Łukasz Orbitowski, Jarosław Urbaniuk
Pies i klecha. Żertwa i inne historie
Ocena: 7,5/10
Do
spotkania z księdzem Andrzejem Gilem i komisarzem Zbigniewem Enką, tytułowymi
psem i klechą, dotychczas doszło dwukrotnie: w 2007 wydawnictwo Fabryka Słów
wypuściło powieść Pies i klecha: Przeciw
wszystkim, by rok później powrócić z kontynuacją zatytułowaną Tancerz. W tym roku zaś możliwość
kolejnego zetknięcia się z dziwacznym duetem umożliwiło wydawnictwo Powergraph,
wypuszczając w ebooku zbiór opowiadań Pies
i klecha. Żertwa i inne historie.
Od
razu należy uspokoić potencjalnych czytelników: nieznajomość poprzednich
powieści w niczym nie przeszkadza, jako że opowiadania zawarte w tomie
chronologicznie plasują się przed nimi (co jest akurat bardzo wygodnym
rozwiązaniem). Mamy więc okazję poznać zarówno przyczyny, dla których
niewylewający za kołnierz ksiądz i milicjant wyjęty żywcem z filmów
Pasikowskiego się spotkali, jak i rozwój ich wzajemnych relacji – od
początkowej nieufności podszytej „systemowymi” uprzedzeniami, aż po prawdziwie
męską przyjaźń. Ale trudno, aby skończyło się to inaczej, biorąc pod uwagę
sprawy, w jakie pakuje się ta dwójka: począwszy od śledztwa w cichej mieścince,
nad którą unosi się duch rodzimowierców sprzed wieków, poprzez kabałę z
eksperymentami z popromienną mutacją, doprawioną odrobiną ruskiej mistyki, aż
po historię z nawiedzonym domem, który jednych doprowadza do szaleństwa, a
innym pozwala uratować swoją głowę przed bardzo nieprzyjemnymi zdarzeniami.
Ta
różnorodność jest niewątpliwie jedną z zalet zbiorku: kończąc jedno opowiadanie
trudno odgadnąć, czym dokładnie uraczy nas kolejne. Jest to o tyle miłe, że
wszystkie teksty opierają się przecież na bardzo podobnym schemacie: jednemu z
bohaterów spada na głowę dziwaczna sprawa, w którą wciąga do pomocy
przyjaciela, wspomniana sprawa robi się jeszcze dziwaczniejsza, a potem trzeba
wytężyć wszystkie siły, aby wyjść z tego z głową na karku. Udaje się przy tym
Orbitowskiemu i Urbaniukowi dobrze wyważyć proporcje między warstwą kryminalną
a elementami horroru: z jednej strony opowieści nie są skomplikowane, ale
trzymają w napięciu, mają dobre tempo, czasem podrzucą fałszywy trop albo
zaskoczą niespodziewanym twistem. Z drugiej – groza, choć wyczuwalna, jest
zawsze dodatkiem, niczym cień poruszający się na granicy pola widzenia,
nieuchwytny, ale zawsze obecny. Nawet gdy autorzy wykorzystują motywy wprost
kojarzone z tradycją horroru – niebezpieczne sekty, duchy, nawiedzone domy,
opętanie i demony – nie pozwalają, aby zdominowały one całość tekstu,
zmieniając go w polskiego Supernaturala.
A przecież nie wzbraniają się przed pomysłami, które pozwoliłyby to zrobić –
czy to w opowieści o bajkowym Żar-ptaku, okazującym się morderczą maszyną do
zabijania po promieniotwórczej kuracji, czy też śledztwa niebezpiecznie
zahaczającego o zabawy z haitańskimi loa
i baronem Samedim na czele.
Podobać
się mogą również sami bohaterowie, choć ich charakterystyczność nie wszystkim
przypadnie do gustu. Jest więc ksiądz Gil, chudy jak szczapa, wykształcony, w
życiu studenckim rozeznany, uzbrojony w siłę wiary i mocną głowę, której nie
oszczędza oraz porucznik Enka, który jest jego antytezą: mocny w gębie i w
łapie, kobieciarz i pragmatyk do bólu, wyjątkowo zawzięty i kopcący jak smok.
Popkultura takich połączeń znała już wiele: jeden cichy do gadania, drugi
głośny do bicia, ale tutaj ten kontrast sprawdza się całkiem nieźle, jako że
widać, iż stoją za Gilem i Enką zupełnie inne style życia i doświadczenia. Co
więcej – nie zmieniają się oni w żadnych pogromców duchów: choć
niewytłumaczalne zdarzenia pozostawiają na nich swoje piętno, wciąż pozostają mocno
przytwierdzeni do codziennej szarówki, gdzie większym problemem niż tajemne
sekty jest zalane mieszkanie. „Niecodzienne” jest tylko kłopotliwym dodatkiem,
z którym trzeba sobie poradzić i jechać dalej.
A metody panowie stosują skrajnie odmienne, gdy przychodzi konfrontować
się z polską rzeczywistością u schyłku PRLu, z jej absurdami, ograniczeniami,
poczuciem schyłku, idiotami na każdym kroku i nowym polonezem jako
wyznacznikiem statusu. Kraków, jaki portretują autorzy, jest więc trochę
straszny i trochę śmieszny, tym bardziej, że nie wzbraniają się oni przed
podkręcaniem rzeczywistości, czyniąc z miasta popkulturowy plac zabaw dla
herosów (na miarę naszych możliwości). Różnorakich nawiązań zresztą tu nie
brakuje, a uważniejszy czytelnik dostrzeże wiele odniesień choćby do klasyki
kina – przy czym niekiedy będą to cytaty dość przewrotne. Zresztą, w tekstach
nie brakuje złośliwości i ironii, niekiedy nawet dość gryzącej – wystarczy
zerknąć do opowiadania Głodomór:
portretowane tam środowiska fantastów i studentów jawią się co najmniej jako
siły inwazyjne, przypuszczające szturm na dobry smak, estetykę czy
inteligencję, zainteresowane głównie chlaniem i zabawą. W sumie, w czasie
lektury zaczynałem nawet żałować, że „za moich czasów” Żaczek wyglądał jednak
inaczej…
Jeśli
coś może się w opowiadaniach nie podobać, to pewna przewidywalność. Owszem,
teksty czyta się bardzo przyjemnie, śledząc poczynania tytułowego duetu i ich
kolejne perypetie: niektóre potrafią wgnieść w ziemię gęstym klimatem grozy (Hipoteza śladu), inne znów zaskakują
niebanalnym pomysłem (Ogień i blask),
acz niektóre chwyty i motywy, jakie stosują Orbitowski i Urbaniuk są już tak
rozpowszechnione w kulturze, że przyjmuje się je w kategoriach oczywistości.
Czasem też zdarza się, że sam pomysł i klimat nie są w stanie utrzymać tekstu i
po zakończeniu ma się poczucie mocnego niedosytu (jak w przypadku Więcej światła). Ostatecznie jednak
kwestie te nie wpływają zbytnio na odbiór całości: Żertwa i inne historie to przyjemna, rozrywkowa lektura na dobrym
poziomie – wciągająca, klimatyczna, z nieźle wyważonymi elementami horroru i
kryminału. Szczególnych zaskoczeń raczej nie należy się spodziewać, podobnie
jak stylistycznych udziwnień i głębokich rozważań egzystencjalnych, ale dobrej
zabawy – i owszem.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego,
podziękowania dla wydawnictwa Powergraph.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz