustro – mają w sobie posmak doświadczenia schizofrenicznego, niezrozumiałego i budzącego niepokój. Dla niektórych taka forma z pewnością wyda się zbyt wykoncypowana, w pewien sposób nie licująca z ładunkiem emocjonalnym zawartym w filmie. Łatwo też zauważą oni, że Konopka wykorzystuje rozpowszechnione już klisze (opozycja zagraconego mieszkania ojca i surowego, designerskiego lokum Tomasza) oraz pewne skróty czasowe (w zamierzeniu mające naśladować działanie pamięci, ale wprowadzające pewne zamieszanie, głównie w związku ze zmianą nastawienia Tomasza, które wydaje się zbyt szybkie). Czy jednak na pewno trzeba poczytywać to za wady?

Nawet jeśli tak, to na pewno nie obniżają one w znaczący sposób wartości filmu Bartosza Konopki. Lęk wysokości to osobisty i bardzo emocjonalny film; mocny i poruszający, ale nie przekraczający granicy dobrego smaku; poważny, ale – jak to w życiu – nie pozbawiony chwil zabawnych i absurdalnych. Zdecydowanie jedna z ciekawszych polskich premier filmowych tego roku.

Brak komentarzy: