Viv

Viv

poniedziałek, 14 lipca 2014

[RECENZJA] Pies i klecha. Żertwa i inne historie, czyli Czerwony i Czarny na tropie


Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk
Pies i klecha. Żertwa i inne historie

Ocena: 7,5/10

Do spotkania z księdzem Andrzejem Gilem i komisarzem Zbigniewem Enką, tytułowymi psem i klechą, dotychczas doszło dwukrotnie: w 2007 wydawnictwo Fabryka Słów wypuściło powieść Pies i klecha: Przeciw wszystkim, by rok później powrócić z kontynuacją zatytułowaną Tancerz. W tym roku zaś możliwość kolejnego zetknięcia się z dziwacznym duetem umożliwiło wydawnictwo Powergraph, wypuszczając w ebooku zbiór opowiadań Pies i klecha. Żertwa i inne historie.

Od razu należy uspokoić potencjalnych czytelników: nieznajomość poprzednich powieści w niczym nie przeszkadza, jako że opowiadania zawarte w tomie chronologicznie plasują się przed nimi (co jest akurat bardzo wygodnym rozwiązaniem). Mamy więc okazję poznać zarówno przyczyny, dla których niewylewający za kołnierz ksiądz i milicjant wyjęty żywcem z filmów Pasikowskiego się spotkali, jak i rozwój ich wzajemnych relacji – od początkowej nieufności podszytej „systemowymi” uprzedzeniami, aż po prawdziwie męską przyjaźń. Ale trudno, aby skończyło się to inaczej, biorąc pod uwagę sprawy, w jakie pakuje się ta dwójka: począwszy od śledztwa w cichej mieścince, nad którą unosi się duch rodzimowierców sprzed wieków, poprzez kabałę z eksperymentami z popromienną mutacją, doprawioną odrobiną ruskiej mistyki, aż po historię z nawiedzonym domem, który jednych doprowadza do szaleństwa, a innym pozwala uratować swoją głowę przed bardzo nieprzyjemnymi zdarzeniami.

Ta różnorodność jest niewątpliwie jedną z zalet zbiorku: kończąc jedno opowiadanie trudno odgadnąć, czym dokładnie uraczy nas kolejne. Jest to o tyle miłe, że wszystkie teksty opierają się przecież na bardzo podobnym schemacie: jednemu z bohaterów spada na głowę dziwaczna sprawa, w którą wciąga do pomocy przyjaciela, wspomniana sprawa robi się jeszcze dziwaczniejsza, a potem trzeba wytężyć wszystkie siły, aby wyjść z tego z głową na karku. Udaje się przy tym Orbitowskiemu i Urbaniukowi dobrze wyważyć proporcje między warstwą kryminalną a elementami horroru: z jednej strony opowieści nie są skomplikowane, ale trzymają w napięciu, mają dobre tempo, czasem podrzucą fałszywy trop albo zaskoczą niespodziewanym twistem. Z drugiej – groza, choć wyczuwalna, jest zawsze dodatkiem, niczym cień poruszający się na granicy pola widzenia, nieuchwytny, ale zawsze obecny. Nawet gdy autorzy wykorzystują motywy wprost kojarzone z tradycją horroru – niebezpieczne sekty, duchy, nawiedzone domy, opętanie i demony – nie pozwalają, aby zdominowały one całość tekstu, zmieniając go w polskiego Supernaturala. A przecież nie wzbraniają się przed pomysłami, które pozwoliłyby to zrobić – czy to w opowieści o bajkowym Żar-ptaku, okazującym się morderczą maszyną do zabijania po promieniotwórczej kuracji, czy też śledztwa niebezpiecznie zahaczającego o zabawy z haitańskimi loa i baronem Samedim na czele.

Podobać się mogą również sami bohaterowie, choć ich charakterystyczność nie wszystkim przypadnie do gustu. Jest więc ksiądz Gil, chudy jak szczapa, wykształcony, w życiu studenckim rozeznany, uzbrojony w siłę wiary i mocną głowę, której nie oszczędza oraz porucznik Enka, który jest jego antytezą: mocny w gębie i w łapie, kobieciarz i pragmatyk do bólu, wyjątkowo zawzięty i kopcący jak smok. Popkultura takich połączeń znała już wiele: jeden cichy do gadania, drugi głośny do bicia, ale tutaj ten kontrast sprawdza się całkiem nieźle, jako że widać, iż stoją za Gilem i Enką zupełnie inne style życia i doświadczenia. Co więcej – nie zmieniają się oni w żadnych pogromców duchów: choć niewytłumaczalne zdarzenia pozostawiają na nich swoje piętno, wciąż pozostają mocno przytwierdzeni do codziennej szarówki, gdzie większym problemem niż tajemne sekty jest zalane mieszkanie. „Niecodzienne” jest tylko kłopotliwym dodatkiem, z którym trzeba sobie poradzić i jechać dalej.  A metody panowie stosują skrajnie odmienne, gdy przychodzi konfrontować się z polską rzeczywistością u schyłku PRLu, z jej absurdami, ograniczeniami, poczuciem schyłku, idiotami na każdym kroku i nowym polonezem jako wyznacznikiem statusu. Kraków, jaki portretują autorzy, jest więc trochę straszny i trochę śmieszny, tym bardziej, że nie wzbraniają się oni przed podkręcaniem rzeczywistości, czyniąc z miasta popkulturowy plac zabaw dla herosów (na miarę naszych możliwości). Różnorakich nawiązań zresztą tu nie brakuje, a uważniejszy czytelnik dostrzeże wiele odniesień choćby do klasyki kina – przy czym niekiedy będą to cytaty dość przewrotne. Zresztą, w tekstach nie brakuje złośliwości i ironii, niekiedy nawet dość gryzącej – wystarczy zerknąć do opowiadania Głodomór: portretowane tam środowiska fantastów i studentów jawią się co najmniej jako siły inwazyjne, przypuszczające szturm na dobry smak, estetykę czy inteligencję, zainteresowane głównie chlaniem i zabawą. W sumie, w czasie lektury zaczynałem nawet żałować, że „za moich czasów” Żaczek wyglądał jednak inaczej…


Jeśli coś może się w opowiadaniach nie podobać, to pewna przewidywalność. Owszem, teksty czyta się bardzo przyjemnie, śledząc poczynania tytułowego duetu i ich kolejne perypetie: niektóre potrafią wgnieść w ziemię gęstym klimatem grozy (Hipoteza śladu), inne znów zaskakują niebanalnym pomysłem (Ogień i blask), acz niektóre chwyty i motywy, jakie stosują Orbitowski i Urbaniuk są już tak rozpowszechnione w kulturze, że przyjmuje się je w kategoriach oczywistości. Czasem też zdarza się, że sam pomysł i klimat nie są w stanie utrzymać tekstu i po zakończeniu ma się poczucie mocnego niedosytu (jak w przypadku Więcej światła). Ostatecznie jednak kwestie te nie wpływają zbytnio na odbiór całości: Żertwa i inne historie to przyjemna, rozrywkowa lektura na dobrym poziomie – wciągająca, klimatyczna, z nieźle wyważonymi elementami horroru i kryminału. Szczególnych zaskoczeń raczej nie należy się spodziewać, podobnie jak stylistycznych udziwnień i głębokich rozważań egzystencjalnych, ale dobrej zabawy – i owszem. 

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego, 
podziękowania dla wydawnictwa Powergraph.

Brak komentarzy: