Viv

Viv

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Arkadia, czyli zaczynamy od nowa


Arkadia
Iwona Michałowska

Ocena: 6,5/10

Kto napisał, że nie należy oceniać książki po okładce był cholerny geniuszem, a recenzowana tutaj Arkadia Iwony Michałowskiej stanowi doskonałe potwierdzenie tego powiedzenia. Wizualnie tomik nie powala: utrzymana w zielono-szarych kolorach grafika i czcionka przywodzi na myśl kosze z przecenami w supermarkecie, a dopisek „powieść apokaliptyczna” budzi skojarzenia raczej z blogowymi powiastkami nastolatek niż poważnym debiutem powieściowym. Wielka szkoda, że wydawnictwo nie postarało się bardziej – efekt końcowy raczej zniechęca do zakupu, a szkoda, bo Arkadia, choć niepozbawiona mankamentów, jest pod wieloma względami interesująca.

Fabuła obraca się wokół Heleny – młodej dziewczyny trafiającej za zabójstwo do nietypowej placówki więziennej, wyposażonej w tak zwaną ciemnię – pomieszczenie, gdzie skazanym kobietom czyści się pamięć, wymazując ich wspomnienia dotyczące życia „na zewnątrz”, jednocześnie pozostawiając elementarny zasób wiedzy, a przez to – oferując możliwość resocjalizacji i nowy start, nieskażony wcześniejszymi uprzedzeniami czy afektami. Osadzone nie pamiętają swoich zbrodni, nie wiedzą, jakie wyroki otrzymały i kiedy opuszczą placówkę: zakład wymazuje ból bądź radość popełnionych zbrodni, oferuje im „błogi spokój” zapomnienia oraz – w przypadku Heleny – pogoń za drobinami wspomnień, systematycznie układanych w nadziei na odtworzenie przeszłości.

Niech nie zwiedzie nikogo wspomniany dopisek pod tytułem: choć w Arkadii apokalipsa występuje, w dużej mierze jest tylko tłem – majaczącym na horyzoncie potworem, zalewającym kolejne połacie lądu, zmieniającym miasta w wylęgarnie szumowin i burzącym podstawy cywilizacji, lecz mimo to niedookreślonym. Michałowska rezygnuje ze skali makro: nie śledzi procesu upadku, nie odkrywa przyczyn, dla których wody szaleją, nie wdaje się w dyskusje o punkt, w którym ludzkość popełniła błąd i przecięła gałąź, na jakiej siedziała. Ba – nawet w przypadku ciemni czytelnik nie może liczyć na jakiś szczegółowy opis technologii ani podstawy etyczne, poza tą podstawową o życiu z czystą kartą. Zamiast tego autorka skupia się na perspektywie jednostek – Helenie, więźniarkach i strażniczkach zakładu. Choć powieść określana jest jako SF, konwencje gatunkowe mają tu drugorzędne znaczenie – na pierwszy plan wysuwa się więzienna codzienność, próby znalezienia swojego miejsca w nowej rzeczywistości, podejmowane przez bohaterkę tak fizycznie (pośród innych dziewcząt, bardziej doświadczonych), jak i psychicznie, uporczywie starając się na nowo zbudować własną tożsamość. Chwilami tekst czyta się jak opowieść obyczajową: Michałowska subtelnie, lecz nie bez wnikliwości kreśli obraz zamkniętej społeczności, starającej się funkcjonować najlepiej jak potrafi w oparciu o system kar, zakazów, ale również nagród i skąpego dostępu do kultury; dziewczyn mających swe marzenia i lęki, zawiązujących przyjaźnie, zyskujących wrogów, rozpaczających po utraconej miłości. Spodobała mi się ta całkowicie kobieca perspektywa, niemająca jednocześnie posmaku prowokacji czy taniej sensacji: uczucie między dziewczynami, fizyczna bliskość nie jest wabikiem na czytelnika ani dodatkową atrakcją – jest oczywistym następstwem otoczenia – niekiedy wcale nie mniej obcego niż to, co czeka za murami zakładu. W tym kontekście Arkadia nie jest tylko krainą geograficzną, nazwą kraju uporczywie przeciwstawiającego się falom: staje się nią zakład, odseparowany od niepokojów ulicy, od głodu, prochów i zaborczego morza, oraz zaciemniona pamięć, uwolniona od bólu wspomnień, własnych błędów i obrazu świata, który najprawdopodobniej już dawno zamienił się w proch. 

Niestety, książka posiada również kilka irytujących mankamentów, które skutecznie potrafią obniżyć radość czytania, a niektórych mogą całkowicie od powieści odrzucić. Osobiście nie do końca rozumiem zamysł, jakim kierowała się autorka podczas kreowania świata przedstawionego. Z jednej strony jest mocno uniwersalny: kontynent powoli pożerany przez wodę i cywilizacja waląca się w gruzy – czasoprzestrzenne nieokreślenie ukryte za Waponią, Bestatem czy Niderlandem, wygodnymi literackimi konstruktami podszytymi trzeźwymi obserwacjami społecznymi. Z drugiej jednak Michałowska osadza świat przedstawiony w naszej rzeczywistości, przywołując tytuły współczesnej literatury fantastycznej czy filmów. Sam motyw odwoływania się do konkretnych artefaktów kultury został wprowadzony bardzo sprawnie i funkcjonuje na kilku poziomach: ilustruje powolny rozpad kultury i jej jednoczesne znaczenie dla podtrzymywania ludzkich postaw, zaś dla Heleny książki stają się zarówno podstawą dla (re)konstrukcji swojej tożsamości oraz elementem podbudowującym jej determinację, pozwalającym znaleźć w sobie siłę i nadzieję. Jednak w połączeniu z kreacyjnym charakterem czasoprzestrzeni (zresztą też niecałkowitym – większość postaci ma wszak typowo polskie imiona) chwilami mocno to zgrzyta, nie pozwalając wczuć się do końca w przedstawioną rzeczywistość – trochę szkoda, że autorka zdecydowała się na taki szpagat, zamiast konsekwentnie wybrać jedną z opcji.

Mierzi również kreacja głównej bohaterki. Do pewnego momentu naprawdę można identyfikować się z Heleną – nową w obcym miejscu, wypracowującą sobie pozycję i próbującą odkryć się na nowo po przymusowym wyciemnieniu. Fakt, że ma dużą empatię, jest miła i wrażliwa bardzo pomaga w zdobyciu sympatii – również u czytelnika. Niestety, w pewnym momencie dziewczyna zaczyna ewoluować w typ Mary Sue: bardziej niż więźnia przypomina pączka w maśle – każdy ją lubi, każdy daje jej fory; zawsze wie co powiedzieć, nie popełnia błędów i nawet największy zakapior czuje przed nią respekt. Zakładowy rygor, odczuwalny na początku powieści z czasem znika, czytelnik zaś nabiera pewności, że niezależnie co się stanie, bohaterka zawsze wyjdzie na. Pozytywnym aspektem tej sytuacji był fakt, że dzięki temu wyraźniej przedstawiały się postacie drugoplanowe – inne osadzone i strażniczki nabierały ostrości i charakteru, ich losy zyskiwały dodatkową głębię, acz nie wiem, czy akurat „doprawianie” ich kosztem głównej bohaterki było zamierzeniem autorki… Chwilami trudno było również znieść miłosną narrację Heleny, przekształcającą w pewnych częściach Arkadię w romans. Nie mam nic przeciwko eksplorowaniu świata emocji i uczuć bohaterki, wręcz przeciwnie – to jest zaleta tej powieści, ja zaś z zainteresowaniem obserwowałem proces „docierania się” Heleny do rzeczywistości, rozwój jej relacji z dziewczynami z celi i obsługą zakładu, walkę z lękami i niepewnością, jej wędrówkę ku zrozumieniu swoich pragnień i możliwości. Styl Michałowskiej i sposób, w jaki snuła opowieść pomagał w identyfikacji, świetnie łączył subtelność i zmysł obserwacji z pewną dozą surowości, ale i swobody, unikając fałszu, przesady czy nadmiernej ckliwości. Nie wspominając już o tym, że miło było przeczytać powieść, w której miłość kobiet jest czymś normalnym i oczywistym, a nie okazją do opisania większej ilości gołych biustów. Tyle że w kwestii uczucia Heleny autorka po prostu przeszarżowała, dając się chwilami ponieść przesadnej egzaltacji, której apogeum była scena miłosna na poduszce z Tkacza iluzji Białołęckiej – mimo najszczerszych chęci zmysłowy nastrój sceny momentami przegrywał w starciu z dziwnymi skojarzeniami płynącymi z użytych określeń. Doskonale rozumiem, że nasz język nie jest najlepszy, gdy przychodzi do opisu zbliżeń seksualnych i uniknięcie wulgarności potrafi być trudne, ale w tym przypadku Michałowska przesadziła w drugą stronę.


Trudno mi jednoznacznie ocenić Arkadię: czytało mi się ją dobrze, a miejscami wręcz znakomicie. Autorka stworzyła powieść przepełnioną emocjami, chwilami szorstką, innym znów razem bardzo „wewnętrzną” i intymną. Wykreowała świat, w którym bohaterowie – mając niewiele – starają się wykorzystać to do maksimum, skupiając się na tym, co buduje: przyjaźni, miłości, współczuciu. Jednocześnie trudno zignorować mankamenty, z irytującą chwilami bohaterką i przesadną egzaltacją wyzierającą z pewnych fragmentów książki. Bardzo łatwo się od tej powieści odbić, ale warto dać jej szansę – to interesujący ton w naszej rodzimej, niekiedy mocno kakofonicznej i jednostajnej, fantastyczno-literackiej melodii. Ja w każdym razie kolejną powieść Michałowskiej z chęcią przeczytam. 

Brak komentarzy: