Viv

Viv

środa, 14 maja 2014

[RECENZJA] Pokój światów, czyli Dobrzy, Źli i Marsjanie


Paweł Majka
Pokój światów 

Ocena: 8,5/10

Czasem mam wrażenie, że żyjemy w czasach terroru oryginalności – a właściwie tych, którzy pragną go za wszelką cenę, kręcąc nosem i sarkając na prawo i lewo, marudząc znad kart książki, że „przecież to już było”, dla których kombinatoryka jest tylko autorską wymówką dla twórczej impotencji i braku pomysłów. A potem patrzę na Pokój światów Pawła Majki, wypełniony archetypami aż po czubek okładki, wykorzystujący motywy setek powieści przygodowych, lecz przy okazji tak niebanalny i bezwstydnie rozrywkowy i choćbym chciał, nie mogę pozbyć się dobrego humoru.

Kiedy czytałem debiut Majki moje skojarzenia nieustannie oscylowały gdzieś pomiędzy Ligą Niezwykłych Dżentelmenów Alana Moore’a, a utworami Chiny Miéville’a: podobna wydała mi się lekkość, z jaką autor wykorzystywał wątki kulturowe, przekształcając je i wpisując w nową, alternatywną rzeczywistość. Niby to wciąż nasza Ziemia, ale zapomnijcie o wielkich wojnach światowych i konfliktach państw narodowych – przybycie Marsjan odmieniło oblicze świata, przekształcając go w obszar nieustannego ścierania się różnych grup wpływów. Na potęgę wyrasta kolejowa korporacja, golemy wykorzystuje się do skoków rabunkowych, dziedzińcami przechadzają się lokalne demony i bogowie przywróceni do życia, a na granicach grasują oddziały wilkołaków w służbie Wiecznej Rewolucji. Świat cofnął się w rozwoju technicznym, a na to miejsce weszła magia, dawne wierzenia, mity, legendy i idee przyobleczone w ciało, przebudzone przez lekkomyślność Marsjan. Trudno tu co prawda doszukiwać się goryczy i krytyki społecznej, jaka cechowała choćby wspomniane dzieło Moore’a, Majce udaje się jednak rzecz równie trudna do zrealizowania: stworzenie wciągającej powieści rozrywkowej, która będzie zarazem niebanalna, sprawnie napisana, a przy okazji mile połechta inteligencję czytelnika.

Autorowi doskonale wyszło w Pokoju światów to, co osobiście zgrzytało mi choćby w Cieniorycie Piskorskiego (przy całej mojej sympatii dla tej powieści): mianowicie wyważeniu pomiędzy naciskiem  na bohatera i na świat przedstawiony.  Mając możliwości, jakie stanęły przed Majką, łatwo byłoby zatracić się w procesie snucia coraz dziwniejszych i efektowniejszych wizji rzeczywistości, na tle którego postacie mogłyby wydać się płaskie i nieciekawe, by nie wspomnieć o zagubieniu w tym rozbuchanym konstrukcie. I z początku faktycznie można mieć takie uczucie: główna postać, Kutrzeba, jest kanonicznym antybohaterem z mroczną przeszłością, napędzanym pragnieniem zemsty, zaś w jego drużynie (zebranej przed wyruszeniem w drogę) znajdzie się miejsce dla starego kumpla, wielkoluda o złotym sercu i temperamentnej cyganki, a więc zestawu, jaki widzieliśmy nie raz i nie dwa. Bardzo szybko okazuje się jednak, że w obrębie zastosowanych archetypów pozostaje mnóstwo miejsca na kombinowanie, z czego Majka skrzętnie korzysta, wikłając postacie w liczne relacje, odkrywając przez to informacje na temat świata przedstawionego i dodając kolorytu całej historii.

Inna sprawa, że leżący u podstaw rzeczywistości zabieg był doskonałym pomysłem. Twórcy literatury fantastycznej często przekształcają mity i tropy, grzebiąc w workach z napisami „antropologia” czy „etnologia”, ale autor Pokoju światów rozcina te worki, wysypuje na ziemię zawartość i układa z nich swój świat jak z klocków LEGO. Zalety takiego podejścia są trojakie: z jednej strony znika ograniczenie związane z koniecznością przyjęcia sztywnej estetyki, z drugiej – przed pisarzem otwierają się nowe możliwości nadania świeżości ogranym już wątkom kulturowym. Jak na odwieczny konflikt między Naturą a Kulturą wpływa fakt, że ta pierwsza przyjmuje kształt bojowo nastawionego ekosystemu? W jaki sposób ożywione mity wchodzą w relację ze społeczeństwem epoki industrialnej? Co zrobić z ideą państw narodowych w świecie legend i wierzeń, dla których sztuczne granice stanowią abstrakcję? Nie wspominając już o pytaniu, na ile dawni bogowie i bohaterowie są efektem społecznego wyobrażenia na ich temat… Rzeczywistość Pokoju światów jest zarazem swojska i obca: swojska, ponieważ wskrzesza stare zasady i ludowe prawdy, z którymi jesteśmy zaznajomieni; obca, gdyż każde słowo, nieopatrznie rzucone przysłowie lub klątwa mogą mieć moc sprawczą i narobić srogich kłopotów. Tutaj też wychodzi trzecia zaleta strategii autora: możliwość odczytywania tekstu na wielu płaszczyznach, szukania zazębiających się elementów i tropów znanych choćby z refleksji akademickiej nad znaczeniem mitu, rolą języka czy obrzędowości. Dzięki temu nawet mało znaczące detale zyskują niekiedy drugie lub trzecie dno, a samą powieść można odczytywać na metapoziomie, odkrywając zaskakujące niekiedy odczytania i połączenia. Duża zresztą w tym zasługa konstrukcji dramaturgicznej. Przyznam, że z początku obawiałem się nieco znacznej ilości retrospekcji, jakimi przetykany jest główny wątek – w końcu w dobrej powieści awanturniczej powinno się utrzymywać dobre tempo, napędzane odpowiednią dawką atrakcji, a nie robić sobie wycieczki w przeszłość. Tymczasem tutaj zabiegi te są niemal bezinwazyjne, nie rozbijają spójności narracji, wręcz przeciwnie: czasem potrafią podgrzać atmosferę, podrzucając wcześniej nieznany fakt dotyczący bohatera, mający istotne znaczenie dla przebiegu historii. I to nawet mimo braku wrednych cliffhangerów.

Dawno nie bawiłem się tak dobrze przy lekturze, jak w czasie czytania Pokoju światów. Powieść Majki, choć stricte rozrywkowa, nie jest żadnym guilty pleasure: to doskonale skrojona, świetnie napisana historia awanturnicza, stworzona z pomysłem i werwą. Nawet jeśli z początku intryguje głównie karkołomnym pomysłem, to bardzo szybko odkrywa swoją drugą twarz: tekstu inteligentnie wykorzystującego i bawiącego się tropami kulturowymi, mieszającego fabularne atrakcje z głębszą refleksją i ciekawymi zabiegami narracyjnymi. Na tle taśmowo produkowanych, mdłych literackich jaboli Pokój światów jaśnieje niczym baniak trunku przedniej jakości: zaczniesz od kieliszka na spróbowanie, a skończysz na osuszeniu butelki do dna, bez kaca następnego dnia i z żołądkiem wyleczonym po zalewie taniochy.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego 
podziękowania dla wydawnictwa Genius Creations.

Brak komentarzy: