Viv

Viv

czwartek, 6 lutego 2014

[FILM] Tons of awesomeness, czyli filmowe podsumowanie 2013 roku

Chwilę zajęło mi zrobienie mojego zestawienia filmowego 2013 roku, ale wreszcie jest! Oczywiście można w tym miejscu zapytać, jaki jest sens publikowania takiego rankingu na początku lutego – szczerze mówiąc nie wiem, czy jest jakikolwiek, ale po pierwsze założyłem sobie, że takowy zrobię, a po drugie doświadczenie pokazuje, że ludzie ogólnie lubią czytać rankingi: ot, jeden rzut oka i wiadomo, co oglądać.

Jaki był filmowo ten poprzedni rok? W sumie niezły… ale bez szału. Nie tylko z uwagi na same filmy (choć poza pierwszą trójką trudno mi wskazać produkcje, które absolutnie mnie kupiły) ale i na moje moce przerobowe: cóż, trudno nie zauważyć, że stosunek tytułów obejrzanych i nieobejrzanych wypada na niekorzyść tych pierwszych. Lecz wciąż – było w tym roku parę miłych rzeczy: wreszcie znalazło się parę niekoniecznie wybitnych, lecz wciąż dobrych filmów gatunkowych, Marvel okopał się na pozycji „dostarczam rozrywki i c*uj”, a polskie kino wyszło (mam nadzieję, że na stałe) z dołka. Minusy? Jeden, ale zasadniczy: dystrybutorzy nadal lecą sobie w kulki, traktując nierzadko widza jak idiotę. Widać to zwłaszcza w odniesieniu do premier i ich opóźnień. Serio, jestem w stanie zrozumieć opóźnienie miesięczne, albo dwumiesięczne, ale to, co stało się np. z Pietą (2012) Kim Ki-Duka to jakiś absurd: jakim sposobem Mistrz P. T. Andersona był w stanie zawitać do nas po dwóch miesiącach od premiery, a film Koreańczyka – zdobywca Złotego Lwa przecież! – potrzebował na to niemal całego roku? A gdy już dotarł, promocja była minimalna i film w zasadzie przemknął tylko przez kina? Nie wspominając o takim Kongresie Ariego Folmana, który w Warszawie można było obejrzeć w pewnym momencie w jednym tylko kinie, na jednym seansie w ciągu dnia… Cóż, niedawna chryja z Robaczkami z Zaginionej Doliny sugeruje, że na poprawę w najbliższym czasie nie ma co liczyć.

Ale przechodząc już do samego zestawienia – oto ono:

1. Django Unchained (Quentin Tarantino)

Za styl, swadę, makabryczny humor, bekę z Klu-Klux-Klanu I pokazanie, że wcale nie trzeba tworzyć kolubryn, by powiedzieć o paru ważnych rzeczach.


Za to, że znów poczułem się jak podczas pierwszych seansów Godzilli. YEAGER BITCH!


Idealne połączenie filmu familijnego, romansu, opowieści szpiegowskiej i komedii, okraszone świetną animacją. Jak nie cierpię filmów o dzieciach, tak ten łykam na raz.





Za pokazanie, że próba mocowania się z mitem czasem może przynieść opłakane efekty, a granica między bohaterem a szaleńcem jest cieniutka. 





Za cudny hymn do aktorstwa, jako sztuki oszukiwania wszystkich w koło – włącznie z sobą samym, zabawę formą i genialnego Lavanta. 





Za brytyjski humor, dobrych kumpli, popkulturową zabawę i krytykę nostalgii, która nie zawsze działa na naszą korzyść.





Za nastrój, ciężki klimat, drobiazgowo skonstruowaną intrygę i fenomenalne aktorstwo.


8. Stoker (Chan-wook Park)



Za skrajne przeestetyzowanie, które jednocześnie przemienia zwykły thriller w lekko oniryczną opowieść o lęku i pożądaniu. 


9. Tylko Bóg wybacza (Nicolas Winding Refn)



Czy to arthouse’owy żart, opowieść o wannabie bieda Edypie, czy powolna i ciężka podróż w otchłań kiczowatego piekła? Cholera wie, ale działa. 





Za ryk silników, zastrzyk adrenaliny, świetnie odtworzony nastrój epoki i iskrzący pojedynek między gigantami Formuły 1.


Lista rezerwowa (też dobre, ale nie aż tak bardzo – kolejność raczej przypadkowa):


12. Pieta

14. Kongres
15. Iron Man 3
16. Żądza bankiera
17. Hobbit: Pustkowie Smauga


Nie zabrakło też rozczarowań – w moim przypadku nie było ich wiele, ale były dość spektakularne:


Miał być hit, film znacząco różny od hollywoodzkiej napierdalanki – wyszedł przegadany, infantylny i absurdalny kicz, który trudno oglądać na poważnie. Plus za widoki.


2. Drugie oblicze (Derek Cianfrance)



Wielka opowieść o głupocie, odpowiedzialności i grzechach ojców – tak wielka, że rozłazi się w szwach i straszy strupami nudy i braku logiki, z sączącym się z tego wszystkiego patosem. Yuck.





Miało być cudownie, poważnie, efektownie i w ogóle cool. Efekt? Kolejny słaby film o herosie, co wpieprza się w buciorach tam, gdzie go nie potrzeba, wyrywa laskę i odjeżdża. Serio, po co?


That’s all, folks! Oczywiście mógłbym tu jeszcze podrzucić listę filmów „do nadrobienia” (bo i Życie Adeli, Spring Breakers, Królowie lata, Byzantium, Ida, Wenus w futrze, Za wzgórzami, Drogówka, Man of Steel...) ale zebrałoby się tego tyle, że nie będę sobie wstydu robił…

1 komentarz:

Vatelema pisze...

Gratulacje z okazji setnej notki ^^