Chwilę
zajęło mi zrobienie mojego zestawienia filmowego 2013 roku, ale wreszcie jest!
Oczywiście można w tym miejscu zapytać, jaki jest sens publikowania takiego
rankingu na początku lutego – szczerze mówiąc nie wiem, czy jest jakikolwiek,
ale po pierwsze założyłem sobie, że takowy zrobię, a po drugie doświadczenie
pokazuje, że ludzie ogólnie lubią czytać rankingi: ot, jeden rzut oka i
wiadomo, co oglądać.
Jaki
był filmowo ten poprzedni rok? W sumie niezły… ale bez szału. Nie tylko z uwagi
na same filmy (choć poza pierwszą trójką trudno mi wskazać produkcje, które absolutnie
mnie kupiły) ale i na moje moce przerobowe: cóż, trudno nie zauważyć, że
stosunek tytułów obejrzanych i nieobejrzanych wypada na niekorzyść tych
pierwszych. Lecz wciąż – było w tym roku parę miłych rzeczy: wreszcie znalazło
się parę niekoniecznie wybitnych, lecz wciąż dobrych filmów gatunkowych, Marvel
okopał się na pozycji „dostarczam rozrywki i c*uj”, a polskie kino wyszło (mam
nadzieję, że na stałe) z dołka. Minusy? Jeden, ale zasadniczy: dystrybutorzy
nadal lecą sobie w kulki, traktując nierzadko widza jak idiotę. Widać to
zwłaszcza w odniesieniu do premier i ich opóźnień. Serio, jestem w stanie
zrozumieć opóźnienie miesięczne, albo dwumiesięczne, ale to, co stało się np. z
Pietą
(2012) Kim Ki-Duka to jakiś absurd: jakim sposobem Mistrz P. T. Andersona
był w stanie zawitać do nas po dwóch miesiącach od premiery, a film Koreańczyka
– zdobywca Złotego Lwa przecież! – potrzebował na to niemal całego roku? A gdy
już dotarł, promocja była minimalna i film w zasadzie przemknął tylko przez
kina? Nie wspominając o takim Kongresie Ariego Folmana, który w
Warszawie można było obejrzeć w pewnym momencie w jednym tylko kinie, na jednym
seansie w ciągu dnia… Cóż, niedawna chryja z Robaczkami z Zaginionej Doliny sugeruje,
że na poprawę w najbliższym czasie nie ma co liczyć.
Ale przechodząc już do samego zestawienia – oto ono:
1. Django Unchained
(Quentin Tarantino)
Za styl, swadę, makabryczny humor, bekę z Klu-Klux-Klanu I pokazanie, że wcale
nie trzeba tworzyć kolubryn, by powiedzieć o paru ważnych rzeczach.
Za to, że znów poczułem się jak podczas pierwszych seansów Godzilli. YEAGER
BITCH!
Idealne połączenie filmu familijnego,
romansu, opowieści szpiegowskiej i komedii, okraszone świetną animacją. Jak
nie cierpię filmów o dzieciach, tak ten łykam na raz.
Za pokazanie, że próba mocowania się z mitem czasem może przynieść opłakane
efekty, a granica między bohaterem a szaleńcem jest cieniutka.
Za cudny hymn do aktorstwa, jako sztuki oszukiwania wszystkich w koło – włącznie
z sobą samym, zabawę formą i genialnego Lavanta.
Za brytyjski humor, dobrych kumpli, popkulturową zabawę i krytykę
nostalgii, która nie zawsze działa na naszą korzyść.
Za nastrój, ciężki klimat, drobiazgowo skonstruowaną intrygę i fenomenalne
aktorstwo.
8. Stoker (Chan-wook Park)
Za skrajne przeestetyzowanie, które jednocześnie przemienia zwykły thriller
w lekko oniryczną opowieść o lęku i pożądaniu.
9. Tylko Bóg wybacza (Nicolas Winding
Refn)
Czy to arthouse’owy żart, opowieść o wannabie
bieda Edypie, czy powolna i ciężka podróż w otchłań kiczowatego piekła? Cholera
wie, ale działa.
Za ryk silników, zastrzyk adrenaliny, świetnie odtworzony nastrój epoki i
iskrzący pojedynek między gigantami Formuły 1.
Lista rezerwowa (też
dobre, ale nie aż tak bardzo – kolejność raczej przypadkowa):
12. Pieta
14. Kongres
15. Iron Man 3
16. Żądza bankiera
17. Hobbit: Pustkowie Smauga
Nie zabrakło też
rozczarowań – w moim przypadku nie było ich wiele, ale były dość spektakularne:
Miał być hit, film znacząco różny od hollywoodzkiej napierdalanki – wyszedł
przegadany, infantylny i absurdalny kicz, który trudno oglądać na poważnie.
Plus za widoki.
2. Drugie oblicze (Derek Cianfrance)
Wielka opowieść o głupocie, odpowiedzialności i grzechach ojców – tak wielka,
że rozłazi się w szwach i straszy strupami nudy i braku logiki, z sączącym się
z tego wszystkiego patosem. Yuck.
Miało być cudownie, poważnie, efektownie i w ogóle cool. Efekt? Kolejny
słaby film o herosie, co wpieprza się w buciorach tam, gdzie go nie potrzeba,
wyrywa laskę i odjeżdża. Serio, po co?
That’s all, folks! Oczywiście
mógłbym tu jeszcze podrzucić listę filmów „do nadrobienia” (bo i Życie Adeli, Spring Breakers, Królowie
lata, Byzantium, Ida, Wenus w futrze, Za wzgórzami, Drogówka, Man of Steel...)
ale zebrałoby się tego tyle, że nie będę sobie wstydu robił…
1 komentarz:
Gratulacje z okazji setnej notki ^^
Prześlij komentarz