Viv

Viv

niedziela, 10 marca 2013

Wróg numer jeden, czyli czas na polowanie


Wróg numer jeden (2012)
reż. Kathryn Bigelow
Ocena: 8/10

Ten film musiał powstać. Dekada, którą zamknęła śmierć Osamy bin Ladena stworzyła pewien mit: daleki od krystalicznej czystości, znaczony kolejnymi zamachami i ekstremalnymi metodami przesłuchań, z własną hydrą konieczną do pokonania. Pozostawało tylko pytanie: kto przeniesie to na ekran i jaki będzie jego stosunek do tej historii?

To mogła być katastrofa. Rzewna laurka o odwadze i determinacji, opowieść o konieczności poświęceń, pracy dla Większego Dobra, utopiona w sosie patosu i gładkich przemówień. Historia przekuta w mit, wystawiony dla publiczności i celebrowany na tle powiewającej, amerykańskiej flagi. Ale takie przedstawienie sprawy nie interesuje Kathryn Bigelow. Ją zajmuje bardziej obserwowanie pracy myśliwych oraz to, jak niewiele niekiedy trzeba, by polowanie przekształciło się w podszyte obłędem dążenie do egzekucji.

zero-dark-thirty-2012-01
Wróg numer jeden (2012), opowiadający o polowaniu na przywódcę Al-Kaidy, niewątpliwie bliski jest estetyce paradokumentu, lecz jednocześnie jego konstrukcja dramaturgiczna przywodzi na myśl najlepsze filmy gatunkowe. Bigelow udało się stworzyć obraz trzymający w napięciu, tworzący gęstą, chwilami wręcz duszną atmosferę zagrożenia i wyścigu z czasem tak sprawnie, że momentami zapomina się, że produkcja oparta jest na faktach. Warto zresztą zauważyć, że reżyserka nie pokazuje poszukiwań bin Ladena z perspektywy pola walki – poza finałowym szturmem w zasadzie nie uświadczymy w filmie starć zbrojnych ani poważniejszych potyczek. Całość utrzymana jest w dość minimalistycznym stylu, bez zbędnego efekciarstwa (choć zimny profesjonalizm i brutalność przesłuchań wiercą dziurę w brzuchu), zaś cały ładunek emocjonalny skupiony jest wokół grupy agentów CIA, rozpracowujących siatkę terrorystów. To przez pryzmat ich pracy – wspólnych zebrań, spotkań z więźniami, negocjacji – spoglądamy na postępy w polowaniu, napędzanym doniesieniami o kolejnych zamachach i hamowanym przez gąszcz fałszywych tropów.

Wróg numer jeden (2012) unika jednoznacznego wartościowania, choć nie zawsze w pełni mu się to udaje. Członkowie zespołu nie są portretowani jako herosi, po stronie których zawsze stoi racja, ani bezmyślni siepacze, lecz ludzie czujący ciążącą na nich odpowiedzialność i upływający czas. To, czy ich działania – choćby drastyczne metody przesłuchań, fizyczne i psychiczne łamanie terrorystów – zostaną potraktowane jako zło konieczne bądź przejaw sadyzmu zależy przede wszystkim od widza. Reżyserka w interesujący i wiarygodny sposób ukazała przy tym – co uważam za największą wartość produkcji –  jak pod wpływem walki z terroryzmem zmieniają się jednostki biorące udział w polowaniu. Najjaskrawszym przypadkiem jest agentka Maya (w tej roli znakomita Jessica Chastain): z początku jeszcze nieopierzona, nie do końca radząca sobie z przesłuchaniami, wkrótce nabiera koniecznego hartu i dystansu (wymowny epizod, gdy rozmawia z koleżanką, obserwując na ekranie naloty bombowe) aż wreszcie przemienia się we wściekłego psa gończego.

ZeroDarkThirty1  Ten ostatni punkt jest szczególnie ważny, gdyż w wyraźny sposób zmienia optykę filmu. Nagle zespół zostaje zepchnięty na dalszy plan, stając się tłem dla Mayi, (a szkoda, bo Mark Strong czy Jason Clarke aktorsko radzą sobie świetnie.), ona sama zaś zaczyna w swych działaniach przypominać cyborga, prącego naprzód z zimną bezwzględnością. W efekcie sympatia, jaką widz mógł do niej czuć, gdzieś ulatuje, zastąpiona dystansem i nieufnością wobec kobiety, która zrywa wszelkie normalne więzy towarzyskie i uczuciowe, skupiając się tylko na swoim zadaniu. Bowiem to, co zaczęło się jako polowanie na terrorystów, nagle przerodziło się w obsesję, którą podsyca każdy kolejny zamach i potencjalny trop, czyniąc prowadzących poszukiwania ślepymi na elementarne nawet zasady bezpieczeństwa i umowy międzynarodowe. Maya staje się więc niejako manifestacją obsesyjnej pogoni amerykańskiej administracji za mitycznym łbem hydry, o której nie wiadomo nawet, czy jeszcze istnieje. Ale wystarczy sama jego wartość symboliczna, mglista obietnica ścięcia go, by cała machina ruszyła z pełną parą, czego finalnym efektem będzie starannie zaplanowana i przeprowadzona egzekucja tytułowego „wroga numer jeden”.

Interesująco wypada przy tym konfrontacja filmu Bigelow z Operacją Argo (2012) Bena Affleca: w obydwu przypadkach mamy operacje CIA, Bliski Wschód i trudne decyzje na najwyższych szczeblach. Tyle, że w porównaniu z Wrogiem numer jeden (2012) film Afflecka przypomina starannie wystylizowany teatr nakręcony ku pokrzepieniu serc. Wielcy kłamcy Hollywood pospołu z kłamcami rządowymi pokazują swoje możliwości ratując ludzi dzięki grubemu łgarstwu, łechtającemu zawodową próżność. Bajka Bigelow jest zupełnie inna: zimna, krwawa, pełna dwuznacznych moralnie decyzji i pozbawiona happy endu. Bo gdy wreszcie łeb hydry padnie, a adrenalina związana z nagonką opadnie, prócz satysfakcji pozostaje tylko pustka.

Tekst ukazał się pierwotnie w czasopiśmie 16mm.

1 komentarz:

Katarzyna Kaczmarek pisze...

Ludzie czasami nie dostrzegają tego, że film ma coś konkretnego przekazać społeczeństwo. Stąd nie tylko pełno filmów, które nie do końca pokazują prawdę, ale za to mają unaocznić heroizm i fakt, że podejmowane decyzje były dobre, ale również pełno afirmacji dla nich.

Na szczęście są jeszcze filmy takie, jak ten, który opisałeś, i na szczęście są jeszcze ludzie, tacy jak ty, którzy to dostrzegają.